– Nie rozumiem, dlaczego moje mysli sa przedmiotem twojego zainteresowania.
– Bardzo ochoczo podzielilas sie z nimi z tym wypucowanym Jankesem.
Czekala. Sposob, w jaki spacerowal po pokoju, wyrazal wieksza frustracje niz gniew. Odprezyla sie na tyle, by odlozyc smyczek.
– Jezeli masz na mysli agenta Burnsa, powiedzialam mu tylko to, co widzialam. Byles nad stawem.
Odwrocil gwaltownie glowe.
– Jasne, ze bylem, do cholery! Czy wygladalem na kogos, kto planuje morderstwo?
– Byles bardzo zly – rzucila ostro. – Nie mam pojecia, co planowales. Zatrzymal sie, odwrocil na piecie i postapil krok w jej strone.
– Jezeli naprawde myslisz, ze zadzgalem Edde Lou, dlaczego stoisz tutaj i rozmawiasz ze mna, zamiast wrzeszczec o pomoc?
Uniosla podbrodek.
– Potrafie zatroszczyc sie o siebie. Skoro powiedzialam policji wszystko, co wiem
Zacisnal piesci.
– Droga pani, patrzysz na mnie, jakbym byl czyms, co przed chwila zdrapalas z podeszwy swojego buta. Mysle, ze znalazlbym jakis powod, gdybym dobrze poszukal.
– Nie strasz mnie! – Adrenalina przetoczyla sie przez nia i popchnela do przodu. Podeszla do Tuckera bliziutko, tak ze niemal dotykala go nosem. – Znam ten typ mezczyzny, ktory reprezentujesz, Tucker. Nie staje na glosie, zeby zwrocic na siebie twoja uwage, a ty nie mozesz tego zniesc. To drazni twoja meska dume, kiedy
Jej slowa zawieraly wystarczajaca doze prawdy, by zadac bol.
– Zlotko, kobiety przychodza i odchodza. Nie usycham za nimi z tesknoty i z cala pewnoscia ich nie morduje. A w kwestii stawania na glowie… Jezu!
Krzyknela krotko, kiedy chwycil ja i rzucil na podloge. Wyladowal na niej ciezko, az steknela. Uslyszala wybuch i przez chwile myslala, ze to trzask jej czaszki rozbijanej o deski.
– Co u diabla…!
– Lez! Slodki Jezu! – Jego twarz znalazla sie tylko o pare centymetrow od jej oczu i Caroline ujrzala w niej cos jakby strach.
– Jesli natychmiast ze mnie nie zejdziesz… – Jezeli nawet cos zlego chciala mu zrobic, zrezygnowala uslyszawszy nastepny wybuch. Zobaczyla, jak cos rozrywa poduszke kanapy tuz nad jej glowa. – Moj Boze! – Zacisnela Palce na jego ramieniu. – Ktos do nas strzela.
– Szybko lapiesz, skarbie.
– Co masz zamiar zrobic?
– Moglibysmy tu zostac i poczekac, az on sobie pojdzie. – Pochylil ku niej czolo dziwnie intymnym ruchem. – Cholera! Jest na tyle szalony, by zabic rowniez ciebie i uznac to za wyrok boski.
– Kto? – Uderzyla go piescia w plecy. – Kto?!
– Tatus Eddy Lou. – Tucker uniosl troche glowe. Zauwazyl, ze jej usta sa swieze, pelne i nagie, ale nie drazyl tematu. Odnotowal, ale nie drazyl.
– Tej zamordowanej kobiety? Jej ojciec jest tutaj i strzela do nas?
– Glownie do mnie. Ale nie zmartwi sie, jezeli przy okazji trafi ciebie Zobaczylem go przez okno, kiedy bral mnie na muszke.
– To jakies wariactwo. Nie wolno strzelac tak po prostu ludziom w okna.
– Nie omieszkam wspomniec mu o tym przy pierwszej sposobnosci. – Istnialo tylko jedno wyjscie z sytuacji, i to wyjscie bardzo mu sie nie podobalo. – Masz tu jakas bron?
– Tak. W gabinecie dziadka, po drugiej stronie holu.
– Chce, zebys cos zrobila. Masz tu lezec i sie nie odzywac. Skinela glowa.
– W porzadku, to moge zrobic. – Kiedy uwolnil ja od swego ciezaru, chwycila go za koszule. – Zastrzelisz go?
– Chryste, mam nadzieje, ze nie!
Przykucnal, uzywajac kanapy jako oslony, potem, wstrzymujac oddech, przeczolgal sie przez otwarta przestrzen. Znalazlszy sie przy drzwiach uznal, ze jest dosyc daleko od Caroline, by strzaly nie mogly jej dosiegnac.
– Austin, ty skurwielu, tu jest kobieta!
– Moja corka tez byla kobieta. – Kolejny pocisk strzaskal szybe w oknie. – Zabije cie, Longstreet. Nadeszla godzina zemsty. Zabije cie. a potem zrobie ci to, co ty zrobiles Eddzie Lou. Pokroje cie na plasterki.
Tucker przycisnal piesciami oczy, probujac sie skoncentrowac.
– Nie chcesz chyba zranic tej mlodej damy.
– Nie wiem, czy ona jest dama. Moze to ktoras z twoich dziwek. Sara Pan kieruje moja dlonia. Oko za oko, zab za zab. „Bowiem Pan Bog jest wszystko spalajacym ogniem, a zaplata za grzech jest smierc”.
Podczas gdy Austin cytowal
Mamroczac slowa jakiejs modlitwy, ruszyl biegiem w strone krzakow.
Austin obral sobie pozycje naprzeciwko domu i stal oparty o pien samotnego klonu. Pot splywal mu ciurkiem po twarzy i moczyl bawelniana koszule. Wzywal Jezusa, przeplatajac fragmenty modlitw ogniem z karabinu. Wybil juz wszystkie frontowe okna.
Moglby wedrzec sie do domu i zakonczyc sprawe. Ale on chcial, musial zobaczyc jak Tucker cierpi. Ponad trzydziesci lat szukal pretekstu, by zrobic krzywde jakiemus Longstreetowi. Teraz go znalazl.
– Przestrzele ci czerep, Tucker. Odstrzele ci tego kutasa, z ktorego jestes taki dumny. Oto kara za cudzolostwo. Pojdziesz do piekla bez fiuta. Taka jest wola boza Slyszysz mnie, zatwardzialy grzeszniku? Slyszysz, co do ciebie mowie?
Bez specjalnych skrupulow Tucker przylozyl wylot lufy karabinu do lewego ucha Austina.
– Slysze, nie musisz wrzeszczec. – Bardzo pragnal, by Austin nie zauwazyl, ze karabin tanczy w jego roztrzesionych dloniach. – Odloz bron. Austin, albo przestrzele ci glowizne. Mozesz mi wierzyc, zrobie to bardzo niechetnie. Wprawdzie ty umrzesz, aleja bede mial zniszczona koszule. A jest prawie nowa.
– Zabije cie. – Austin probowal odwrocic glowe, lecz Tucker dzgnal go lufa…
– Jeszcze nie dzisiaj. A teraz odrzuc karabin, a potem zdejmij pas z amunicja. Powoli. – Kiedy Austin sie zawahal, Tucker pchnal go ponownie. Mial idiotyczna wizje lufy przebijajacej sie przez glowe Austina i wychodzaca drugim uchem. – Wiem, ze nie najlepszy ze mnie strzelec, ale nawet ja nie moge spudlowac, trzymajac lufe w uchu.
Odetchnal z ulga, kiedy Austin rzucil karabin.
– Caroline! – krzyknal. – Zadzwon do Burka'a i kaz mu tu przyjechac. Potem przynies jakis sznur. – W chwili, gdy pas z amunicja dotknal ziemi. Tucker usunal go kopniakiem w dalsze rejony. – Mowiles cos o moim fiucie, Austin?
Po dwoch minutach z domu wypadla Caroline z kawalkiem sznura od bielizny.
– Burke jest w drodze. Tylko to udalo mi sie… – Urwala zobaczywszy mezczyzne rozciagnietego na trawniku. Czarna twarz mial zlana potem. Pasta do butow splynela czesciowo na jego potezny tors i wielkie uda. Tucker sprawial przy nim wrazenie wymoczka.
– Przynioslam sznur. – Glos jej sie zalamal na wysokiej nucie i musiala przelknac sline.
– Dobrze. Kochanie, obejdz go bokiem.
Zwilzywszy wargi jezykiem, Caroline obeszla Austina szerokim lukiem.
– Jak ci sie to… To znaczy, on jest taki mocny.
– Glownie w gebie. – Nie mogl sobie odmowic tej przyjemnosci i szturchnal Austina noga.
– Tak. – Zerknela na karabin. – Mniej wiecej.