– Nie, tato. – Co rano padaly te same pytania i te same odpowiedzi. – Przysiegam, ze nie. Przynioslem ci kurczaka i suchary.
Austin chwycil papierowa torbe.
– Reszte masz?
– Tak, tato. – Cyr podal mu plastikowy pojemnik z woda, majac nadzieje, ze ojciec tym sie zadowoli. Wiedzial jednak, ze to niemozliwe.
Austin odkrecil pojemnik i wzial trzy dlugie lyki, po czym otarl usta wierzchem dloni. – No, dawaj!
Dlonie Cyra drzaly. Strach dlawil go w gardle. Odpial skorzana pochwe od paska i podal ja ojcu.
– Tato, policja jest ciagle kolo domu, ale zniesli blokady na szosie numer jeden. Moglbys przedostac sie do Arkansas.
– Nie mozesz sie juz doczekac, zeby sie mnie pozbyc, co? – Austin odslonil zeby w usmiechu. Wyjal noz z pochwy. Ostrze pochwycilo promien swiatla i rozblyslo.
– Nie, tato, ja tylko…
– Chcialbys, zebym uciekl, co? – Odwrocil noz w dloni. Cyr nie odrywal przerazonych oczu od ostrza. – Chcesz sie mnie pozbyc, zeby miec wolna droge do grzechu i rozpusty. Zeby bratac sie z czarnuchami i wlazic w rozowy tylek wielmoznemu Tockerowi Longstreetowi.
– Nie, tato. Ja tylko… ja tylko… – Cyr gapil sie na noz. Jedno ciecie, jedno szybkie, niedbale ciecie i jest martwy. – Tylko oni ciagle cie szukaja. Nie tak jak przedtem, ale szukaja.
– Pan jest moim pasterzem, synu. On mnie chroni. – Nie przestajac sie usmiechac, Austin przesunal kciukiem po ostrzu. Na skorze ukazala sie cienka czerwona linia. – Ostry jak Jego miecz. A teraz powiem ci, co zrobisz.
Austin zwrocil ostrze ku swojemu synowi. Przez jedna straszna chwile. kiedy wnetrznosci scial mu lod, Cyr byl pewien, ze ostrze zatopi sie w jego gardle. Ale zatrzymalo sie o milimetr od skory.
– Czy sluchasz mnie, synu? Sluchasz mnie?
Cyr zamrugal oczami w odpowiedzi. Bal sie odetchnac. Bal sie, ze jezeli to zrobi, noz przetnie mu jablko Adama.
– I zrobisz dokladnie to, co ci powiem, prawda? Cyr spojrzal ponad ostrzem w oczy swojego ojca.
– Tak, tato.
Cyr pracowal jak oszalaly, probujac zabic strach. Rozwozil po ogrodzie taczki mierzwy, kopal doly pod nowe krzewy peonii. Zdrapywal stara farbe i nakladal nowa. Wyrywal chwasty, az zdretwialy mu palce, ale strach ciazyl mu jak nieswieze jedzenie w zoladku.
Nie zjadl nawet polowy lunchu, ktory wystawila mu Della. Zapakowal grube sandwicze z wieprzowina i duzy kawal cytrynowego ciasta do plociennej torby.
Nie mogl nawet patrzec na jedzenie, ale podejrzewal, ze ojciec bedzie mial apetyt wieczorem, kiedy juz rozprawi sie z Tuckerem.
Cyr otarl pot zalewajacy mu oczy i probowal nie myslec o tym, co sluszne i niesluszne, dobre i zle. Musial myslec o tym, jak przezyc. Przetrwac do zachodu slonca, przez noc, do nastepnego rana, az dobrnie do konca tych czterech lat.
Objal wzrokiem Sweetwater, zielone pola pelne bawelny, ciemne, nieruchome wody, kolorowe plamy kwietnikow. Moze to prawda, co mowil ojciec. Moze tylko ludzie tacy jak Longstreetowie moga sadzic kwiaty zamiast ziemniakow i kapusty, i kukurydzy. Moze to prawda, ze nie zasluguja na sliczny, wielki dom, i cala te ziemie, i latwe zycie. Moze to ich wina, ze jego wlasna rodzina klepie biede i ledwo wiaze koniec z koncem.
A Edda Lou byla jego rodzona siostra. Rodzina troszczy sie o siebie. Tato powiedzial, ze smierc Eddy Lou to robota Tuckera.
Gdyby uwierzyl ojcu, gdyby mogl mu uwierzyc, wtedy to, co mial zrobic, nie wydawaloby sie takie trudne.
Niewazne, czy jest trudne, czy latwe, powiedzial sobie Cyr podchodzac do bocznej sciany domu, zeby wezem ogrodowym obmyc twarz i rece. Jest to cos, co musi zrobic, poniewaz jezeli tego nie zrobi, ojciec przyjdzie po niego. Znajdzie go, chocby nie wiem jak dobrze sie ukryl. Przyjdzie po niego juz nie z pasem czy piesciami. Z czyms gorszym.
– „Jezeli oko cie zgorszy, wykol je' – powiedzial jego ojciec. – Jestes moim okiem, synu. Moimi oczami.
I przysunal ostrze noze tak blisko, tak blisko jego lewego oka, ze Cyr bal sie mrugnac.
– Nie zawiedz mnie, synu. Przyprowadz go tutaj, ja bede czekal.
– Skonczyles na dzisiaj?
Cyr podskoczyl na glos Tuckera i oblal sobie woda buty. Tucker usmiechnal sie i przytknal zapalke do polowki papierosa.
– Della mowila mi, ze jestes dzisiaj jakis nerwowy. Lepiej zakrec tego weza, zanim sie utopisz.
– Tak, prosze pana. Skonczylem. – Cyr gapil sie na swoja reke. Widzial, jak palce zaciskaja sie na metalowym kurku i przekrecaja go.
– Cale szczescie, bo juz patrzac na ciebie czuje sie przepracowany. Chcesz coli albo cytrynowego ciasta?
– Nie. prosze pana. – Z opuszczona glowa zwijal weza. W gardle czul cos bardzo zblizonego do lez. Moze sie nie uda, pomyslal z rozpacza. Moze Tucker kaze mu po prostu zmiatac do domu. Z zacisnietymi wargami Cyr pokustykal w strone roweru.
– Co ci sie stalo w noge?
Cyr stanal tylem do domu i patrzyl niewidzacym wzrokiem w przestrzen. „Niech cie pozaluje, chlopcze. Niech cie wsadzi w ktorys z tych swoich eleganckich samochodow. I sprowadz go tu do mnie'.
– To nic, panie Tucker. Chyba cos sobie naciagnalem. – Kustykal dalej, modlac sie, zeby Tucker zbyl go wzruszeniem ramion.
– Wroc do domu i pokaz te noge Delii.
Cyr zacisnal dlonie na raczkach kierownicy i rzucil sploszone spojrzenie w strone werandy.
– Nie, prosze pana, wole wrocic do domu.
Tucker dostrzegl lzy w jego oczach i zmarszczyl brwi. Duma nastolatka to bardzo drazliwa sprawa.
– Musze pojechac do miasta zalatwic pare sprawunkow – improwizowal schodzac z werandy. – Ta kobieta gania mnie w te i z powrotem, kup to, zalatw tamto. Jak to sie dzieje, ze kobieta nie potrafi od razu powiedziec, czego jej trzeba?
Cyr wpatrywal sie w plamy rdzy na kierownicy.
– Nie wiem, prosze pana.
– Jedna z tajemnic wszechswiata. – Polozyl chlopcu reke na ramieniu i poczul, ze Cyr sztywnieje. Z poczuciem winy uswiadomil sobie, jaki chlopiec jest chudy i jak ciezko pracuje. – Zapakuj rower do oldsa, Cyr. Podwioze cie do domu.
Klykcie Cyra zbielaly.
– Nie chce sprawiac klopotu, panie Tucker.
– I tak musze przejechac kolo zjazdu do twego domu. Chodz, znikamy stad, zanim ta kobieta przypomni sobie o czyms jeszcze.
– Tak, prosze pana. – Z opuszczona glowa, Cyr doprowadzil rower do samochodu. W glowie mu lomotalo, kiedy Tucker wyjal kluczyki ze stacyjki i otworzyl bagaznik.
– Bog jeden wie, dlaczego ona jezdzi ta lodzia – mruknal Tucker. – Mozna by tu zaladowac trzech truposzy. – Odsunal na bok pudlo odziezy dla ubogich, trzy pary butow, ktore nalezalo oddac do szewca przy nastepnym pobycie w Greenville, karton slojow z kamionki i winchester.
Cyr spojrzal na bron i szybko odwrocil wzrok. Tucker zauwazyl to spojrzenie.
– Wozi to z soba od paru miesiecy – powiedzial. – Mowi, ze bedzie jak znalazl, kiedy samochod jej sie zepsuje i napatoczy sie jakis zboczeniec. – Tucker przeciagnal starannie line i przymocowal ja do zderzaka. – Wprawdzie nie moge sobie jakos wyobrazic Delii siedzacej na masce z winchesterem na kolanach i wypatrujacej zboczenca, ale kto wie.
Cyr nie odpowiedzial. Wsiadl do samochodu. Ze schowka przy kierownicy Tucker wyjal pare kaset.
– Chowam je w schowku – powiedzial. – Kobieta nigdy nie zaglada do schowka. Co powiesz na Presleya?
– Okay. – Cyr splotl Zesztywniale dlonie na kolanach.
– Chlopie, Presley nie jest okay, Presley jest super. – Tucker wlozyl kasete do odtwarzacza i cofnal tasme do „Heartbreak Hotel'. – Spiewal wraz z Krolem, jadac aleja. – W domu wszystko w porzadku?
– W domu?