sniadanie. Mozesz sie do mnie przylaczyc i przy okazji powiedziec, o co chodzi.

Cyr dostrzegl swiatelko we mgle.

– Tak, prosze pana. Bede wdzieczny.

probowal nie gapic sie, kiedy szedl za Tuckerem przez hol. Na scianach wisialy obrazy, piekniejsze, bardziej eleganckie niz wszystko, co zdarzylo mu sie widziec. Mial wielka ochote dotknac takiego malowidla, ale trzymal rece przy sobie.

Kuchnie wylozona bialymi kafelkami wypelniala zlotawa poswiata, dajaca wrazenie chlodu.

Soki trawienne w zoladku Cyra przystapily do ataku w chwili, gdy Tucker otworzyl lodowke odslaniajac polki z jedzeniem. Wyjal tace z szynka i Cyrowi oczy omal nie wyszly z glowy.

– Siadaj, a ja podsmaze szynke.

Cyr zjadlby ja na zimno. Chryste, zjadlby ja na surowo, ale zdlawil jek protestu i usiadl.

– Tak, prosze pana.

– Zdaje sie, ze mamy tez jakies suchary. Chcesz kawy czy coli? Cyr otarl wilgotne dlonie o spodnie.

– Poprosze o coke, panie Longstreet.

– Mozesz mowic mi Tucker, skoro zemdlales na mojej werandzie. – Tucker odkrecil litrowa cole i postawil ja przed Cyrem.

Cyr oproznil pol butelki, zanim Tucker zdazyl pokroic szynke. Beknal, az echo poszlo po kuchni, a jego blada twarz nabrala koloru miedzi.

– Bardzo przepraszam – wymamrotal, i Tucker z trudem zdlawil chichot.

– Te babelki to nie zarty – powiedzial.

Kiedy szynka zaczela skwierczec, torturujac Cyra swoim aromatem. Tucker rzucil mu zimnego suchara.

– Zjedz go – poradzil. – Reszte podsmaze w tym atomowym piecyku. Jezeli uda mi sie go uruchomic.

Podczas gdy Tucker dumal nad kuchenka mikrofalowa, Cyr pochlonal suchara w dwoch kesach. Tucker obserwowal go katem oka i postanowil dorzucic do szynki pare jajek. Dzieciak jadl jak wyglodzony wilk.

Jajka okazaly sie troche za rzadkie w srodku i przypalone na krancach, ale Cyr spojrzal na swoj talerz z wyrazem niebotycznego zachwytu i wdziecznosci.

Jedli w milczeniu, a Tucker obserwowal chlopca, ktory zmiatal z talerza jaja na szynce.

Ladny dzieciak, dumal. Przypominal mu apostola Jana ze zdjecia w rodzinnej Biblii. Mlody, watly i rozswietlony jakims wewnetrznym swiatlem. Ale byl chudy jak patyk, nie tyle wyrosniety, jak to zwykle nastolatki, ile strasznie wychudzony. Lokcie zdawaly sie przybijac skore. Co ten dran robi najlepszego? pomyslal Tucker. Glodzi dzieciaki, czy co? Czekal cierpliwie, az Cyr spalaszuje ostatni kawalek jajka.

– Wiec szukasz pracy – zagail i Cyr skinal glowa, ciagle z pelnymi ustami. – Masz na uwadze cos konkretnego?

Cyr przelknal z wysilkiem.

– Tak, prosze pana. Slyszalem, ze zatrudniacie do pracy w polu.

– Naborem robotnikow rolnych zajmuje sie Lucius – powiedzial Tucker. – Pojechal do Jackson na pare dni.

Cyr poczul, jak ulatuje z niego energia, jaka dostarczyly mu jaja na szynce. Przeszedl tak kawal drogi na prozno. Jak nic odesla go z kwitkiem.

– Moze pan moglby mi powiedziec, czy bierzecie robotnikow? Tucker wiedzial, ze biora, ale zadna ludzka sila nie zmusilaby go do zatrudnienia na polu bawelny tego bladego chlopca o zapadnietych oczach i ramionach jak patyki. Otwieral juz usta, aby powiedziec, ze maja dosc rak do pracy, ale powstrzymalo go cos w tych ciemnych, podkrazonych oczach. On jest bratem Eddy Lou, przypomnial sobie. Synem Austina. Nie zyczyl sobie zadnych Hatingerow na swojej ziemi. Ale oczy chlopca patrzyly na niego nieruchomo, pelne rozpaczy i mlodzienczej, bolesnej nadziei.

– Umiesz prowadzic traktor? Cyrowi blysnela nadzieja.

– Tak, prosze pana.

– Potrafisz odroznic chwast od cynii?

