Austin chwycil Cyra za ramie.
– Powiedzialem: nikomu. Beda obserwowac Vernona. Beda go obserwowac dzien i noc, poniewaz wiedza, ze stoi po mojej stronie. Ale ty, toba nie beda sobie zaprzatac glowy. Pamietaj, ze bede na ciebie patrzyl. Czasem bede tutaj, czasem nie. Ale zawsze bede na ciebie patrzyl. I sluchal. Bog pozwoli mi widziec, pozwoli mi slyszec. Jezeli popelnisz blad, jego gniew spadnie na ciebie i zetrze cie na proch.
– Przyniose jedzenie – zadzwonil zebami Cyr. – Obiecuje. Przyniose. Austin polozyl ciezkie rece na ramionach chlopca.
– Powiesz komus, zes mnie widzial, a sam Pan Bog ci nie pomoze.
Dojazd do Sweetwater zajal Cyrowi prawie godzine. W polowie drogi musial sie zatrzymac i zrzucic sniadanie w rowie. Obmyl twarz w cuchnacej wodzie Little Hope. Nogi mu drzaly i z trudem pedalowal. Co pare minut ogladal sie niespokojnie, pewny, ze ujrzy ojca, z usmiechem odpinajac pas, ktory zabrali mu w wiezieniu okregowym.
Kiedy dotarl do Sweetwater, Tucker siedzial na tarasie i przegladal poranna prase. Cyr zaparkowal rower uwazajac na kazdy swoj ruch.
– Dzien dobry, Cyr.
– Panie Tucker! – Jego glos zabrzmial chropawo i Cyr odchrzaknal. – Przepraszam za spoznienie. Ja…
– Nie masz ustalonych godzin pracy, Cyr. Przychodzisz kiedy chcesz. – Tucker rzucil okiem na sprawozdanie gieldowe i odlozyl go na bok.
– Tak, prosze pana. Prosze mi tylko powiedziec, od czego mam zaczac.
– Nie popedzaj mnie – powiedzial Tucker przyjaznie i podal kawalek bekonu nie tracacemu nadziei Busterowi. – Jadles sniadanie?
Cyr pomyslal o tym, co zostawil w przydroznym rowie.
– Tak, prosze pana.
– Wiec chodz na gore. Poczekasz, az ja skoncze swoje. Potem zastanowimy sie, co dalej.
Cyr wspial sie niechetnie na trzy kondygnacje schodow, ktore prowadzily na taras. Buster podniosl leb, machnal raz ogonem i puscil baka.
– Uwielbia towarzystwo – powiedzial Tucker sucho. Odlozyl katalog Josie na krzeslo i usmiechnal sie do chlopca. – Skoro tak sie palisz do… Chryste, cos ty sobie zrobil?!
W oczach Cyra blysnelo przerazenie.
– Nic sobie nie zrobilem!
– Do diabla, chlopcze, masz lokcie pozdzierane do kosci. – Ujal Cyra za ramie i odwrocil mu reke. Krew saczyla sie jeszcze, a w rankach tkwily okruchy zwiru.
– Spadlem z roweru. Tucker przymruzyl oczy.
– Vernon ci to zrobil? – Znal Vernona i wiedzial, ze facet nie wahalby sie pobic dziecka.
Jaki ojciec, taki syn.
– Nie. prosze pana. – Cyr odczul fale ulgi, ze w koncu moze powiedziec prawde. – Przysiegam, Vernon mnie nie bije. Wpada czasem w zlosc, schodze mu wtedy z oczu, i on zapomina. Nie to, co tato… – Urwal, blady z przerazenia. – To nie Vernon. Spadlem z roweru.
Tucker sluchal belkotliwych wyjasnien Cyra z uniesionymi brwiami. Nie bylo sensu przyciskac chlopca ani poglebiac jego zazenowania zmuszajac go, by przyznal, ze ojciec i brat uzywaja go w charakterze worka treningowego.
– Idz do Delii i powiedz, zeby cie opatrzyla.
– Nie musze…
– Chlopie, posluchaj! – Tucker odchylil sie na krzesle. – Jednym z przywilejow pracodawcy jest wydawanie rozkazow. Idz do Delii, obmyj sie, wez sobie z lodowki coca – cole. Kiedy wrocisz, powiem ci, co bedziesz dzisiaj robil.
– Tak, prosze pana. – Cyr wstal, przygnieciony poczuciem winy. powlokl sie do kuchni.
Tucker spogladal za nim z zatroskana twarza. Chlopak wygladal jak przekrecony przez maszynke. I nie dziwota. Tucker rzucil Buckerowi jeszcze jeden kawalek bekonu i postanowil, ze zajmie Cyra tak, by chlopak nie mial czasu myslec o swoich klopotach.
