– Przypomnij mi, zebym zmyl im glowe – mruknal Tucker do Dwayne'a. – Zdaje sie, ze uklad sie zmienil – zwrocil sie do Billy'ego T. – Sily jakby sie wyrownaly.
– Myslisz, ze przestraszymy sie paru kobiet?
Della wyrazila swoja opinie, posylajac kulke miedzy stopy Wooda.
– Wiecie, ze umiem strzelac. A obecne tu dwie panie nie spudluja rowniez, przy odrobinie szczescia. Caroline, bierz na cel te broczaca swinie pod schodami. Nie wyglada na ruchliwego, powinnas miec ladny strzal.
Caroline przelknela sline i wymierzyla w Johna Thomasa.
– Pieprze to! – Wood rzucil strzelbe. – Nie strzelam do kobiet, tak jak ich nie gwalce.
– Wiec zejdz z linii ognia – doradzil mu Tucker. – Mamy remis. Pieciu na pieciu. – Usmiechnal sie slyszac syrene. – I to sie wkrotce zmieni. Na twoim miejscu, Billy T., polozylbym te kobiete na ziemie, i to bardzo delikatnie. Jezeli tego nie zrobisz, posle twojemu bratu kulke.
– Jezu Chryste, Billy, pusc ja. – John Thomas wgramolil sie tylem na schodki.
Billy T. oblizal wargi.
– Moze ja tobie ja posle.
– Prosze uprzejmie. Nie zrobisz tego jedna reka, musisz wpierw puscic te kobiete. Potem mozemy probowac szczescia.
– Pusc ja, Billy – powiedzial Wood cicho. – I odloz bron. To wariactwo. – Zwrocil sie do grupki mezczyzn. – To wariactwo.
W odpowiedzi rzucili karabiny.
– Teraz jestes sam – zauwazyl Tucker. – I mozesz umrzec sam. Nie robi mi to zadnej roznicy.
Billy T. puscil Winnie. Osunela sie na ziemie i zaczela sie czolgac w strone meza. Billy T. rzucil bron i ruszyl w strone samochodu.
– Na twoim miejscu nigdzie bym nie szedl – powiedzial Tucker cicho.
– Nie strzelisz czlowiekowi w plecy.
Tucker wypuscil serie z karabinu. Zadzwonily szyby w oknach.
– Pewnie, ze nie.
– Zastrzel go, Tucker – zaproponowala kuzynka Lulu. – Zaoszczedzisz pieniadze podatnikow.
– Dosc tego! – Caroline otarla wilgotne dlonie o spodnie i podbiegla o Winnie.
– Moje dzieci!
– Zaraz sie nim zajme. – Szarpala sznur na rekach Winnie, chcac uwolnic ja, zanim nadejda dzieci. Ale wybiegly juz z domu. Jim sciskal w dloniach rzeznicki noz unurzany w krwi Johna Thomasa, mala dziewczynka potykala sie o przydluga koszulke nocna.
– Juz, juz – szeptala Caroline, przeciagajac petle przez glowe Toby'ego. Oczy zaszly jej lzami, kiedy brala od Jima zakrwawiony noz. Przeciela wiezy. – Jestes ranny! – Jej palce dotknely czegos wilgotnego. – Niech ktos wezwie lekarza!
– Zawieziemy go do szpitala. – Tucker przykucnal przy Tobym. – Burke i Carl juz odczytywali Billy'emu T. i innym ich prawa. – Co ty na to. Toby? Wytrzymasz mala przejazdzke?
Toby tulil swoja rodzine, a lzy splywaly mu po policzkach. Usmiechnal sie blado, podczas gdy Winnie szlochala mu na piersi.
– Ty prowadzisz?
– No chyba!
– No to bedziemy tam w trymiga.
– Dwayne, pomoz mi. Della, zabierz dzieci do Sweetwater. Caroline… – Tucker rozejrzal sie. – Dokad idziesz, Caroline?
Nie obejrzal sie.
– Wyrzygac te potwornosc.
ROZDZIAL DWUDZIESTY SZOSTY
Radosne okrzyki, piski strachu i wybuchy smiechu rozbrzmiewaly echem na rowninie. Kolorowe swiatla migotaly, mrugaly, wirowaly, zmieniajac martwe Pole Eustisa w kraine bajek.
W Innocence odbywal sie wielki festyn.
Dorosli skwapliwie wyciagali zaskorniaki, by oddac je na pozarcie maszynom grajacym, dzieci z palcami lepkimi od cukrowej waty i buziami wypchanymi hot dogami biegaly zaaferowane, a ich piski i krzyki wznosily sie ponad muzyke plynaca z glosnikow. Nastolatki okupowaly strzelnice i popisywaly sie przed dziewczynami, stracajac butelki.
Starsi woleli bingo, a najmniej odporni na goraczke hazardowa tracili miesieczne pensje, probujac przechytrzyc Kolo Fortuny.
Podrozny przejezdzajacy starym mostem Longstreet uznalby prawdopodobnie, ze natrafil na zwyczajny festyn na obrzezach zwyklego prowincjonalnego miasteczka. Wrzawa i muzyka obudzilby moze echa dziecinstwa i wywolaly nostalgie.
Caroline nie dala sie oczarowac.
– Nie rozumiem, dlaczego dalam sie na to namowic. Tucker zarzucil jej reke na ramie.
– Poniewaz nie mozesz sie oprzec urokowi pewnego Poludniowca. Przez chwile spogladala na zapalencow wrzucajacych monety do naczyn stolowych, ktore w kazdym przyzwoitym sklepie kosztowaly polowe ceny.
– Uwazam, ze to nie w porzadku. Te ostatnie wydarzenia…
– Nie wiem, w jaki sposob wieczor spedzony na festynie moze cokolwiek zmienic. Chyba ze sie usmiechniesz.
– We wtorek odbedzie sie pogrzeb Darleen.
– Darleen zostanie pochowana niezaleznie od tego, czy tu bedziesz, czy tez nie.
– Wczorajsze wydarzenia…
– Billy T. i jego kumple sa w wiezieniu. Doktor mowi, ze Toby i Winnie czuja sie swietnie. A spojrz tam – wskazal na Cyra i Jima, ktorzy wcisnieci w samolocik karuzeli wirowali kwiczac z uciechy. – Wiedza, ze nalezy sie radowac, kiedy nadarza sie po temu okazja.
Tucker przycisnal usta do wlosow Caroline i kontynuowal spacer.
– Wiesz, dlaczego nazwalismy to miejsce Polem Eustisa?
– Nie. – Cien usmiechu przemknal po jej wargach. – Ale jestem pewna, ze zaraz sie dowiem.
– Kuzyn Eustis – w rzeczywistosci byl wujkiem, ale tak bardzo „pra”, ze nazywamy go kuzynem. Otoz, kuzyn Eustis byl jednostka wybitna. Rzadzil Sweetwater od tysiac osiemset czterdziestego drugiego do piecdziesiatego szostego i plantacja rozkwitala. Mial szescioro dzieci slubnych i okolo tuzina z nieprawego loza. Chodzily sluchy, ze lubil zabawiac sie z niewolnicami, kiedy doszly do odpowiedniego wieku. Ten odpowiedni wiek to bylo trzynascie, czternascie lat.
– Oburzajace. Nazwaliscie jego imieniem pole?!
– Jeszcze nie skonczylem. – Stanal, by zapalic polowke papierosa. – Otoz, Eustin byl czlowiekiem godnym podziwu. Bez mrugniecia okiem sprzedawal swoje dzieci. Te ciemnoskore. Jego zona byla zagorzala papistka, blagala go, by zalowal za grzechy i ratowal dusze od ogni piekielnych. Ale Eustis szedl za glosem swojej natury.
– Natury? – sarknela.
– Swojej – podkreslil Tucker. – Pewnego dnia mloda niewolnica uciekla z dzieckiem, ktorego byl ojcem. Eustis nie tolerowal ucieczek. Co to, to nie! Wyslal za nia mezczyzn, psy i osobiscie poprowadzil pogon. Jechal przez to pole, kiedy krzyknal, ze ja widzi. Dziewczyna nie miala zadnych szans. Jechal za nia konno, z batem w rece. Nagle jego kon stanal deba. Nikt nie wie, dlaczego. Moze przestraszyl sie weza albo krolika. A moze jezdzca dosiegly te ognie piekielne. W kazdym razie skrecil kark. Stalo sie to dokladnie tam, gdzie dzisiaj stoi mlynskie kolo. Nie wydaje ci sie to sprawiedliwe? Ze wszyscy ci ludzie, czarni i biali, moze z kropla krwi Eustina Longstreeta w zylach, bawia sie w miejscu, gdzie Eustis spotkal sie ze swym Stworca?
Oparla mu glowe na ramieniu.
– Co stalo sie z dziewczyna i dzieckiem?