– Nic nie robia, tylko gadaja – wybelkotal Wood. – A my mamy kolejnego trupa.
– I dalej nic nie zrobia – Billy T. pokiwaj glowa, a inni poruszyli sie niespokojnie na krzeslach. Nienawisc, strach, frustracja narastaly podsycane upalem i whisky. – Beda dalej gadac i zadawac pytania, a on znowu zabije. Moze kobiete ktoregos z nas.
– Mamy prawo bronic swego.
– Czas, by ktos polozyl temu kres.
– Zgadza sie. – Billy T. oblizal wargi, – Mysle, ze wszyscy wiemy, co nalezy zrobic. To robota tego sukinsyna Marcha. Rzucili sie na niego, a potem odpuscili. Wiedza, ze ma smak na biale mieso.
– Krecil sie kolo Eddy Lou, sam widzialem – wtracil John Thomas. – Ktos powinien mu wtedy dac nauczke. Solidna nauczke.
– Wiecie, co on robi? – Zwrocili sie teraz w strone Billy'ego T. – Smieje sie z nich. Z nas sie smieje. Wie, ze nie chca klopotow z czarnymi w Missisipi, bo federalne pismaki rozdmuchaja to na caly kraj. Wie, ze mu odpuszcza, chyba ze da sie zlapac z nozem na gardle bialej kobiety.
– To on, a jakze! – zawolal John Thomas. – Sam widzialem go w oknie Eddy Lou.
– Pracowal w domu noclegowym – wtracil Will.
– Zgadza sie. – Billy T. usmiechnal sie szyderczo. – Pracowal nad tym, jak wyciagnac Edde Lou na bagna, zgwalcic i zabic. Pracowal tez u Darleen. Mowila mi, ze lepikuje jej dach.
– I robil cos w miasteczku kempingowym, gdzie mieszkala Arnette i Francie – dodal Wood. – Widzialem, jak Francie czestowala go lemoniada.
Smial sie do niej.
– To ich metoda. – Billy T. dopalil papierosa. – Chodza kolo kobiety i zaczynaja myslec, jak najlepiej jej to zrobic. Jak bardzo nienawidza jej za to, ze jest kobieta. Biala kobieta. Gliny udaja, ze tego nie widza, ale ja widze jak na dloni i nie pozwole, zeby ten czarny gnoj zabil jeszcze ktoras z naszych kobiet. – Pochylil sie, czujac, ze nadszedl wlasciwy moment. – Mam w bagazniku porzadny, gruby sznur. Kazdy z nas wozi ze soba strzelbe i umie sie nia posluzyc. Proponuje uczcic dzien niepodleglosci, uwalniajac Innocence od mordercy! Odsunal sie od stolu wraz z krzeslem i wstal.
– Kto ze mna, bierze bron i do wozu. Trzeba powiesic morderce. Szurnely krzesla. Mezczyzni ruszyli zdecydowanie do drzwi jak ludzie majacy zadanie do wykonania, przeswiadczeni o slusznosci czynu, podnieceni perspektywa dokonania gwaltu.
Kiedy wychodzili w goraca, parna noc, McGreedy pomyslal, ze szukaja chyba klopotow, ale poniewaz zamierzali poszukac ich gdzie indziej, wrocil do sprawdzania rachunkow.
Juz w drzwiach Wood obejrzal sie na Willego, ktory stal przy pustym stole.
– Idziesz, chlopie?
– Jasne! – Will podniosl kufel i wypil duszkiem piwo. Wood skinal glowa i poszedl naladowac swojego remingtona.
– O, Jezu! – Will patrzyl tepo w pusty kufel. Nie chcial, zeby inni mysleli, ze skrewil. To najgorsza rzecz, jaka moze sie przytrafic mezczyznie.
Ale teraz przyszlo mu do glowy, ze jest cos jeszcze gorszego.
Powiesic czlowieka.
Nie byl na tyle pijany, by uznac to za wymierzenie sprawiedliwosci. Nie byl na tyle trzezwy, by uznac to za morderstwo. Widzial tylko Toby'ego Marcha dyndajacego na koncu sznura, z wywalonym jezykiem, purpurowa twarza, kopiacego powietrze.
Nie byl w stanie na to patrzec, oto smutna prawda. A jezeli tego nie zrobi, utraci szacunek mezczyzn, z ktorymi upijal sie co piatek. Istnialo tylko jedno rozwiazanie tego problemu. Zapobiec.
Otarlszy usta, podszedl do Dwayne'a.
– Dwayne? Musze z toba pogadac.
– Wal, Will. Mowilem ci juz, ze poczekam z komornym do przyszlego tygodnia.
