jednej osobie.

Caroline postawila przed nim talerz zupy i poglaskala go po glowie.

– Ciezko byc bohaterem.

– Ciezko jest probowac nim zostac, nie majac po temu zadnych danych.

– Och, mysle, ze zaskoczysz sam siebie. – Usiadla przy nim. – Zrobilam ci zupe.

– Widze. – Wzial ja za reke. – Bardzo sie przydajesz.

– Ja rowniez zaskakuje sama siebie. Ciesze sie, ze nie znales mnie przedtem, Tucker.

– „Przedtem” nie ma zadnego znaczenia.

– I to mowi czlowiek, ktory opowiada mi historie sprzed stu lat!

– To co innego. – Zaczal jesc, raczej z checi sprawienia jej przyjemnosci niz z glodu. Dopiero po paru lyzkach uswiadomil sobie, ze ma wilczy apetyt. – Wydarzenia sprzed stu lat sa wazne, poniewaz uksztaltowaly terazniejszosc. To, kim bylas przed rokiem, nie ma znaczenia wobec tego, kim jestes dzisiaj.

– Podoba mi sie twoj sposob myslenia. Tucker?

– Hm?

– Chcesz, zebym zostala z toba dzisiaj?

Podniosl na nia oczy, w ktorych malowal sie prawdziwy glod.

– Chce, zebys zostala. Skinela glowa i wstala.

– Zrobie ci kanapki.

Teddy wrocil. Josie dowiedziala sie tego od agenta Burnsa w jego lozku. Mysl, ze ma na swe uslugi jednoczesnie patologa i agenta specjalnego, zlagodzila jej uraze i gniew na Tuckera.

Postanowila, ze nie bedzie sie odzywac do brata przez dzien lub dwa, albo do czasu, gdy przeprosi ja osobiscie, zamiast wysylac Dwayne'a w zastepstwie.

Rozmyslala o tym jeszcze nastepnego popoludnia. Innocence dochodzilo do siebie po szoku, jakim bylo ostatnie morderstwo. Josie siedziala przy kontuarze „Chat'N Chew”, od czasu do czasu uzupelniajac ubytek szminki na ustach i przegladajac sie w nowym lusterku. Teddy obiecal, ze zje z nia lunch, gdy tylko skonczy wstepne ogledziny denatki.

– Earleen! – Wydymajac wargi, skierowala lusterko ku gorze, by obejrzec sobie grzywke. – Uwazasz, ze mam zimne serce?

– Zimne serce? – Earleen wsparla sie na ladzie, zeby dac wytchnienie obolalym nogom. – Troche trudno miec jednoczesnie goraca krew i zimne serce, no nie?

Josie usmiechnela sie z zadowoleniem.

– Zgadza sie. To, ze czlowiek jest uczciwy i nie udaje, nie oznacza jeszcze, ze jest zimny. Jest po prostu szczery wobec samego siebie, nie uwazasz?

– Prawda.

Przy pomocy lusterka Josie obejrzala wnetrze restauracji, nie odwracajac sie. Zajetych bylo kilka stolikow. Ponad zawodzeniem Reby McIntire, dobiegaly strzepy rozmow o Darleen.

– Wiesz, za zycia Darleen polowa z tych ludzi nie poswiecila jej chwili uwagi. – Josie zamknela z trzaskiem puderniczke. – Teraz, kiedy umarla, nie mowia o niczym innym.

– Taka jest ludzka natura – skonstatowala Earleen. – Zupelnie jak z tymi malarzami, ktorych obrazy nie sa warte centa za ich zycia, a kiedy popelnia samobojstwo albo przejedzie ich ciezarowka, ludzie placa za nie miliony. Ludzka natura.

Josie porownanie przypadlo do gustu.

– Z tego wniosek, ze Darleen jest wiecej warta po smierci niz byla za zycia.

Earleen moze by sie z tym zgodzila, gdyby nie bala sie mowic zle o zmarlych.

– Zal mi Juniora. I tego kochanego chlopaczka. – Z westchnieniem Earleen siegnela po karteczke z zamowieniem. – I Happy, i Singletona. Cierpia zywi.

Earleen poszla obsluzyc klienta, a Josie wyjela z torebki perfumy i spryskala obficie dekolt i szyje.

Kiedy wszedl Carl, rozmowy przycichly na chwile. Josie poklepala stolek obok siebie.

– Chodz, przysiadz sobie. Wygladasz na zmeczonego.

– Dzieki, Josie, ale nie moge. Przyszedlem tylko po jakies zarcie.

