– Zostaniesz w domu – rozkazal Tucker. – Nie mam czasu na dyskusje. Zadzwon do Burke'a. Powiedz, ze fajerwerki rozpoczely sie przed czasem.
Sapiac gniewnie, Della patrzyla, jak Longstreetowie zbiegaja ze schodow.
– Jest ich tylko dwoch – odezwala sie Caroline. – Jezeli Burke nie sprowadzi pomocy, moga miec klopoty.
Kuzynka Lulu przyjrzala sie swoim paznokciom.
– Nadal potrafie rozwalic centowke z poltora metra. Della odwrocila sie ku nim i skinela glowa.
– Ubierac sie.
Toby obudzil sie, kiedy jego stary kundel Custer zaczal szczekac.
– Cholerny pies! – mruknal.
– Twoja kolej – powiedziala Winnie ziewajac.
– Dlaczego moja?
– Poniewaz to ja wstaje co noc do dwojki dzieci. – Otworzyla oczy i usmiechnela sie do meza. – A za szesc miesiecy bede wstala do trojga.
Toby przesunal dlonia po jej plaskim jeszcze brzuchu.
– Rzeczywiscie, chyba moja kolej.
– I skoro juz wstajesz, przynies mi loda na patyku. – Poklepala go po nagim posladku, zanim naciagnal slipy. – Ciezarne kobiety maja zachcianki.
– Mialas je wieczorem. Jeszcze jakie!
Winnie zachichotala i wymierzyla mu kolejnego klapsa. Toby wyszedl z pokoju poziewajac.
Zobaczyl odblask ognia w oknie salonu, znajoma zlotoczerwona lune, ktora napelniala go gniewem i lekiem.
Stlumil przeklenstwo i ruszyl do drzwi w nadziei, ze uda mu sie usunac z trawnika plugastwo, zanim zdola wyrzadzic krzywde jego rodzinie. Byl czlowiekiem glebokiej wiary i bardzo sie staral kochac blizniego swego. Ale nienawidzil ludzi, ktorzy ustawiali mu przed domem plonacy krzyz.
Otworzyl drzwi, wyszedl na werande. I natknal sie na lufe karabinu wymierzona w jego nagi brzuch.
– Nadszedl dzien sadu ostatecznego, czarnuchu. – Billy T. rozciagnal usta w usmiechu. – Przyszlismy wyslac cie do piekla. – Rozkoszujac sie poczuciem wladzy, pchnal Marcha lufa w brzuch. – Toby March, zostales osadzony i skazany za zgwalcenie i zamordowanie Darleen Talbot, Eddy Lou Hatinger, Francie Logan i Arnette Gantry.
– Powariowaliscie – wykrztusil Toby z trudem. Pies juz nie szczekal, lezal rozciagniety w trawie. Byl martwy albo nieprzytomny. Wscieklosc nadeszla gwaltowna fala. Nie powstrzymal go widok sznura, ktory John Thoman Bonny i Wood Palmer przerzucali przez galaz debu. Po gniewie przyszla kolej na strach.
– Nikogo nie zabilem.
– Slyszycie, chlopaki? – Billy T. zarechotal, nie spuszczajac wzroku z Toby'ego. – Mowi, ze tego nie zrobil.
Mimo tepej grozy uswiadomil sobie, ze sa pijani w sztok. I ze to czyni ich jeszcze bardziej niebezpiecznymi. Ktos podetknal mu wylot lufy do ust.
– Mozemy go powiesic za klamstwo.
– W kazdym razie zawisnie. Wy, czarnuchy, umiecie tanczyc, co nie? Zatanczysz sobie dzisiaj. Bedziesz tanczyl nie dotykajac nogami ziemi. A kiedy skonczysz, spalimy twoj dom.
Czul, ze strach scina mu krew w zylach. Zabija go. Widzial to po ich oczach. Bedzie z nimi walczyl i przegra. Straci zycie, ale nie straci rodziny.
Chwycil za lufe karabinu. Huk wystrzalu i bol w boku zlaly sie w jedno.
– Winnie! – krzyknal z rozpacza. – Uciekaj! Bierz dzieci i uciekaj! – Kiedy zgial sie w pol, trzymajac sie za zraniony bok, Billy T. przylozyl mu lufe do twarzy.
– Moglbym go zastrzelic. – Billy T. zachichotal nerwowo i otarl usta wierzchem dloni. – Moglbym wywiercic mu dziure w brzuchu, ale to nie byloby dobrze. Powiesimy go. Przyciagnac go do drzewa – krzyknal na swoich.
Zobaczyl kobiete na werandzie, ze strzelba w dloniach. Winnie strzelala na oslep. Billy T. przyskoczyl do niej, uderzyl w twarz i wytracil karabin.
– Patrzcie, patrzcie! – Chwycil kobiete wpol. – Chce bronic swojego chlopa. – Zaczela go drapac, wiec uderzyl ja na odlew i Winnie osunela sie na werande. – Trzymaj ja. Woody. Gdy ten sukinsyn sie ocknie, pokazemy mu, jak czuje sie mezczyzna, kiedy gwalca mu kobiete.
– Nie gwalce zadnej kobiety – wybelkotal Wood, troche zaniepokojony przebiegiem wypadkow.
– Ale popatrzec mozesz, no nie? – Billy T. sciagnal Winnie z werandy za wlosy. – Przytrzymaj ja, do cholery! John Thomas, przyprowadz tu te czarne bachory. Niech sie czegos naucza. Winnie zaczela krzyczec, nieprzerwanie, przenikliwie. Kopala, gryzla drapala, kiedy Wood wiazal jej rece na plecach. Z domu dobiegl najpierw krzyk, potem przeklenstwo i odglos upadku. John Thomas wybiegl na werande z ramieniem ociekajacym krwia.
– Zranil mnie! – Opadl na kolana, wyciagajac okrwawiona reke. – Bachor mnie zranil.
– Boze swiety, nie potrafisz poradzic sobie z chlopakiem? – Billy T. podszedl, zeby obejrzec rane brata. – Krwawisz jak zarznieta swinia. Niech ktos sie nim zajmie. I pilnujcie domu. Kiedy ten chlopak wyjdzie, robcie co do was nalezy.
Toby zaczal pojekiwac pod plonacym krzyzem.
– Zrobie to sam. Za Darleen. – Pochylil sie nad Marchem. Jedno oko mu zapuchlo, w drugim malowal sie strach. Billy T. sycil sie widokiem przez chwile.
To byla wladza. Posmakowal jej i stwierdzil, ze idzie wprost do glowy. Przez cale zycie byl nikim. Teraz zrobi cos waznego, ba, heroicznego. Nikt juz nie spojrzy na niego jak na ludzkie gowno.
– Teraz zaloze ci petle na szyje, chlopie. – Poderwal Toby'ego na kolana i zalozyl mu sznur. – Zacisne ja bardzo, bardzo mocno. – Zaciagnal wolno wezel, az zetknal sie z naga skora. – Ale nie powiesze cie jeszcze. Najpierw zrobie twojej zonie to, co ty zrobiles bialym kobietom. – Usmiechnal sie, kiedy Toby zaczaj szarpac wiezy i jeczec. – Tylko ze jej sie to spodoba. A kiedy bedzie blagala o wiecej, wtedy cie powiesze.
– Nie biore udzialu w zadnym gwalcie – powiedzial Wood. Tym razem stanowczo.
– To chociaz zamknij jadaczke – warknal Billy T. prostujac sie. – To nie gwalt, to sprawiedliwosc.
– Ja ciagle krwawie!
Billy T. rzucil okiem w strone, gdzie jeden z mezczyzn probowal obwiazac Johnowi Thomasowi rane.
– To pokrwaw sobie przez chwile w spokoju. To cie nie zabije. Tracil ich. Widzial to po sposobie, w jaki przestepowali z nogi na noge, odwracajac wzrok od kobiety, ktora lezala zakrwawiona na ziemi.
Billy T. odlozyl strzelbe i rozpial pasek od spodni. Kutas stanal mu na sama mysl o gwalcie. Kiedy zobacza, jakim jestem mezczyzna, znowu beda z nim.
– Ktos nadjezdza, Billy.
– To pewnie Will. Jak zawsze spozniony i bez grosza.
Usiadl okrakiem na Winnie. Zacisnal palce na wycieciu jej koszuli nocnej, kiedy na podworku Toby'ego zahamowal gwaltownie samochod i powietrze przeszyl huk wystrzalu.
– Mam na muszce twoje jaja, Billy T. – Tucker wysiadl z samochodu. Na mysl o karabinach wymierzonych w niego poczul mrowienie na calym ciele. – Zapewniam cie, ze ten karabinek wyrzadzi ci wieksza krzywde, niz zdolalem ja przed paroma dniami.
– Nie mieszaj sie do tego, Tucker. – Billy T. wyprostowal sie, klnac sam siebie, ze odlozyl bron. – Jestesmy tu, zeby zrobic to, co dawno powinno byc zrobione.
– Aha, palenie krzyzy to cos w sam raz dla ciebie. Zabicie bezbronnego czlowieka. – Zobaczyl krew na twarzy Winnie i zemdlilo go. – Bicie kobiet. To wymagalo od was wiele odwagi, zeby tu przyjsc. Szesciu chlopa przeciwko mezczyznie, kobiecie i dwojce dzieci.
– Ten czarnuch zabija kobiety. Tucker uniosl brew.
– Z tego, co widze, to ty robisz.
– Wieszamy morderce. Myslisz, ze nam przeszkodzisz? Ty i twoj zapijaczony brat? – Dzwignal Winnie i trzymajac ja przed soba, cofnal sie do miejsca, gdzie rzucil karabin. – Zdaje sie, ze was jest dwoch, a nas pol tuzina.
W tym momencie reflektory przeciely ciemnosc i olds Delii zaryl sie kolami w piach. Wysiadly trzy kobiety z karabinami.