– Pate – Tucker usmiechnal sie i zsunal czapke bardziej na oczy. – W tym przypadku kacza watrobka. – A Della podniesie nieludzki wrzask, kiedy odkryje jej brak.
– Kacza watrobka. – Cyr wykrzywil twarz i przez chwile wygladal dokladnie tak, jak powinien wygladac czternastolatek. – Obrzydliwe.
– Rzecz gustu, stary. Zebacze to uwielbiaja. – Tucker rozsmarowal troche watrobki na krakersie, wpakowal sobie do ust i zapil lemoniada.
Siedzieli na odleglym krancu stawu Sweetwater, w pstrokatym cieniu wierzby, ktora zasadzila matka Tuckera przed jego urodzeniem.
– Bawelna wyglada niezle, panie Tucker.
– Aha. – Tucker zerknal na pola spod daszka czapki. Zobaczyl zarzadce i kilkunastu robotnikow szukajacych wolkow. – Mamy dobre zbiory tego roku. Bawelna wlada tym miejscem. – Westchnal cicho. – A uprawa bawelny zniszczyla ten staw, wiec bedziemy musieli wypuscic ryby, ktore zlowimy. Zastanawialem sie nawet, czy nie sprowadzic troche tych robali.
– Robali, panie Tucker?
– Maja takie specjalne robale, naukowcy je wymyslili. Wyjadaja trucizne z wody.
– Robale wyjadaja trucizne? – zasmial sie cicho Cyr. – Wpuszcza mnie pan w maliny, panie Tucker.
Smiech chlopca, choc tak slaby, podniosl Tuckera na duchu.
– To swieta prawda. Wsadzili te robale do Potomaku i wyjadly wszystko do czysta. – Spojrzal z zalem na ciemna, zatruta wode jeziorka. – Mowie ci, Cyr, wiele bym dal, zeby zobaczyc te wode znowu czysta. Moja mama chciala zbudowac nad nia mostek. No wiesz, takie lukowate cacuszko, jakie maja w Japonii. Nigdy go nie zbudowalismy, i teraz mi zal. Mama by sie cieszyla.
Cyr niewiele wiedzial o Japonii i lukowatych mostkach, ale lubil przysluchiwac sie Tuckerowi. Zdaniem Cyra, Tucker mogl mowic o czymkolwiek i nadac temu sens.
Lowili leniwie ryby, a glos Tuckera koil jak poranna bryza. Cyr zlapal zebacza, pozachwycal sie nim i wrzucil z powrotem do wody.
– Zawsze chcialem podrozowac – powiedzial Tucker, kiedy Cyr nadziewal na haczyk kawalek bezcennej watrobki. – Kiedy bylem w twoim wieku, mialem caly album wycinkow z czasopism. Rzym, Paryz, Moskwa. Szkoda, ze nigdy nie zebralem dosc energii, by naprawde pojechac w te miejsca. – Umilkl na chwile. – A ty masz jakies marzenie, Cyr? Cos, co chcialbys zrobic?
– Chcialbym pojsc na studia. – Cyr zaczerwienil sie, czekajac na wybuch smiechu. Kiedy nie nastapil, Cyr wyrzucil z siebie reszte. – Lubie szkole. Jestem w tym dobry i w ogole. Pan Baker, moj nauczyciel historii, mowi, ze mam dociekliwy umysl i dobre nawyki uczenia sie.
– Naprawde?
– Troche to zenujace, kiedy mowi tak przy calej klasie i w ogole. Ale i przyjemne. Raz nawet powiedzial, ze powinienem zlozyc podanie o stypendium na uniwersytecie stanowym, ale tata powiedzial, ze musze rzucic nauke jak szybko sie da i pracowac na farmie. Powiedzial, ze na uniwersytecie ucza bezecenstw i ze… – urwal, przypomniawszy sobie, ze jego tata nie zyje.
W zapadlej ciszy Tucker poderwal rybe z wody. Trzymal ja przez chwile w gorze, patrzac, jak szamocze sie, walczy z nieuniknionym. Tak samo czul sie pewnie ten chlopiec, pomyslal Tucker, delikatnie wyjmujac haczyk.
Wrzucil rybe do wody. Nieczesto ryba albo dziecko otrzymuja od losu druga szanse. Nieczesto mezczyzna ma okazje, by te szanse ofiarowac.
Cyr pojdzie na studia, zdecydowal Tucker. Juz jego w tym glowa.
– Panie Tucker? – Cyr poczul wzbierajace lzy i pomyslal o nich nienawiscia. Robily z niego mazgajowata dziewczyne.
– Tak?
– Uwaza pan. ze go zabilem?
Tucker chcial zaprotestowac gwaltownie, ale ugryzl sie w jezyk. Nabral gleboko powietrza i siegnal po papierosa.
– Skad ci to przyszlo do glowy?
– Nie postapilem tak, jak mi kazal. Nie usluchalem go i on uciekl. Prawdopodobnie wsciekl sie na mnie i wyladowal zlosc na pannie Waverly. Teraz nie zyje. Nie uszanowalem mojego ojca, a teraz on nie zyje.
Tucker potarl wolno zapalke, jakby sie zastanawial.
– Moze tak jest, a moze nie. Musisz zadac sobie jedno pytanie. Czy uwazasz, ze to przykazanie oznacza, ze musisz szanowac ojca, pomagajac mu zabic bezbronnego czlowieka?
– Nie, ale…
– Wczoraj uratowales mi zycie, Cyr. – Czekal, az chlopiec podniesie na niego wzrok. – To fakt. Gdybys usluchal ojca, moze by zyl jeszcze, a moze poszedlby do Caroline tak czy inaczej. Ja za to bylbym martwy. Nie ma innej mozliwosci, prawda?
– Nie. chyba nie ma, prosze pana.
– Austin sam sie zabil.
Cyr chcial w to uwierzyc, rozpaczliwie.
– Nie zaluje, ze on nie zyje – powiedzial lamiacym sie glosem. – Nie zaluje. Teraz pojde do piekla i bede sie smazyl przez cala wiecznosc, bo ucieszylem sie, kiedy mi szeryf o tym powiedzial.
Chryste, pomyslal Tucker zaciagajac sie mocno dymem. Wkraczamy na grzaski grunt. Nie czul sie dobrze w roli przewodnika w labiryncie nieba i piekla. Ale chlopiec potrzebowal czegos wiecej niz paru komunalow.
– Nie jestem mocny w religii – powiedzial. – Bylo to ogromne rozczarowanie dla mojej mamy. W porzadku, moze faktycznie istnieje pieklo, z cala pewnoscia istnieja ludzie, ktorzy powinni tam spedzic jakis czas. Ale nie sadze, zeby ludzie szli tam za to, ze cos sobie pomysleli. Liczy sie, co robisz, jaki jestes w stosunkach z innymi ludzmi, kim jestes.
– Ale grzeszne mysli…
Tym razem Tucker sie rozesmial. Zepchnal czapke na tyl glowy i usmiechnal sie do Cyra cala geba.
– Synu, gdybysmy szli do piekla za nasze mysli, niebo zostaloby kompletnie wyludnione. – Poglaskal Cyra po glowie. – Nie rozumiem, dlaczego twoj tata zrobil to, co zrobil. Ale postepowal zle. Raniac ciebie i
Cyr poczul sie troche lepiej.
– Moja mama nie bedzie sie cieszyc.
– Nie mozesz brac na siebie cudzych uczuc. Masz wlasne. Jest cos, o czym chcialem z toba porozmawiac, cos nad czym musisz sie zastanowic.
– Tak, prosze pana.
– Della powiedziala ci, zdaje sie, ze mozesz zostac tu, jak dlugo zechcesz? Paniczny strach rozszerzyl mu zrenice.
– Nie bede sprawial klopotow, panie Tucker. Nie bede duzo jadl obiecuje, i bede ciezko pracowal. Moge…
– Chwila, moment! Nikt cie nie wyrzuca. – Tucker zdusil papierosa zastanawiajac sie, jak najlepiej ujac to, co chcial powiedziec. – Mysle, ze Vernon przejmie farme i zadba o potrzeby twojej mamy. Ruthanne jest juz prawie dorosla.
– Oszczedza pieniadze na wyjazd. – Zagryzl warge. – To mial byc sekret.
– Potrafie swietnie zachowac sekret damy. Posluchaj, mysle, ze moglbys dalej dla mnie pracowac, w zmniejszonym zakresie, po rozpoczeciu szkoly. Czesc zarobkow moglbys oddawac matce, a ja zapewnilbym ci mieszkanie i wyzywienie.
Cyr poczul, ze cos rosnie mu w gardle.
– To znaczy, ze moglbym przeprowadzic sie do Sweetwater? Na dobre?
– Do czasu, gdy znajdziesz sobie cos lepszego. Jezeli chcesz. Cyt, postaram sie to zalatwic. Twoja mama musialaby wyrazic zgode, i trzeba by zalatwic jakies formalnosci, zebym mogl wystepowac w charakterze twojego opiekuna.
Cyr gapil sie na niego, bojac sie glebiej odetchnac.
– Zrobie wszystko, co pan kaze. Nie sprawie najmniejszego klopotu.