Do poludnia Tucker i Cyr rozpracowali dzialanie kosiarki do trawy. Wiesc o aferze Talbotow obiegla juz miasto i dzieki czerwonej linii miedzy Delia i Arleen dotarla do Sweetwater, kiedy bandaze na glowie Billy'ego T. byly jeszcze cieple.
Jak dobre, domowe lody, historyjka przekazywana w wielu wariantach zostala skonsumowana z zadowoleniem. Ale Tuckera interesowal tylko jeden jej aspekt.
Junior zastal zone owinieta wokol Billy T. Bonny'ego na kuchennym stole. Billy T. wyladowal z guzem na potylicy, ale zadna ze stron nie wysunela oskarzen.
Dopoki nie zdarzy sie cos, co zepchnie Talbotow na drugi plan, zdarzenie to bedzie glownym tematem rozmow w Innocence.
Tucker myslal nad tym przez cale popoludnie, potem zjadl kawalek ciasta bananowego wypieku Delii i rozmyslal dalej. Byla to, badz co badz, kwestia zasad. Mezczyzna moze przejsc do porzadku dziennego nad wieloma sprawami, ale nie zajdzie daleko odstepujac od swoich zasad.
Wyzebral od Delii samochod, kuszac ja nowymi kolczykami i pelnym bakiem benzyny. Minal droge prowadzaca do domu McNairow. Ciekawe, czy uda mu sie wieczorem wyciagnac Caroline do kina. Zaparkowal troche dalej, w miejscu, gdzie Old Cypress Road przecinala Longstreet.
Zeby dostac sie z domu do miasta lub z miasta do domu, Billy T. musi tedy przejezdzac. Tucker wiedzial, ze Billy T. nie opuscil wieczoru u McGreedy'ego od czasu, gdy mogl utrzymac kufel w reku.
Wyjal papierosa i rozpoczal czaty.
Siedzial na masce samochodu Delii, zastanawiajac sie, czy zapalic nastepnego, kiedy zobaczyl Caroline ciagnieta przez psa na czerwonej smyczy.
Posuwala sie w tempie okreslonym przez Nieprzydatnego i bezskutecznie usilowala przywolac go do nogi. Gdyby mogla sie zatrzymac, stanelaby jak wryta na widok blysku irytacji w oczach Tuckera. Kiedy spojrzala po raz drugi, juz sie usmiechal.
– Zlotko – zawolal. – Dokad on cie prowadzi?
– Idziemy na spacer – wydyszala. Machajac radosnie ogonem, Nieprzydatny dopadl Tuckera i zaczal obgryzac mu kostki u nog.
– To nie miasto. – Pochylil sie, zeby podrapac psa za uchem. – Tutaj wypuszcza sie psy na podworko.
– Probuje nauczyc go chodzic na smyczy.
Aby ukazac bezowocnosc tych wysilkow. Nieprzydatny okrecil sie i chwycil smycz w zeby.
– Chyba nie jest z tego zadowolony – zauwazyl Tucker. – Wygladasz na zmeczona, Caro. Niedobra noc?
– Coz, on caly czas plakal. – A kiedy sie w koncu uspokoil, nie mogla zasnac z obawy, ze przyjdzie Austin Hatinger i zacznie dobijac sie do drzwi.
– Papierowe pudlo i budzik.
– Slucham?
– On teskni za swoja mama. Wsadz go do pudla, chocby z ta poduszka, ktora kupilas, a pod nia wepchnij budzik. Doskonale imituje bicie serca. bedzie spal jak aniolek.
– Ach tak? – Po krotkim namysle postanowila, ze nie powie mu, iz pies zasnal, kiedy wziela go do siebie do lozka. – Bede musiala sprobowac, Dlaczego stoisz na drodze?
– Siedze – sprostowal Tucker. – Spedzam czas.
– Dziwne wybrales sobie po temu miejsce. Nie zlapali jeszcze Hatingera. prawda?
– Ja w kazdym razie nic o tym nie wiem.
– Tucker, byla u mnie dzisiaj Susie i wspomniala o Vernonie Hatingerze. Powiedziala, ze jest taki sam jak jego ojciec.
Tucker strzelil palcami, zeby zabawic Nieprzydatnego.
– No, troche mu brakuje.
– Susie powiedziala, ze on zawsze szuka zwady i…
– Szukal i ze mna – przerwal Tucker. – Musze z przykroscia stwierdzic, ze skopal mi tylek. Potem Dwayne skopal jemu. – Usmiechnal sie blogo na wspomnienie czlowieka, jakim byl Dwayne, zanim dopadl go w swoje szpony alkohol. – Jakos nigdy nie moglem wyrobic sobie bicepsow. Nie pomogla mi nawet praca w polu. Mam