– Jeszcze mi sie nie zdarzylo, zebym, sluchajac tej piosenki, nie pragnal zatanczyc z piekna kobieta.
Mogla mu odmowic, mogla wywinac sie z jego objec. Ale to bylo takie niewinne. Po ostatnich dwudziestu czterech godzinach potrzebowala malej, bezpiecznej rozrywki. Poddala sie wiec ruchom jego ciala, kiedy prowadzil ja plynnie na trawnik, pozwolila przechylac sie w tancu. W glowie czula przyjemny szmerek.
– Dobrze? – zapytal cicho.
– Mhm. Jestes mily, Tucker. Zbyt mily. Ale wole to, niz zeby do mnie strzelano.
– Tak tez sobie pomyslalem. – Przytulil policzek do jej wlosow. Byly gladkie jak jedwab. Zawsze mial slabosc do gladkich powierzchni, nie probowal wiec nawet walczyc z pokusa, by otrzec sie policzkiem o jej policzek, przesunac dlonia po jej plecach. Jakie smukle byly jej nogi ocierajace sie o jego uda!
Nie czul sie zaskoczony faktem, ze jest podniecony erotycznie. Bylo to tak naturalne jak oddychanie. Zaskoczylo go cos innego: nieprzeparte Pragnienie, by przerzucic sobie Caroline przez plecy i zaniesc na gore do sypialni. Nigdy dotad nie wykazywal niecierpliwosci w stosunkach z kobietami, lubil rozkosze pogoni, zwalnianie tempa, przedluzanie przyjemnosci. Taniec z Caroline o tej dziwnej godzinie, kiedy swiat nabiera perlowoszarych barw, Pozbawil go zwyklej rezerwy.
Pomyslal, ze obwini za to alkohol. Byl juz bardziej niz na wpol pijany.
– Pada – szepnela Caroline. Oczy miala zamkniete, kolysala sie w rytmie jego ciala.
– M – hmm. – Czul zapach deszczu w jej wlosach, na jej skorze. Doprowadzal go do szalenstwa.
Usmiechnela sie, czujac jak wielkie, ciezkie krople przenikaja przez jej ubranie.
Nikt do mnie dotad nie strzelal, pomyslala. Ale i nie tanczyl ze mna w deszczu.
– Jest chlodno. Cudownie chlodno – powiedziala.
Chlodno? Tucker dziwil sie niemal, ze woda nie wyparowuje z sykiem po. zetknieciu z jego skora. Uswiadomil sobie, ze trzyma miedzy wargami platek jej ucha. Zadrzala zaskoczona, kiedy zacisnal na nim delikatnie zeby.
Rozwarla szeroko oczy i patrzyla tepo przed siebie, kiedy sunal wargami w strone jej ust. Cos cieplego i cudownego poruszylo sie w jej wnetrzu, zanim zdolala to zniszczyc. Na moment przed tym, nim zagarnal jej wargi, poderwala dlon i odepchnela go od siebie.
– Co ty wyprawiasz? Zamrugal oczami.
– Caluje cie?
– Nie!
Patrzyl na nia przez chwile, na deszcz sciekajacy z jej wlosow. na oczy, ktore zdradzaly tylez namietnosci, co zdeterminowania. Mial wielka ochote zignorowac jej protest. Zaklal pod nosem, zrozumiawszy, ze nie potrafi.
– Caroline, jestes trudna kobieta.
Dzwon alarmowy w jej glowie przycichl, kiedy zrozumiala, ze Tucker nie bedzie nalegal. Usmiechnela sie leciutko.
– Tak mowia.
– Moglbym pokrecic” sie tu jeszcze troche, namowic cie, zebys zmienila zdanie.
– Nie sadze.
Oczy mu sie smialy. Przesunal dlonia wzdluz calej dlugosci jej plecow. zanim sie odsunal.
– Stanowisz dla mnie wyzwanie, ale poniewaz mialas ciezki dzien, odpuszcze ci dzisiaj.
– Dziekuje ci serdecznie.
– Jest za co! – Przesunal kciukiem po jej klykciach. I, niech go diabli, poczula dreszcz od glowy po czubki palcow. – Bedziesz o mnie myslala, kladac sie dzisiaj do lozka, Caroline.
– Bede myslala o wprawieniu szyb do okna.
Przeniosl wzrok z jej twarzy na odlamki szkla sterczace zlowrogo ze starych drewnianych ram.
– To moja wina – powiedzial.
W jego oczach pojawila sie zawzietosc, co przypomnialo Caroline, jak dc tego doszlo, ze stoi z Tuckerem na deszczu, trzymajac sie za rece.
– Mysle, ze wine ponosi Austin Hatinger – powiedziala lekkim tonem. – Choc nie poprawia to stanu moich okien.
