Ostatnio nie istnialo dla niej nic poza telewizyjnym swiatem i placzliwymi telefonami do prawnika. Cyr nie mial zadnych trudnosci z wymknieciem sie z domu. Nie przyspieszyl nawet kroku, wiedzac, ze gdy matka wyjrzy przez okno i zobaczy go na sciezce, jej wzrok przemknie tylko po nim i natychmiast wroci do ekranu telewizora.
Przebyl piec kilometrow bitej drogi i wszedl na Gooseneck Road, skad udalo mu sie podjechac trzy kilometry w ciezarowce Hartfrodta Pretta. Pozostawal jeszcze co najmniej szesciokilometrowy spacer do Sweetwater.
Mijajac rozszczepiony slup przy drodze McNairow, mial juz niezle pragnienie. Asfalt parzyl go przez podeszwy butow, gardlo wyschlo mu na wior. W ciszy poranka slyszal, jak ojciec Jima spiewa o slodkiej przyszlosci.
Nagla, nieokreslona tesknota spetala mu nogi. Wiedzial z opowiada Jima, ze przyjaciel nie raz poczul twarda reke ojcowska na swoim siedzeniu. Kiedy Jim mial cztery lata i zabladzil na bagnach, ojciec odnalazl go, wsadzil mu rozge miedzy kolana i kazal skakac cala droge do domu.
Ale ojciec Jima nigdy nie zamknal go na dwa dni w pokoju o chlebie i wodzie i nigdy, ani razu nie uderzyl jego matki.
1 Cyr na wlasne oczy widzial, jak ciezka reka Toby'ego spoczywala lagodnie, z duma, na ramieniu Jima. A sposob, w jaki szli obok siebie z wedkami na ramionach! Nie dotykali sie, ale widac bylo, ze sa razem.
Gardlo skurczylo mu sie bolesnie i Cyr musial oprzec sie pokusie, by skrecic w aleje i popatrzec na Jima i jego ojca malujacych dom panny Edith. Wiedzial, ze Toby odwrocilby sie z usmiechem, ukazujac biale zeby jak ksiezyc w czarnej twarzy, twarzy rozplatanej przez ojca Cyra niemal dwadziescia lat temu.
– Spojrz tylko, Jim – powiedzialby. – Widzi mi sie, chlopak az piszczy, zeby troche pomalowac. Mamy pyszne kanapki z pomidorem na lunch. Zlap sie za pedzel, to moze znajde jedna dla ciebie.
Ciagnelo go na te sciezke. Ciagnelo tak bardzo, ze niemal pochylal sie w jej strone, mimo ze jego stopy tkwily na asfalcie miedzy okruchami szkla.
„Moj syn nie bedzie zadawal sie z czarnuchami”, glos Austina przecial mu mozg jak zardzewiale ostrze. „Gdyby Pan chcial, zebysmy sie z nimi zadawali, zrobilby ich bialymi”.
Ale nie dlatego odwrocil sie od alei McNairow. Wiedzial, ze jezeli spedzi ranek malujac domy i jedzac kanapki z Jimem i jego ojcem, nigdy sie nie odwazy przebyc tych ostatnich kilometrow do Sweetwater.
Kiedy minal zelazna brame, jego sprana bawelniana koszula byla mokra od potu. Przeszedl prawie trzynascie kilometrow w morderczym upale i pozalowal teraz, ze nie zjadl sniadania. Jego zoladek burczal zlowieszczo w jednej chwili, kurczyl sie w nastepnej, wywolujac mdlosci.
Cyr wyjal sprana chustke z kieszeni spodni i otarl nia twarz i szyje. Moze to i lepiej, ze nie zjadl sniadania. Z pelnym zoladkiem pojechalby jak nic do rygi. Z wczorajszej kolacji tez zrezygnowal, chory po zjedzeniu swojej czesci cytrynowego ciasta.
Na mysl o tym ciescie zrobilo mu sie naprawde niedobrze. Przelknal pare razy sline i poczul sie lepiej. Spojrzal tesknie ku chlodnej polaci trawy rozciagajacej sie za krzewami magnolii. Gdyby mogl wyciagnac sie na niej na chwile. przycisnac rozpalona twarz do slodkiej trawy! Ale pomyslal, ze jezeli ktos go zobaczy, z praca bedzie sie mogl pozegnac, Podniosl noge i przeniosl ja o kilkadziesiat centymetrow wprzod, Byl kiedys w Sweetwater. Czasem zdawalo mu sie, ze wyobrazil sobie ten dom, z jego bialymi scianami i wysokimi oknami. Ale w jego wyobrazni nigdy nie byl tak wspanialy jak w rzeczywistosci. Mysl, ze ludzie w nim mieszkaja, jedza i
Z glowa jasna od goraca i glodu, Cyr patrzyl na dom zalany sloncem. W oparach rozgrzanej ziemi zdawal sie stac pod woda. Podwodny palac, pomyslal Cyr i przypomnial sobie niejasno, ze czytal kiedys o syrenach i trytonach, ktorzy mieszkali w morzu.
