Ostroznie zawinela ubranko w bibulke. Pewnego dnia, obiecala sobie, wlozy to jej dziecko.

Nieprzydatny wybiegl z pokoju, przystanal u szczytu schodow, po czym wrocil pedem, kiedy ktos zalomotal w drzwi wejsciowe. Caroline odlozyla pudelko do skrzyni i wyjela pare dziecinnych bucikow. Usmiechnela sie do nich czule.

– Nie zwracaj uwagi, Nieprzydatny. To tylko jakis idiota reporter.

– Caroline! Do diabla! Otworz, zanim tu kogos zabije!

– Tucker! – Zbiegla na dol, a Nieprzydatny deptal jej po pietach. – Przepraszam. – Odryglowujac drzwi widziala reporterow tloczacych sie na werandzie. Wsuwali mikrofony, trzaskali zdjecia i wykrzykiwali pytania. Wciagnela Tuckera do srodka, a sama stanela w progu.

– Wynocha z mojej werandy!

– Panno Waverly, jak sie pani czuje, zyjac w kregu niewyjasnionych morderstw?

– Panno Waverly, czy to prawda, ze przyjechala pani do Missisipi leczyc zlamane serce?

– Czy naprawde zalamala sie pani w…

– Czy to prawda, ze zabila pani…

– Czy nawiazala pani intymne…

– Wynocha z mojej werandy! – wrzasnela Caroline. – Wynocha z mojej ziemi. Wkroczyliscie na teren prywatny, mamy tu sposoby na takich jak wy! Jezeli ktos postawi na mojej ziemi paluch u nogi, to mu go odstrzele. – Zatrzasnela drzwi i zalozyla lancuch. Nie zdazyla sie nawet odwrocic, kiedy Tucker okrecil ja w ramionach.

– Zlotko, mowilas zupelnie jak moja mama, kiedy ktos ja rozzloscil. – Pocalowal ja, po czym postawil na ziemi. – Tracisz jankeski akcent. Jeszcze troche, a bedziesz mowila jak rodowita Missisipijka.

Rozesmiala sie, potrzasajac glowa.

– Nie bede. – Przylozyla dlon do jego policzka. Nie ogolil sie, ale nie sprawial juz wrazenia krancowo wyczerpanego. – Wygladasz lepiej niz dzis rano.

– Niewielka pociecha, biorac pod uwage, ze rano wygladalem jak po ekshumacji. I tak tez sie czulem.

– Nie spales.

– Zdrzemnalem sie w hamaku. Zupelnie jak za dawnych czasow. – Przyciagnal ja do siebie i pocalowal, tym razem wolno i przeciagle. – Wolalbym wprawdzie, zebys obnizyla troche swoje standardy przyzwoitosci i dzielila ze mna wczoraj lozko. Nie spalbym tak czy inaczej, a za to spedzil milo czas.

– Nie wydawalo sie to sluszne w twoim rodzinnym domu i z…

– Policjantami krecacymi sie nad stawem przez pol nocy – dokonczyl. Podszedl do okna w salonie. – Zrob cos dla mnie, Caroline.

– Sprobuje.

– Idz na gore, spakuj swoje rzeczy i wroc ze mna do Sweetwater.

– Tucker, mowilam ci…

– Zostalas wczoraj.

– Potrzebowales mnie.

– Nadal cie potrzebuje. – Kiedy nie odpowiedziala, odwrocil sie od okna. – To nie czas na poezje i romantyzm. I nie prosze cie o to dlatego, ze chce miec cie w lozku, Gdyby chodzilo tylko o to, zostalbym tu z toba.

– Wiec zostan.

– Nie moge. Nie pros mnie, zebym wybieral miedzy toba a moja rodzina, Caroline, poniewaz nie moge tego zrobic.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Jezeli zostaniesz tu sama, zamartwie sie o ciebie na smierc. Jezeli zostane z toba, zamartwie sie na smierc o Josie, Delie i reszte. – Przytulil ja mocno, odsunal znowu i zaczal chodzic niespokojnie po pokoju. – On jest ciagle na wolnosci, Caroline. Byl w Sweetwater.

– Rozumiem, Tucker. Wiem, ze zostawil tam cialo.

– Zabil ja tam. – Odwrocil sie ku niej. – Zabil ja tam, w poblizu mojego domu, posrod drzew, gdzie pare dni temu lowilem z Cyrem ryby. Posrod drzew, ktore zasadzila moja matka. Burke troche mi powiedzial, moze za duzo. Ja powiem tobie. Chce bys zrozumiala, ze musze tam wrocic, a nie wroce bez ciebie.

Zaczerpnal wolno powietrza.

– Przywiazal ja do drzewa. Kora jest pozdzierana w miejscach, gdzie miala przywiazane rece i nogi. A deszcz jeszcze nie zmyl krwi. Widzialem, co on jej zrobil. Nie sadze, zebym kiedykolwiek zapomnial, jak ona wygladala, kiedy wyciagneli ja z wody. Nie sadze, zebym zapomnial, ze dokonano tego pod wierzba, ktora zasadzila moja matka, tam, gdzie bawilem sie z bratem i siostra, kilkadziesiat metrow od miejsca, gdzie pocalowalem cie po raz pierwszy. On nie dotknie niczego, co jest dla mnie cenne. Teraz prosze cie, zebys spakowala, co ci potrzeba i pojechala ze mna.

Ujela jego dlonie zacisniete w piesci.

– Niewiele mi potrzeba.

ROZDZIAL DWUDZIESTY PIATY

Caroline byla przyzwyczajona do bezsennych nocy. Przez lata nauczyla sie zazdroscic ludziom, ktorzy kladli sie do lozka i zapadali w sen. Od czasu osiedlenia sie w Innocence niemalze udalo jej sie dolaczyc do grona szczesliwcow. Teraz wszystko wskazywalo na to, ze cofnela sie do linii startu i spedzi dlugie, czarne godziny w pogoni za snem.

Znala wszystkie mechanizmy obronne. Gorace kapiele, cieply koniak, nudne ksiazki. Nie mogla jednak skupic uwagi na tekscie. W szafce z drzewa czeresniowego znajdowal sie sprytnie ukryty telewizor, ale zaden z nocnych programow nie zainteresowal jej ani nie znudzil na tyle, by sprowadzic sen.

Nie mogla uzalac sie na goraco, poniewaz jej pokoj w Sweetwater byl cudownie chlodny. I byla przyzwyczajona jak malo kto do obcych pokojow i obcych lozek. Pokoj goscinny w Sweetwater nie ustepowal niczym pokojom w najlepszych hotelach europejskich. Lozko bylo przytulnym miejscem. z baldachimem i poduszkami obszytymi koronka. Na wypadek gdyby gosc nie byl usposobiony do snu, mogl przesiasc sie na sofe w oknie wykuszowym i podziwiac ogrod zalany swiatlem ksiezyca.

Swiezo zerwane kwiaty wypelnialy pokoj slodkim zapachem. Na eleganckiej toaletce polyskiwaly w swietle lampy stare flakony. Maly kominek z niebieskiego kamienia zapewnial cieplo i pocieche w zimowe noce. Caroline ujrzala siebie przed tym kominkiem, otulona w domowe pledy, patrzaca, jak trzaska ogien, a na scianach tancza cienie.

Z Tuckerem.

Czula, ze nie powinna snuc szczesliwych wizji, skoro martwa kobieta lezala gdzies w zimnym pokoju, a jej rodzina moze juz tylko plakac.

Nie powinna odczuwac tego promiennego szczescia, tej nadziei w obliczu smierci.

Ale byla zakochana.

Westchnawszy, skulila sie na kanapce, skad mogla patrzec na ogrod. Osrebrzone kwiaty wydawaly sie martwe, jakby zaklete. Daleko, daleko polyskiwala tafla Sweetwater. Nie mogla widziec stad wierzb i byla z tego zadowolona. Moze jest to chowanie glowy w piasek, kolejna ucieczka, ale trudno. Ucieknie, na te jedna noc. W tej chwili byl to tylko uroczy zakatek oblany swiatlem ksiezyca.

A ona byla zakochana.

Czlowiek nie wybiera sobie miejsca i czasu na zakochanie sie. Caroline wiedziala juz, ze nie wybiera sie rowniez czlowieka, ktoremu oddaje sie serce. Gdyby miala wybor, z pewnoscia nie zakochalaby sie teraz i tutaj. I na pewno nie w Tuckerze.

To byl blad zakochac sie teraz, kiedy dopiero zaczynala odkrywac swoje potrzeby i mozliwosci, uczyc sie przejmowac kontrole nad swoim zyciem. Glupio z jej strony, ze zakochala sie tutaj, w miejscu rozdartym przez tragedie i bezsensowna przemoc, miejscu, ktore bedzie musiala opuscic za pare tygodni.

Glupio, ze zakochala sie w mezczyznie, ktory uwodzil dla sportu. W uroczo rozleniwionym podrywaczu. W podejrzanym o morderstwo. W cytujacym wiersze nicponiu.

Czyz nie powtarzala sobie w kolko, ze Tucker byl po prostu kolejnym Luisem, tyle ze mowiacym poludniowym akcentem? zakochujac sie w nim udowodni, ze jest jedna z tych godnych pozalowania kobiet, ktore zawsze

Вы читаете Miasteczko Innocente
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату