– Mniej wiecej wystarczy. Prawda, Austin? Mozna liczyc na to, ze odstrzeli ci cos niezbednego, jezeli wykonasz zbyt szybki ruch. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niz kobieta z naladowana bronia. Zwlaszcza jezeli jest Jankeska. Posluchaj, Caroline. Zwiaze go, a ty celuj mu w glowe. – Wlozyl jej karabin do reki. – Spojrzeli na siebie z jednakowym wyrazem niebotycznej ulgi. Przez chwile byli dozgonnymi przyjaciolmi.
– Wlasnie tak, skarbie. Tylko nie mierz we mnie. Posluchaj, jezeli on sie ruszy, po prostu pociagnij za spust. I natychmiast zamknij oczy, bo pocisk rozsadzi mu glowe i widok moze byc paskudny.
Mrugnal do niej porozumiewawczo, aby wiedziala, ze ostrzega ja na uzytek Austina.
– Dobra, ale jestem troche zdenerwowana. Mam nadzieje, ze nie nacisne tego niechcacy.
Tucker wyszczerzyl zeby w usmiechu i przykucnal, zeby zwiazac Austinowi rece.
– Daj z siebie wszystko, Caro. Nikt nie wymaga wiecej. Zwiaze ci rece i nogi razem, „na wieprza”, Austin. Metoda w sam raz dla ciebie. – Zrobil petle i zaciagnal line wokol muskularnych nog Austina. – To bardzo brzydko, ze wybiles wszystkie okna panny Caroline. I zniszczyles kanape starszej pani. Panna Edith lubila te kanape.
Podszedl do Caroline i wyjal jej karabin z reki.
– Kotku, skombinowalabys mi jakies piwo? Mam pragnienie. W gardle wezbral jej szalenczy smiech.
– Nie mam… to znaczy piwa. Mam troche wina. Troche chardonnay – paplala nerwowo.
– Tez dobrze gasi pragnienie.
– Dobrze. Ja… Dobrze. – Weszla na stopnie werandy, obejrzala sie i zobaczyla, jak Tucker wyjmuje papierosa. Podniosla dlon do czola, jakby chciala zatrzymac wirujaca w glowie karuzele.
– Dlaczego to robisz?
– Hmmm?
– Dlaczego odcinasz koniuszek?
– A! – Zaciagnal sie dymem, zdradzajac wszelkie oznaki przyjemnosci. – Rzucam palenie. To wydaje sie najrozsadniejszym sposobem. Obliczylem, ze po paru tygodniach zostanie mi pol papierosa. – Usmiechnal sie do niej, takiej nieziemsko pociagajacej i bladej jak kreda. – Nalejesz mi tego chardonnay do duzej szklanki?
– Aha. – Odetchnela spazmatycznie, kiedy uslyszala dzwiek syreny policyjnej. Tucker stal na tyle blisko, by uslyszala jego westchnienie ulgi. – Masz to jak w banku. – Siatkowe drzwi zamknely sie za nia z trzaskiem.
ROZDZIAL SIODMY
Od wschodu nadchodzila burza. Podmuch wiatru, pierwszy, jaki poczula od chwili przekroczenia granicy Missisipi, zaszelescil liscmi klonu, pod ktorym zaledwie przed pol godzina stal mezczyzna z nabitym karabinem.
Choc wydawalo sie to absurdalne i zupelnie niemozliwe, Caroline stwierdzila, ze siedzi na stopniach werandy i popija chardonnay ze szklanki, a butelka z resztka wina tkwi pomiedzy nia a Tuckerem.
Moje zycie, pomyslala biorac kolejny, dlugi lyk, zrobilo bardzo nieoczekiwany zwrot.
– Dobre. – Tucker zakolysal winem w szklance. Powoli wracal do stanu zwyklego rozleniwienia.
– To moje ulubione.
– Moje tez, od teraz. – Odwrocil ku niej glowe i usmiechnal sie. – Przyjemnie wieje.
– Bardzo przyjemnie.
– Przydaloby sie troche deszczu.
– Tak sadze.
Oparl sie lokciami o stopnie werandy i wystawil twarz na chlodny powiew.
– Sadzac po kierunku wiatru, nie powinno ci napadac do salonu. Obrzucila nieprzytomnym wzrokiem powybijane okna.
– To dobra wiadomosc. Przynajmniej nie zmoczy mi kanapy. Ma tylko jedna dziure po kuli.
Poklepal ja przyjacielsko po plecach.
– Dobry z ciebie kumpel, Caro. Przypuszczam, ze inna kobieta na twoim miejscu zaczelaby plakac, wrzeszczec albo mdlec, a ty nic.
– Aha. – Poniewaz jej szklanka byla niemal pusta, dolala sobie wina. – Tucker, moge cie o cos spytac?
Podsunal swoja szklanke, cieszac sie cudowna muzyka, jaka jest chlupot swietnego wina dolewanego do swietnego wina.
– W tej chwili, zlotko, mozesz mnie zapytac praktycznie o wszystko.
– Pytam z ciekawosci. Czy morderstwa i strzelaniny sa czyms normalnym w tej czesci kraju, czy to stan przejsciowy?
– No coz… – Przez chwile kontemplowal wino w szklance, zanim sie go napil. – Poniewaz moja rodzina osiedlila sie tutaj jeszcze przed wojna. to znaczy przed Wojna Domowa.
– Naturalnie.
– Czuje sie wiec uprawniony do rozstrzygniecia tej kwestii. Musze stwierdzic, ze morderstwa, o jakich myslisz, byly w Innocence czyms nieznanym. Zastanowmy sie. Kiedy bylem dzieckiem, Whiteford Talbot przestrzelil Cala Beauforda na wylot. Ale Witeford zlapal starego Cala zjezdzajacego po rynnie z jego sypialni. A zona Whiteforda, nazywala sie. Ruby Talbot, znajdowala sie wtedy w lozku gola jak swiety turecki.
– To zupelnie co innego – orzekla Caroline.
– No widzisz. Jakies piec lat temu chlopcy Bonnych i Shiversow nafaszerowali sie wzajemnie srutem. Poszlo o swinie. A poniewaz sa kuzynami i do tego troche niespelna rozumu, nikt sie tym specjalnie nie przejal.
– To zrozumiale.
Jezu, pomyslal Tucker, lubie ja, lubie ja w jakis dziwny kolezenski sposob. Bardzo mily dodatek do pozadania.
– Ale na ogol Innocence jest spokojnym miasteczkiem. Skrzywila sie nad szklanka.
– Przybierasz to na zawolanie?
– Co?
– Styl lekko przymulonego wiejskiego ciolka? Pokazal zeby w usmiechu i lyknal wina.
– Tylko wtedy, gdy wydaje mi sie to dobrym wyjsciem z sytuacji. Westchnela i odwrocila glowe. Niebo ciemnialo, grzmoty stawaly sie coraz blizsze, ale tak przyjemnie bylo siedziec na stopniach werandy. Zbyt przyjemnie.
– Nie boisz sie? – zapytala. – Ten czlowiek grozil, ze cie zabije, kiedy szeryf go zabieral.
– Nie ma co wpadac w panike. – Ale niepokoj w glosie Caroline poruszyl wrazliwa strune. Plynnym ruchem objal dziewczyne przez plecy. – Nie martw sie, kochanie. Nie chce, zebys sie niepokoila z mojego powodu.
Odwrocila glowe i jej twarz ponownie znalazla sie tuz przy jego twarzy.
– To zahacza o patologie, nie sadzisz? Wykorzystywanie smiertelnego niebezpieczenstwa w celu uwiedzenia.
– Ba! – Byl na tyle dobroduszny, zeby sie rozesmiac, na tyle doswiadczony, by pozostawic reke tam, gdzie spoczywala. – Zawsze jestes taka podejrzliwa w stosunku do mezczyzn?
– W stosunku do pewnych mezczyzn, tak. – Stracila jego dlon z ramienia.
– To bardzo brzydko z twojej strony, Caro, po tym wszystkim, co razem przeszlismy – - Westchnal zalosnie i stuknal sie z nia szklanka. – Nie sadze, zebys chciala zaprosic mnie na kolacje? Skrzywila sie. – Raczej nie.
– A moze zagrasz cos dla mnie?
Potrzasnela glowa, bez usmiechu.
– Wzielam sobie urlop od grania dla innych.
– Jaka szkoda. Cos ci powiem, wobec tego ja zagram dla ciebie.
Uniosla brwi z niedowierzaniem.
– Umiesz grac na skrzypcach?
– Skad! Ale umiem wlaczyc radio. – Wstal i uswiadomil sobie w ulamku sekundy, ze wino poszlo mu prosto do glowy. Nie bylo to nieprzyjemne uczucie. Dobrnal do samochodu i przekopal sie przez kasety magnetofonowe. Znalazl nagranie, o ktore mu chodzilo, i wsunal je w odtwarzacz.
– Fats Domino – powiedzial z szacunkiem, kiedy rozlegly sie pierwsze tony „Blueberry Hill”. Podszedl do Caroline z wyciagnieta dlonia. – Chodz.
Zanim zdazyla odmowic, postawil ja na nogi i objal ramieniem.