– Ja sie nimi zajme. – Patrzyl znow na nia. – Wygladasz slicznie, kiedy jestes mokra. Jezeli postoje tu jeszcze troche, znowu sprobuje cie pocalowac. – Wiec lepiej juz idz. – Szarpnela uwieziona dlonia, rzucila okiem strone samochodu i zasmiala sie.
– Tucker, wiesz, ze masz opuszczony dach?
– Cholera! – Odwrocil sie i wlepil wzrok w porsche'a. Krople deszczu bebnily o biala skorzana tapicerke. – To najwiekszy problem, jaki miewam z
Usmiechnela sie, cofajac o krok.
– Wiec przywiez ze soba szklarza.
Wskoczyl do samochodu, nie klopoczac sie zasuwaniem dachu. Zapalil silnik, poslal Caroline calusa i ruszyl aleja. Widzial dziewczyne we wstecznym lusterku, kiedy stala w deszczu, z wlosami jak mokre zboze, w sukni oblepiajacej cialo. Fats spiewal „Ain't That A Shame”. Tuckerowi nie pozostalo nic innego, jak mu zawtorowac.
Caroline odczekala, az samochod zniknie w gaszczu, potem wrocila na werande, usiadla na stopniach i dopila rozcienczone woda wino. Susie miala racje, pomyslala. Tucker Longstreet nikogo nie zamordowal. I faktycznie cos w sobie ma. Dotknela policzka dlonia, ktora pocalowal, i cicho westchnela.
Jak to dobrze, ze nie jest nim zainteresowana. Przymknawszy oczy, wystawila twarz na deszcz. Bardzo, bardzo dobrze.
Nastepnego dnia obudzila sie w paskudnym humorze. W nocy zle spala. I, cholera jasna, myslala o nim. Przewracala sie z boku na bok, dreczona na przemian obrazem Tuckera i bebnieniem deszczu o blaszany dach. Nie poddala sie jednak i nie siegnela po tabletki nasenne przepisane jeszcze przez doktora Palamo.
Oparla sie pokusie. Bedzie twarda. W rezultacie wstala rano z piekacymi oczami i paskudnym bolem glowy.
Kiedy polknela aspiryne i weszla pod prysznic, wiedziala juz, kogo za to obwinic. Gdyby nie Tucker, nie wyzlopalaby pol butelki wina. Gdyby nie Tucker, nie lezalaby bezsennie w lozku nekana pozadaniem. Gdyby nie Tucker, nie mialaby dziur w calym domu i nie musialaby ich zatykac, zanim muchy, komary i Bog wie jaka zwierzyna postanowia zamieszkac z nia razem.
Sielankowy spokoj, pomyslala z ironia, wychodzac spod prysznica. Cichy azyl, w ktorym mozna lizac rany. Tucker wywrocil jej zycie do gory nogami. Martwe kobiety, szalency z karabinami! Mamroczac pod nosem, Caroline sciagnela szlafrok. Dlaczego, u licha, nie pojechala na poludnie Francji, zeby smazyc sie na ludnej plazy?
Poniewaz chciala wrocic do domu, pomyslala z westchnieniem. Domostwo dziadkow kojarzylo jej sie z domem rodzinnym, choc spedzila tu zaledwie kilka cudownych dni w dziecinstwie.
Nikt i nic nie zepsuje jej tej radosci. Caroline zeszla energicznie ze schodow, jedna reka przytrzymujac obolala glowe. Chciala spokoju, i bedzie go miala. Bedzie siedziala na werandzie i podziwiala zachody slonca, pielegnowala kwiatki i sluchala muzyki. Samotnosc, prawdziwa sielanka, to byl jej wybor. Nikt jej w tym nie przeszkodzi. A zacznie sie to juz teraz.
Z zacieta twarza otworzyla na osciez frontowe drzwi i krzyknela zdlawionym glosem.
Przy wybitym oknie stal Murzyn z blizna na twarzy i ramionami jak sztangista. Caroline pochwycila blysk metalu w jego dloni. Pomyslala piec rzeczy naraz. Rzucic sie do telefonu! Przedrzec sie do samochodu i modlic sie, zeby kluczyk byl w stacyjce! Stac i wrzeszczec.
– Panna Waverly, psze pani?
Po kilku nieudanych probach, udalo jej sie wydobyc glos.
– Zadzwonilam do szeryfa.
– Tak, psze pani. Tuck mowil, ze miala tu pani klopoty.
– Ja… Slucham?
– Hatinger wybil pani okna, no nie? Szeryf go zamknal. Mysle, ze szybko sie z tym uporam.
– Upora sie pan?
Zobaczyla, jak podnosi dlon, i nabrala powietrza do krzyku. Wypuscila je ze swistem, kiedy spostrzegla, ze