Mial wrazenie, ze sam porusza sie w wodzie. Parl naprzod wolno, ociezale, a powietrze, ktorym oddychal, bylo jak ciepla ciecz wypelniajaca mu powoli pluca. Troche zaniepokojony, spojrzal w dol na swoje nogi i nie wiedzial, czy czuje ulge, czy rozczarowanie ujrzawszy rozklapane buty zamiast rybiego ogona.
Odurzony wonia kwiatow okrazyl gazon peonii, gdzie jego ojciec zloil skore Tuckerowi.
Cyr mial nadzieje, ze drzwi otworzy mu panna Della. Lubil panne Delie, z jej czerwonymi wlosami i kolorowa bizuteria. Dala mu kiedys dwadziescia piec centow za to, ze zaniosl jej zakupy ze sklepu do
Panna Della otworzy mu drzwi i powie, zeby zaszedl od tylu. Kiedy okrazy dom i stanie w kuchennych drzwiach, panna Della da mu szklanke zimnej lemoniady, a moze nawet suchara. On jej
Troche oszolomiony wszedl na werande i stanal przed wielkimi drzwiami z wypolerowana mosiezna kolatka. Przesunal jezykiem po wargach, uniosl dloni…
Drzwi otworzyly sie na osciez, zanim zdazyl dotknac kolatki. Nie stanela w nich panna Della, ale drobna, starsza pani. Usta pomalowane miala pomaranczowa szminka, a we wlosach cos jakby orle pioro. Cyr nie wiedzial, ze blyszczace kamienie wokol jej zylastej szyi to rosyjskie brylanty. Byla boso, a w reku trzymala luk.
– Moj prapradziadek ze strony matki byl pol krwi Czikasawem – oznajmila Lulu oszolomionemu Cyrowi. – Moglo sie zdarzyc, ze moi przodkowie oskalpowali paru twoich.
– Tak, psze pani – powiedzial Cyr, poniewaz zadna inna odpowiedz nie przyszla mu na mysl.
Lulu rozciagnela w usmiechu pomaranczowe wargi.
– A ty, synku, masz na glowie cala kupe pieknych wlosow. – Wybuchnela skrzekliwym smiechem. Cyr cofnal sie o krok.
– Ja tylko… ja tylko…
– Kuzynko Lulu, po co tak straszyc dzieci. – Tucker stanal w drzwiach Usmiechal sie poblazliwie. – Ona zartuje. – Uswiadomienie sobie, kim jest ten chlopiec, zajelo mu chwile, usmiech zniknal z jego twarzy. – Co moge dla ciebie robic, Cyr?
– Ja… Ja szukam pracy – powiedzial tylko Cyr i zemdlal.
Cos splywalo mu po skroniach. Przez jedna przerazajaca chwile myslal, ze starsza kobieta oskalpowala go jednak i ze to jest krew. Miotal sie na granicy przytomnosci, probujac wydostac sie na powierzchnie szarej, gestej mgly.
– Spokojnie, chlopcze.
Byl to glos panny Delii i Cyr odczul taka ulge, ze o malo znow nie zemdlal. Ale Della klepala go delikatnie po twarzy dopoki nie otworzyl oczu.
Pierwsza rzecza, jaka zauwazyl, byly jej kolorowe drewniane kolczyki w ksztalcie papuzek. Cyr patrzyl jak sie kolysza, podczas gdy Della przykladala mu do czola wilgotny oklad.
– Zemdlales – poinformowala go pogodnie. – Tucker nie zdazyl cie zlapac i wyrznales glowa w werande. – Uniosla mu glowe i podala cos do picia. – Widzialam to na wlasne oczy. Nie pamietam, by Tucker ruszal sie tak predko od czasu, gdy jego tata odkryl, ze wybil szybe w oranzerii.
Stojaca u wezglowia kanapy Lulu pochylila sie dotykajac niemal nosem jego twarzy. Cyr stwierdzil, ze pachnie jak kwiat lilii.
– Nie chcialam cie tak nastraszyc, chlopcze.
– Nie, psze pani. Ja tylko… Mysle, ze za dlugo bylem na sloncu. Slyszac w glosie chlopca smiertelne przerazenie, Tucker wkroczyl do akcji.
– O co ten caly raban? Malo to osob mdlalo juz w tym domu? Delia odwrocila sie gniewnie, gotowa go zbesztac, ale wyraz twarzy Tuckera dal jej do myslenia.
– Mam robote. Kuzynko Lulu, bylabym wdzieczna, gdybys poszla ze mna. Mysle o wymianie zaslon w rozanym pokoju.
– Nie wiem po co. – Ale sprawa wymiany zaslon wydala jej sie na tyle interesujaca, ze poszla za Delia.
Tucker usiadl przy stoliku do kawy.
– Kuzynka Lulu odkryla wlasnie swoje indianskie pochodzenie.
– Tak, prosze pana. – Cyr czul, ze skompromitowal sie w sposob nieodwracalny. Stanal chwiejnie na nogi. – To ja juz pojde.
Tucker spojrzal na blada twarz, na ktorej malowala sie meka zazenowania.
– Przeszedles dluga droge, zeby porozmawiac w sprawie pracy. – Prawie szesnascie kilometrow, pomyslal Tucker. Panie na wysokosciach, w tym upale! – - Moze zajdziesz ze mna do kuchni. Mialem wlasnie zamiar zjesc