– Nie o to chodzi. Widziales chlopakow? Dopiero co wyszli. Zirytowany przymusowa przerwa w piciu, Dwayne wbil oczy w kufel.
– Skupiam sie na tym, zeby nic nie widziec.
– Pojechali do domu Marcha. Wzieli ze soba sznur. Dwayne podniosl wolno glowe i skupil mysli.
– Po co?
– Chca powiesic Toby'ego Marcha. Zadynda, jak Bog na niebie, za zabojstwo tych wszystkich kobiet.
– Czlowieku, Toby nie skrzywdzilby muchy!
– Moze tak, moze nie, ale oni pojechali tam z bronia. Billy T. jest przekonany, ze Toby to zrobil. Beda go linczowac.
– Cholera! – Dwayne potarl mocno twarz. – Wiec musimy ich powstrzymac.
– Nie moge tego zrobic. – Will cofnal sie potrzasajac glowa. – Zajezdziliby mnie na smierc, gdyby sie dowiedzieli, ze wymieklem. Powiedzialem ci, na tym koniec.
Ludzie przywykli do gwaltownych wybuchow pijanego Dwayne'a, totez nikt sie nawet nie podniosl, kiedy Longstreet odpechnal stol i pochwycil Willa za gardlo.
– Koniec, ale z toba. Jezeli Toby'emu cos sie stanie, dopilnuje, zebys za to zaplacil na rowni z tamtymi gnojkami.
– Na litosc boska, Dwayne. Nie moge zdradzic swoich.
– Chcesz zachowac dach nad glowa i robote, dzieki ktorej masz co do garnka wlozyc. – Dwayne podniosl Willa nad ziemie i potrzasnal. – Posuwaj do szeryfa. Nie znajdziesz Burke'a ani Carla w biurze, znajdziesz ich w domu. Powtorzysz im to, co mowiles mnie.
– Dwayne, Billy T. mnie zabije.
– Bonny nikogo nie zabije. – Cisnal Willym w strone drzwi. – Ruszaj!
Na wpol spiaca, otumaniona rozkosza Caroline przytulila sie do Tuckera. Uniosla sie na lokciu i obrysowala ustami szlak od jego piersi do brody.
– Zawsze uwazalam, ze przyzwoitosc jest przereklamowana.
– Trzymaj sie mnie, skarbie. – Objal ja przez biodra. – A wkrotce zapomnisz, ze cos takiego w ogole istnieje.
– Chyba juz zapomnialem. – Pocalowala go w ramie, po czym zlozyla na nim glowe. – Mozemy tak spac?
– Jak aniolki – obiecal, gladzac ja leniwie po plecach. Nie zwrocil wiekszej uwagi na samochod hamujacy na podjezdzie, trzask drzwi i tupot nog na schodach. Moze Dwayne jest pijany, a moze Josie poklocila sie z tym kims, z kim aktualnie sypia. Wszystko to moze poczekac do rana.
Ale Caroline poruszyla sie i zaczela cos mowic, jeszcze zanim Dwayne zawolal Tuckera.
– Zeby to…! Ale on sobie wybiera momenty. – Pocalowal Caroline i siegnal po spodnie. – Zaczekaj na mnie. Pojde go uspokoic.
Dwayne walil w drzwi i przeklinal. Tucker wyszedl na korytarz.
– Panie na Wysokosciach, Dwayne, obudzisz caly dom.
– Juz to zrobil – powiedziala kuzynka Lulu od drzwi goscinnej sypialni. Miala na sobie koszulke druzyny Redskins i mase rozowych lokowek. – A snil mi sie cudowny sen o Melu Gibsonie i Franku Sinatrze.
– Wracaj do lozka, kuzynko Lulu. Ja sie nim zajme.
– Czlowieku, chwytaj za strzelbe. Mamy klopoty – wrzasnal Dwayne.
– Nie mielibysmy ich, gdybys nie wyzlopal beczki piwa u McGreedy'ego. – Della chwycila Dwayne'a za ramie i probowala zaciagnac do pokoju. – Dostaniesz worek lodu na leb, to sie uspokoisz.
Dwayne wyrwal ramie z jej uscisku i podbiegl do Tuckera.
– Nie wiem, ile mamy czasu. Chca zlinczowac Toby'ego Marcha.
– O czym ty, u diaska, mowisz?
– Mowie, ze chlopaki od Bonnych i ich zasrani kumple jada w tej pieprzonej minucie do Marcha ze sznurem.
– O, Boze. – Tucker zobaczyl w progu Caroline. Stala przytrzymujac szlafrok na piersiach.
– Zaczekaj na mnie – powiedzial.
– Jade z toba. – Della zeglowala juz w strone swojego pokoju, a rozowy, obszyty puszkiem peniuar powiewal za nia.