– Co ci podac, Carl? – Earleen skoczyla na lade, liczac na to, ze wymieni jedzenie na wiadomosci.

– Poprosze pol tuzina hamburgerow, z pol kilo twojej salatki ziemniaczanej. No i z galon mrozonej herbaty.

– Jakie chcesz te hamburgery?

– Srednie, Earleen, i na wynos.

– Musicie byc zawaleni robota, jak biurowy wieszak ciuchami, skoro nie robicie nawet przerwy na lunch – zauwazyla Josie.

– Bo i jestesmy. – Byl tak zmeczony, ze moglby zasnac stojac. Troche pozno przypomnial sobie o zdjeciu kapelusza. – Zjechal szeryf okregowy ze swoimi chlopakami. Agent Burns siedzi na faksie. Jest tam tak goraco, ze mozna smazyc szynke.

– Harujecie jak woly, musieliscie zlapac trop.

– Cos tam mamy. – Zerknal na Earleen, ktora zamarla wyczekujaco przy kuchence mikrofalowej. – Nie moge wam nic powiedziec oficjalnie. Ale wszyscy wiecie, ze Darleen zostala zabita tak samo jak te inne. Wiemy, ze przez te sama osobe i ta sama bronia.

– To nie w porzadku – powiedziala Earleen. – Morderca psychopata chodzi sobie po miescie i juz zadna kobieta nie moze czuc sie bezpiecznie.

– Tak, to nie w porzadku – zgodzil sie Carl. – Ale my go zlapiemy. Macie to jak w banku.

– Matthew mowi, ze z masowymi nie jest tak latwo. – Josie pociagnela coli przez slomke. – Mowi, ze wygladaja i zachowuja sie jak normalni ludzie. Dlatego tak trudno ich zlapac.

– Tego zlapiemy. – Carl pochylil sie ku niej. – Zdaje sie, ze moge ci to powiedziec, Josie, bo i tak sie dowiesz. Wyglada na to, ze Darleen zostala zabita nad stawem.

– Slodki Jezu! – Earleen byla rozdarta miedzy podnieceniem a groza. – Chcesz powiedziec, ze on to zrobil w Sweetwater?

– Mamy powody, by tak sadzic. Nie chce cie straszyc, Josie, ale powinnas bardzo uwazac.

Wyjela papierosa z paczki lezacej na ladzie. Dlonie jej lekko drzaly.

– Bede ostrozna, Carl. Masz to jak w banku.

Wolno wydmuchala dym. Zamierzala dowiedziec sie reszty, jak tylko uda jej sie dopasc Teddy'ego samego.

Na podworku klebil sie tlum reporterow. Caroline przestala odbierac telefony. Niezmiennie po drugiej stronie linii zglaszala sie wscibska reporterka lub ciekawski reporter. Zeby zajac czyms mysli, wyjela album, ktory znalazla w skrzyni babci.

Byl to przeglad calego jej zycia. Zawiadomienie o slubie rodzicow wyciete z filadelfijskiej gazety. Wystudiowane fotografie slubne, kartka z zawiadomieniem o narodzinach Caroline Louisy Waverly.

Pare profesjonalnych fotografii mlodych rodzicow z ich mala pociecha. Samej Caroline, jeden studyjny portret na kazdy rok jej zycia.

Nie bylo w tym albumie zadnych amatorskich fotek, z wyjatkiem paru zdjec zrobionych przez dziadka w czasie jej krotkiej wizyty przed laty.

Wycinki prasowe opowiadajace o jej karierze muzycznej, ukazujace ja jako szesciolatke, dwunastolatke, dwudziestolatke…

Tylko tyle babcia miala ze mnie, pomyslala Caroline i odlozyla album do skrzyni. Teraz byla to jedna z niewielu rzeczy, jakie pozostaly jej po dziadkach.

– Tak mi zal – wyszeptala, wciagajac w nozdrza zapach lawendy i cedrowego drewna. – Tak mi zal, ze nie znalam was lepiej.

Siegnela do skrzyni i wyjela kartonowe pudelko. W srodku, zawinieta w bibulke, lezala malutka sukienka do chrztu, wykonczona bialymi wstazkami i pozolkla koronka.

Moze chrzczono w niej babcie, pomyslala Caroline, przesuwajac palcami po delikatnych koronkach. Z pewnoscia miala ja na sobie matka.

– Zachowalas ja dla mnie. – Wzruszona, podniosla sukienke do policzka. – Nie moglam jej wlozyc, kiedy przyszla moja kolej, wiec ja dla mnie zachowalas.

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату