powiedzial. Nie musi wracac do domu, do tego przybytku strachu i beznadziei. Nie stanie przez Vernonem, nie zobaczy oczu ojca w twarzy brata, nie odczuje kary Austina wymierzonej piesciami Vernona.
Dzieki zwyklemu tchorzostwu skreslil cztery lata oczekiwania.
Jego ojciec nie zyje i on jest wolny.
Cyr przykucnal, a waz. ogrodowy sikal woda, tworzac kaluze wokol jego nog. Wpychajac piesci do oczu, plakal ze szczescia nad swoim zyciem, ze strachu o swoja dusze.
– Cyr.
Zerwal sie na rowne nogi. Tylko szybki refleks pozwolil Burnsowi uskoczyc poza zasieg ogrodowego weza. Przez chwile stali naprzeciwko siebie, rozdzieleni struga wody,
Burns usmiechnal sie przymilnie, co sprawilo, ze Cyr podwoil czujnosc.
– Chcialbym porozmawiac z toba przez chwile.
– Musze podlac kwiaty.
Burns spojrzal na rozmokla ziemie.
– Zdaje sie, ze juz to zrobiles.
– Mam inna robote.
Burns wyciagnal reke i zakrecil kurek. Wladczosc byla jego cecha charakterystyczna, podobnie jak elegancja.
– To nie potrwa dlugo. Wejdzmy do domu, tam na pewno jest chlodniej.
– Nie, prosze pana, nie moge zabrudzic podlogi pannie Delii.
Burns spojrzal w dol. Ostatni slad biel na trampkach Cyra zniknal pod powloka trawy i blota.
– Faktycznie. Chodzmy wiec na boczny taras. – Zanim Cyr zdolal zaprotestowac, Burns ujal go za ramie i poprowadzil wzdluz bocznej sciany domu. – Lubisz pracowac w Sweetwater?
– Tak, prosze pana. I nie chcialbym, zeby ktos przylapal mnie na tym, ze siedze i gadam.
Burns wszedl na taras i wskazal Cyrowi jedno z wyscielanych krzesel pod parasolem.
– Pan Longstreet jest taki surowy?
– O, nie, prosze pana. – Cyr usiadl z ociaganiem. – Moim zdaniem, to on nigdy nie daje mi tyle pracy, ile by mogl. I zawsze powtarza, zebym sie nie spieszyl i nie przemeczal. A po poludniu sam przynosi mi cole.
– Liberalny pracodawca. – Burns wyjal notatnik i magnetofon. – Jestem pewien, ze nie mialby nic przeciwko temu, zebys zrobil sobie mala przerwe i odpowiedzial na pare pytan.
– Sam go o to spytaj – zasugerowal Tucker, stajac w kuchennych drzwiach z butelka coli w reku. – Prosze, Cyr. – Postawil butelke przed chlopcem. – Przeplucz sobie gardlo.
– Pan Burns powiedzial, ze musze przyjsc tu i rozmawiac – zaczal Cyr. Patrzyl na Tuckera z takim samym przerazeniem, jakie maluje sie w oczach krolika zlapanego w strumien swiatla reflektorow.
– Wszystko w porzadku. – Tucker dotknal przelotnie jego ramienia, po czym przysunal sobie krzeslo. – Nikt nie oczekuje, ze bedziesz dzisiaj pracowal.
Cyr gapil sie w bialy blat stolu.
– Nie wiedzialem, co innego moglbym robic.
– Przez nastepnych pare dni mozesz robic, co ci sie podoba. – Tucker siegnal po papierosa. Obliczyl, ze dzieki metodzie skracania zszedl na pol paczki dziennie. Bezlitosnie odlamal polowe papierosa. – Ma pan pracowity ranek, agencie Burns. – Patrzyl na Burnsa ponad plomieniem zapalki.
W jego oczach malowalo sie ostrzezenie, rownie wyrazne jak krwia wypisane poslannictwo Hatingera. – Powiedz chlopcu, ile mozesz, a ja zabiore go potem na ryby.
Burns skrzywil sie z niesmakiem. Tez pomysl, zabierac dziecko na ryby nazajutrz po smierci ojca.
– Zawiadomie cie, kiedy skoncze. A tymczasem ty mozesz poszukac robakow.
Tucker napil sie z butelki Cyra.
– Nie. Tak sobie mysle, ze skoro chlopak tu pracuje, jestem jego opiekunem. Zostane, chyba ze Cyr sobie tego nie zyczy.
Cyr podniosl na niego przerazone oczy.
– Bylbym wdzieczny, gdyby pan zostal, panie Tucker. Boje sie, ze powiem cos nie tak.
– Wystarczy, ze
– Absolutnie. A wiec… – urwal, kiedy na taras weszla Josie ubrana w przezroczysty szlafroczek.
– Patrzcie panstwo! – zawolala. – Nieczesto sie zdarza, by kobieta wyszla z kuchni i natknela sie na trzech przystojnych mezczyzn. – Potargala Cyra po glowie, ale nie odrywala wzroku od Burnsa. – Agencie specjalny, zaczelam juz podejrzewac, ze mnie pan nie lubi. Ani razu nie zjawil sie pan na pogawedke. – Wsparla sie biodrem o krzeslo Tuckera. Siegnela po paczke papierosow, oferujac Burnsowi widok, od ktorego zakrecilo mu sie w glowie. – Chcialam juz cos przeskrobac, zeby musial mnie pan przesluchac.
Burns byl sztywny, ale nie martwy. Poczul, ze w gardle go dlawi, a krawat uwiera w szyje.
– Niestety, niewiele mam czasu na zycie towarzyskie podczas prowadzenia sledztwa, panno Longstreet.
– Coz za szkoda! – Jej lekko ochryply glos uderzal do glowy jak zapach magnolii. Mrugajac rzesami, wreczyla Burnsowi pudelko zapalek, po czym przytrzymala mu dlonie, kiedy podawal jej ogien. – A ja tak czekalam, zeby pan przyszedl i opowiedzial mi o swoich przygodach. Zaloze sie, ze mial ich pan mnostwo.
– Rzeczywiscie, przezylem pare interesujacych chwil.
– Musi mi pan o nich opowiedziec albo pekne z ciekawosci. – Przesunela palcem wzdluz szyi do miejsca, gdzie spotykaly sie poly szlafroka. Nie moglby sledzic tego palca z wieksza uwaga, nawet gdyby mial do niego przytwierdzone oczy. – Teddy mowil, ze z pana prawdziwy as.
Burns przelknal glosno sline.
– Teddy?
– Doktor Rubenstein. – Poslala mu uwodzicielskie spojrzenie spod ciezkich rzes. – Powiedzial, ze jest pan niekwestionowanym mistrzem w
– Josie – Tucker spojrzal na nia figlarnie. – Zdaje sie, ze mialas zrobic sobie rano manikiur czy cos takiego.
– Faktycznie, kochanie, mam w planie manikiurzystke. – Rozlozyla dlonie i szlafrok rozchylil sie szerzej. – Wyznaje poglad, ze kobieta nie moze byc w pelni atrakcyjna, jezeli nie dba o dlonie. – Wstala od st0. zadowolona, ze udalo sie jej rozproszyc uwage Burnsa. – Moze zobaczymy sie pozniej w miescie, agencie Burns. Zazwyczaj wpadam do „Chat'N Chew' po wizycie u manikiurzystki.
Zostawila go z obrazem swych bioder rozkolysanych pod cienkim rozowym szlafrokiem.
Tucker zdusil papierosa w miedzianym pudelku wypelnionym piaskiem.
– Wlaczysz ten magnetofon?
Burns spojrzal na niego niewidzacym wzrokiem, po czym zebral rozproszone wladze umyslowe.
– Bede zadawal Cyrowi pytania – zaczal, ale jego spojrzenie powedrowalo w strone kuchennych drzwi. – Nie mam nic przeciwko twojej obecnosci, jesli nie bedziesz sie wtracal.
Tucker skinal glowa i rozsiadl sie na krzesle.
Burns wlaczyl magnetofon, podal wszystkie dane i zwrocil sie do Cyra z powaznym usmiechem.
– Wiem, ze to dla ciebie ciezkie chwile, Cyr. Przykro mi z powodu straty, jaka poniosles.
Cyr chcial podziekowac, kiedy uswiadomil sobie, ze agent nie mowi o Eddzie Lou, ale o jego ojcu. Wbil oczy w blat stolu.
– Wiem, ze rozmawiales z szeryfem Truesdale'em wczoraj wieczorem i ze twoje informacje okazaly sie bardzo pomocne. Musimy jeszcze raz wrocic do tej sprawy, ale zaczniemy od czego innego. Czy twoj ojciec wspominal kiedys o pannie Caroline Waverly?
– Nie znal jej.
– A wiec nigdy o niej nie mowil? Cyr zerknal spod oka na Tuckera.
– Moze cos mowil. Czasem mowil bardzo duzo, kiedy nachodzil go taki nastroj.
– Nastroj?
– Kiedy mowil, ze Bog do niego przemawia.