tak bardzo jak starego Beau.
Opanowal chec siegniecia po papierosa.
– Powiem ci, co mysle. Wcale nie mnie chcial zwabic do tego przepustu.
Burke zmarszczyl czolo. Wiedzial cholernie malo o psychologii, jezeli zalozyc, ze odbiega ona od ludzkiej natury. Ale rozumial, ze mezczyzna moze dokonac czynow rozpaczliwych, jezeli popchnie go do tego kobieta. Moze nawet powiesic sie na belce we wlasnej stodole.
– Tyle lat zywilby uraze o kobiete?
– No wiesz, tu w Innocence cierpimy na nadmiar czasu. Moja mama opuszczala pokoj za kazdym razem, gdy padlo nazwisko Hatinger. Robila to do konca zycia. – Tucker zatrzymal sie, czekajac na Burke'a, ktory przeszukiwal teren na pomoca lornetki. – To mnie zawsze dziwilo. Zapytalem kiedys Edde Lou, czy Austin nie zachowuje sie dziwnie wobec niej. Rozesmiala sie. – Siegnal jednak po papierosa. – Powiedziala, ze czasami, kiedy ja bije, nazywa ja imieniem mojej mamy. – Dreszcz przelecial mu po plecach. – Widzisz cos?
– Cholera, nic!
Znowu poczul chlod. Zaciagnal sie dymem i pomyslal, ze to naturalne odczuwac zdenerwowanie, kiedy czlowiek sciga zbiega. A mimo to nie ogladal sie juz przez ramie ani nie zerkal ukradkiem. Stal na wprost okna sypialni Caroline i gapil sie na polyskujaca w sloncu szybe.
Cos bylo nie w porzadku. Czul to tak wyraznie, jak zapach ozonu w sekunde po uderzeniu piorunu. Cos bylo cholernie nie w porzadku.
– Burke, chce zajrzec do Caroline.
– Mowilem ci juz. Susie zaprosila ja do nas. Siedza teraz pewnie przy kuchennym stole i gadaja o kwiatach i slubnych tortach.
– Aha. – Tucker poruszyl barkami, jakby chcial rozluznic miesnie. – Ale chce tam zajrzec.
Szedl juz w tamta strone, kiedy rozlegly sie strzaly.
Caroline piekla kukurydziany chleb wedlug rodzinnego przepisu Happy Fuller. Konczyla rozrabianie ciasta, kiedy zadzwonila Susie. Najpierw z zaproszeniem na obiad, potem z zadaniem, by przyszla i przemowila Marvelli do rozumu w kwestii chryzantem, ale Caroline nie dala sie zwiesc. Austin Hatinger krecil sie w odleglosci pietnastu kilometrow od domu McNairow i Susie nie chciala, zeby Caroline siedziala sama.
Caroline byla jej wdzieczna. A poniewaz od chwili telefonu kazde skrzypniecie podlogi i kazdy cien przyprawialy ja o lomotanie serca, cieszyla sie szczerze z zaproszenia. Nie przypuszczala, zeby Austin zawital w jej progi. Z pewnoscia tego nie zrobi. Ale kiedy slonce zaczelo chylic sie ku zachodowi, myslala z przyjemnoscia o spedzeniu wieczoru w bezpiecznej, halasliwej kuchni Susie.
Wciagnela w nozdrza powietrze i usmiechnela sie. Kukurydziany chleb byl prawie gotowy. Zapakuje bochenek. Nieprzydatnego i pojedzie do miasta.
Spojrzala na zegar. Jeszcze piec minut. Pchnela siatkowe drzwi i zawolala psa.
– Nieprzydatny, chodz, maly. – Zaklaskala w dlonie i sprobowala zagwizdac. – Nieprzydatny, chodz! Jedziemy na spacer! – Slyszac popiskiwanie pod nogami, przykucnela, zeby spojrzec przez szpary w deskach. Pies tulil sie do sciany domu i drzal.
– Glupi psiak. Wychodz zaraz. Co cie tak przestraszylo? Szczeknal dwa razy i przytulil sie jeszcze mocniej do muru. Zirytowana Caroline przysiadla na pietach.
– Zobaczyl pewnie zaskronca – mruknela. Postanowila, ze wywabi go spod werandy za pomoca kosci z firmy Milky, Nieprzydatny udowodnil wielokrotnie, ze jego sila woli nie wytrzymuje konfrontacji z koscia mleczna. Caroline zaczela sie podnosic. Wtedy zobaczyla Austina Hatingera.
Przez chwile myslala, ze ma halucynacje. Przeciez to niemozliwe, zeby mezczyzna szedl przez jej trawnik z dwoma pistoletami za pasem i nozem w dloni. Zeby deptal jej swiezo posadzone bratki i usmiechal sie, usmiechal sie sztywnymi wargami, oczami, w ktorych czai sie szalenstwo.
Byla jeszcze na kolanach, kiedy sie odezwal.
– Bog mnie do ciebie zaprowadzil. – Usmiech zdawal sie rozcinac mu twarz. – Rozumiem Jego wole. Bylas z nim. Widzialem cie z nim, zostaniesz zlozona w ofierze. – Podchodzac do werandy, obrocil noz w dloniach. – Jak Edda Lou. To musi byc tak jak z Edda Lou.
Caroline poderwala sie na nogi i rzucila w tylne drzwi. Zatrzasnela je za soba, szarpnela zasuwa. Zegar w piecyku zaczal brzeczec i Caroline wrzasnela dziko. Uslyszala gluche uderzenie w drzwi i dzwiek ten wyrwal ja z bezruchu.
Nie myslala. Kierujac sie wylacznie instynktem, porwala colta dziadka. Musi dostac sie do samochodu. Biegnac przez dom, uslyszala trzask starego drewna. Drzwi poddaly sie pod naporem ciala Austina.
I przypomniala sobie, ze colt, ktory trzyma w spoconej dloni, jest nie nabity.
Lkajac, wybiegla przez frontowe drzwi. Siegnela do kieszeni. Naboje wyslizgnely sie jej z palcow, potknela sie i omal nie zleciala ze schodow. Odzyskala rownowage i zobaczyla, ze wszystkie cztery kola samochodu sa przebite.
Austin trzepnal siatkowymi drzwiami o sciane.
– Nie mozesz uciec przed wyrokiem boskim. Jestes jego narzedziem. Oko za oko, mowi Pan.
Ale Caroline biegla juz w strone bagien. Jeszcze jeden naboj wyslizgnal jej sie z rak i zniknal w trawie. Jej krzyk byl tylko chrapliwym oddechem.
– Przestancie, przestancie – rozkazala swoim rozlatanym dloniom, kiedy udalo jej sie wlozyc jeden, potem drugi naboj do magazynku. – Och, Boze, porosze – Jeszcze pare krokow i znajdzie sie wsrod drzew. Byly schronieniem pulapka. Jedno rozpaczliwe spojrzenie za siebie. Austin byl o wyciagniecie ramienia. Lzy przycmiewaly jej wzrok, kiedy odwrocila sie i wystrzelila.
Rozlegl sie suchy trzask iglicy. Austin usmiechnal sie.
– Dzis jestes owieczka Boza. – Noz zatoczyl luk ku gorze polyskujac srebrem. Caroline ujrzala w oczach Austina cos wiecej niz szalenstwo. Ujrzala triumf.
W tym momencie Nieprzydatny wystrzelil jak zolty pocisk i wbil zabki w lydke Austina. Austin zawyl, bardziej z wscieklosci niz z bolu. Wystarczyl jeden kopniak, by pies zatoczyl luk w powietrzu i wyladowal bezwladnie w trawie.
– Dobry Boze! – pomodlila sie Caroline i wypalila ponownie, trzymajac bron w obu rekach. Tym razem wstrzas powalil ja na ziemie. Siedziala w trawie oslupiala, patrzac jak na brudnej koszuli Austina wykwita straszna czerwona plama.
A on usmiechal sie ciagle, z nozem wzniesionym ponad glowa.
– Prosze, prosze, prosze – zaskomlala Caroline. Bron ponownie podskoczyla jej w dloni. Zobaczyla, ze twarz Hatingera po prostu zniknela. Austin zgial sie wpol. Zdawalo jej sie, ze wciaz ku niej idzie. Cofala sie, ryjac obcasami bruzdy w trawie.
Noz upadl u jej nog, wkrotce po nim upadl i Austin.
Tucker dopadl podjazdu i stanal jak wryty. Z dziko walacym sercem parzyl, jak Caroline idzie chwiejnie przez trawnik z psem w ramionach. Za nia lezal Austin, a jego krew barwila trawe. – Kopnal mojego psa – powiedziala, mijajac Tuckera. – Jezu Chryste, Burke! – Ja sie tym zajme. – Burke schowal pistolet i wyjal krotkofalowke. – Idz
– Kochanie! – Przykucnal, glaszczac ja po twarzy, po wlosach. – Kochanie, czy on cie skrzywdzil?
– Chcial mnie zabic. – Dalej bujala sie w fotelu. Bala sie, ze oszaleje, jezeli przestanie. – Nozem. Mogl mnie zastrzelic, ale musial to zrobic nozem. Jak Eddzie Lou, powiedzial. – Pies zaczal popiskiwac na jej kolanach. Caroline przytulila go do piersi jak dziecko. – Juz dobrze, juz wszystko dobrze.
– Caroline, spojrz na mnie, kochana. – Czekal, az odwroci glowe. Zrenice miala tak rozszerzone, ze teczowki stanowily tylko waska zielona obwodke. – Zabiore cie teraz na gore. Zaniose cie i wezwe lekarza.
– Nie. – Odetchnela gleboko. Nieprzydatny polizal ja w brode. – Nie wpadne w histerie. Nie zalamie sie. Zalamalam sie w Toronto. Zupelna detka. Dosc tego. – Przelknela z trudem sline, tulac twarz do psiego futra. – Pieklam kukurydziany chleb. Nigdy przedtem nie pieklam chleba. Happy dala mi przepis, chcialam zaniesc bochenek Susie. Tak dobrze przynalezec do tego miejsca. – Nieprzydatny zlizal lze z jej policzka. – Widzisz, myslalam, ze przyjechalam tu, zeby byc sama, a nie wiedzialam, jak bardzo potrzebuje stad sie czescia czegos.
– Wszystko bedzie dobrze – powiedzial Tucker bezradnie. – Obiecuje ci, ze wszystko bedzie dobrze.