– Tak mysle.

– Potrafisz machnac mlotkiem i nie trafic we wlasny palec? Niespodziewanie Cyr usmiechnal sie.

– Czasem.

– Potrzebuje kogos wiecej niz robotnika w polu. Potrzebuje kogos, kto dopilnowalby tu roznych spraw. Majstra do wszystkiego.

– Ja… Zrobie wszystko, co pan kaze. Tucker wyjal papierosa.

– Place cztery dolce za godzine. – Udawal, ze nie slyszy, jak Cyr wciaga powietrze. – W poludnie Della da ci lunch. Nie spiesz sie przy jedzeniu, ale i nie marudz. Nie place ci za chrupanie sucharow.

– Nie oszukam pana, Longstreet… panie Tucker. Przysiegam.

– Wiem, ze nie.

Chlopak jest tak podobny do swego ojca, jak dzien do nocy. Tucker nie mogl sie temu nadziwic. – Zacznij od dzisiaj, jezeli chcesz.

– Pewnie, ze chce. – Cyr juz wstawal od stolu. – Bede tu codziennie, z samego rana. Moge… – Urwal, przypomniawszy sobie, ze jutro jest pogrzeb Eddy Lou. – Ja… tego, no., jutro…

– Wiem – powiedzial Tucker, bo nic innego nie przyszlo mu glowy. – Zrobisz dzisiaj, co ci kaze, i wrocisz w srode.

– Tak, prosze pana. Bede w srode. Na pewno.

Chodzmy wiec.

Tucker przeprowadzil go przez patio i trawnik do szopy. Tupnal pare razy na wypadek, gdyby w srodku drzemal waz, po czym otworzyl drzwi.

sypnely jak stare kosci.

– Trzeba by je naoliwic – mruknal Tucker.

W nozdrza uderzyl go zapach wilgotnego torfu. Matka uzywala go pod upraw? roslin. Przedmiot, ktorego szukal, stal oparty o sciane obok grabi srodowych, szpadli i motyk. Usmiechajac sie do siebie, Tucker wydobyl na swiatlo dzienne starego schwinna z przerzutka.

Opony byly sflaczale, ale na ramie znajdowala sie pompka i laty do detek. Lancuch wymagal naoliwienia bardziej niz drzwi do szopy, a siodelko pokrywala gruba warstwa plesni.

Tucker pociagnal za uchwyt dzwonka polaczonego przewodem z raczkami kierownicy. Dzwonek zadzwieczal. Tucker ujrzal siebie, jak pedzi droga w strone Innocence – juz w dziecinstwie jezdzil szybko – pokonuje kilometry, ktore dziela go od lizakow i morza coca – coli. Slonce ma w plecy, a przed soba cale zycie.

– Chce, zebys doprowadzil go do porzadku.

– Tak, psze pana. – Cyr dotknal z czcia raczek. Mial kiedys rower, starego grata, za ktorego przehandlowal flet wystrugany z brzozowej galezi. Pewnego popoludnia zostawil rower w bramie i ojciec rozjechal go swoja ciezarowka.

„To cie nauczy szanowac dobra doczesne'.

– Doszykujesz go, a potem bedziesz o niego dbal – mowil Tucker i Cyr wrocil do terazniejszosci. – Dobry rower jest jak… – Cholera, o maly wlos bylby powiedzial: „kobieta'. -…kon. Trzeba na nim jezdzic, i to jezdzic czesto. Mysle, ze twoje codzienne jazdy z pracy do domu powinny zalatwic sprawe.

Cyr dwukrotnie otworzyl i zamknal usta.

– Chce pan. zebym na nim jezdzil? – Cyr zdjal reke z kierownicy. – Nie moglbym tego zrobic.

– Nie umiesz jezdzic na rowerze?

– Umie, prosze pana, ale… To nie jest wlasciwe.

– A ja uwazam, ze niewlasciwe sa wielokilometrowe spacery i omdlenia na mojej werandzie. – Polozyl dlonie na ramionach chlopca. – Mam rower, ale go nie uzywam. Cyr. nie mozesz odmowic wykonania pierwszego polecenia pracodawcy.

– Nie, prosze pana. – Cyr zwilzyl wargi jezykiem. – Jezeli tata sie dowie, bedzie strasznie zly.

– Wygladasz mi na madrego chlopca. Madry chlopiec powinien znac jakies miejsce w poblizu domu, gdzie mozna schowac rower bez zwracania niczyjej uwagi.

Cyr pomyslal o przepuscie pod droga Dead Possum, gdzie bawili sie z Jimem w wojne.

– Zdaje sie, ze znam takie miejsce, prosze pana.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату