wszystko zalatwiles, by mieszkac w tym wielkim domu, przehandlowac ojca na miekkie lozko i zycie w grzechu. – Oczy plonely mu zupelnie jak u weza. – Masz w srodku diabla, chlopcze. Teraz, kiedy zabraklo taty, ja musze go zmiazdzyc.
Odchylil ramie. W chwili, gdy Cyr uniosl reke, by oslonic glowe, Jim rzucil sie naprzod. Chwycil ramie Vernona i wisial na nim kopiac. Nawet we dwojke chlopcy byli lzejsi od Vernona o jakies dwadziescia kilogramow, ale strach i poczucie lojalnosci dodaly im sil. Vernon musial puscic Cyra, zeby strzasnac z siebie Jima. W chwili gdy znow pochwycil Cyra, Jim wskoczyl mu na plecy, czepliwy jak lasica. Chwycil przeciwnika od tylu za gruba szyje.
– Uciekaj, Cyr! – Jim przylgnal do Vernona niby pijawka. – Uciekaj! Mam go!
Ale Cyr nie zamierzal uciekac. Otrzasnal sie z' zamroczenia i wstal z ziemi. Nos mu krwawil po ostatnim upadku. Zrozumial teraz, co mial na mysli Jim, mowiac o ogluszeniu. Cyr byl ogluszony. I dzwonilo mu w uszach od uderzenia albo nadmiaru adrenaliny. Serce tluklo mu sie o zebra jak warzachew o pokrywke.
Mial wrazenie, ze zalewa go swiatlo. Poza kregiem jasnosci, w ktorym poruszal sie jego brat i Jim, panowala ciemnosc. Muzyka z glosnikow zwolnila do tempa marsza pogrzebowego.
Otarl krew z twarzy i zacisnal poplamione rece.
– Nie bede uciekal.
Uciekal przed ojcem. Uciekal przez cale zycie. Tym razem nie ruszy sie z miejsca. Resztki niewinnosci dziecka zniknely i Cyr stal sie mezczyzna.
– Nie bede uciekal – powtorzyl i uniosl zakrwawione piesci. Vernon strzasnal z siebie Jima i spojrzal na brata.
– Myslisz, ze mozesz mi sie stawiac, gowniarzu?
– Nie uciekam – powiedzial Cyr spokojnie. – A ty nie bedziesz sie na mnie dluzej wyzywal.
Vernon rozlozyl szeroko ramiona. Usmiech nie schodzil mu z twarzy.
– Pokaz, co potrafisz, smarku.
Piesc Cyra skoczyla do przodu. Dopiero potem zdal sobie sprawe, ze nie mial nad nia zadnej wladzy. Jego ramie, zacisnieta dlon i ogien w zylach, wszystko to bylo jakby poza nim. Istnial tylko cel.
Krew trysnela Vernonowi z nosa. Tlum, ktory zdazyl sie juz zgromadzic poza pierscieniem swiatla, zawyl. Bylo to zadne krwi wycie, ktorego istota ludzka nie jest w stanie zdlawic, kiedy widzi walczacych. W uszach Cyra dzwiek ten zabrzmial jak muzyka, mimo ze bol przeszyl mu ramie.
– Prosze, prosze. – Tucker wylonil sie z cienia i wszedl miedzy braci. – Dajecie darmowe przedstawienie? Jaka cena biletu?
Krew splynela Vernonowi az na zeby.
– Wynos sie do diabla, Longstreet, albo przejde po tobie.
– Bedziesz musial, zeby sie dostac do chlopaka. – Glod krwi plonal i w jego oczach, swiatla nadaly im zloty, koci kolor. – Probujesz nasladowac tatusia, Vernon? Bijac mniejszego od siebie?
– To moj brat.
– Co zawsze bylo dla mnie niewyjasniona zagadka. – Tucker wyciagnal ramie, kiedy Cyr ruszyl z miejsca. – Ty zostan tam, gdzie jestes, synu. Nie bede powtarzal tego dwa razy. – Czul drzenie powietrza miedzy soba a Cyrem. Nie byl to strach, strach mial inny rytm. To byla energia. Chlopak oddalby pare ladnych ciosow, pomyslal. Zanim Vernon rozdarlby go na strzepy. – Nie waz sie go tknac, Vernon.
– A kto mi zabroni?
Na mysl, ze znowu obija mu twarz, Tucker ciezko westchnal. Ostatnie siniaki dopiero co przybladly.
– Zdaje sie, ze ja.
– I ja. – Zlany potem i nadal zielony Dwayne stanal obok brata. Jeden po drugim mezczyzni wystepowali z tlumu i ustawiali sie za Longstreetami. Cyr sie pomylil. Bylo wielu, ktorzy wystapia w jego obronie, robili to teraz. Czarni i biali tworzyli zywa sciane odgradzajaca go od niesprawiedliwosci.
– Nie moze wiecznie sie chowac. – Vernon otarl dlonie w spodnie.
– Nie chowa sie nawet teraz – odparl Tucker. – Chyba juz to udowodnil. Moze jest o polowe mniejszy od ciebie, ale jako mezczyzna nie dorastasz mu do piet, Vernon. Cyr znajduje sie pod moja opieka. Twoja matka podpisala dokumenty. Najlepiej zostaw go w spokoju.
– Nie wiem, ile jej zaplaciles, ale to nie zmieni faktu, ze on jest moim bratem. Masz nasza krew na swoich rekach.
Tucker podszedl do niego i znizyl glos tak, by tylko Vernon mogl go slyszec.
– On jest dla ciebie niczym. Oboje o tym wiemy. Braterstwo jest dla ciebie pretekstem, zeby zadawac bol. Nikt cie nie poprze, Vernon. Nikt. Jezeli bedziesz dalej dreczyl chlopca, sprawy przybiora dla ciebie zly obrot w tym miescie. A twoja rodzina dosyc juz sie nacierpiala.
– Ty sprowadziles na nas nieszczescie. – Vernon przysunal twarz do twarzy Tuckera. – To jeszcze nie koniec.
– Na dzisiaj na pewno. – Tucker odwrocil sie i podszedl do Caroline, ktora tamowala krew plynaca Cyrowi z nosa.
– Uwielbiam festyny – powiedzial. Scisnal Cyra za ramie.
– Bylbym z nim walczyl, panie Tucker.
– Postapiles slusznie.
Caroline zmiela ze zloscia zakrwawione chusteczki.
– Mezczyzni! Uwazacie, ze wszystkie problemy da sie rozwiazac przy uzyciu piesci.
– A wy, kobiety, rozwiazujecie je przy pomocy jezyka. – Mrugnal do Cyra i przyciagnal Caroline, zeby ja pocalowac. – Ja osobiscie wole sie od nich wymigiwac. Ale ludzie sa rozmaici.
– Swieta prawda – powiedziala Josie, zatrzaskujac torebke. Miala w niej, oprocz innych kobiecych drobiazgow, sliczne lusterko w oprawie z masy perlowej. W tej chwili czula niemal rozczarowanie, ze nie ma pretekstu, by go uzyc. Stala odwrocona plecami do Tuckera, ktoremu jeszcze nie wybaczyla.
– Cyr, zlotko, jestes bohaterem tegorocznego festynu z 'okazji swieta niepodleglosci. – Pocalowala go w policzek i Cyr oblal sie rumiencem. – Krwawisz gdzies, Jim?
– Nie, psze pani. Wyladowalem na pupie. – Otrzepywal sie z kurzu, a rece jeszcze drzaly mu z podniecenia. – Zalatwilibysmy go z Cyrem.
– Pewnie. – Josie scisnela dwoma palcami biceps Jima i przewrocila oczami z podziwem. – Mamy tu dwoch mlodych wojownikow, Caroline. Zastanawiam sie, czy moglibyscie towarzyszyc mi do budy z lemoniada.
Moja meska eskorta porzucila mnie dla innej kobiety. – Ruchem glowy wskazala karuzele, gdzie Teddy i kuzynka Lulu odwirowywali trzecia kolejke. – Mezczyzni sa tacy zmienni. Jim wypial piers.
– Pojdziemy z pania, panno Josie. No nie, Cyr?
– Moge, panie Tucker?
– Mozesz. – Przesunal wolno dlonia po glowie Cyra. – Wszystko w porzadku, Cyr.
Cyr wzial gleboki oddech i wolno wypuscil powietrze.
– Wiem, panie Tucker. Nie ucieklem. I juz nigdy nie bede uciekal przed nikim.
Tucker opuscil reke na ramie Cyra. Jaka to wielka strata, pomyslal, ze mlodosc i jej prostota zostaly tak predko i bezpowrotnie zniszczone.
– Obchodzic z daleka to nie to samo, co uciekac, Cyr. Trzymajac sie z dala od Vernona, nie przekreslisz tego, co uczyniles dzisiaj. A oszczedzisz swojej mamie zgryzoty. Pomysl o tym.
– Pomysle, panie Tucker.
– Idz z Josie. – Patrzyl za nimi z pewnym zalem i domieszka czegos jeszcze. Podejrzliwosci.
– Pojde juz chyba – odezwal sie Dwayne, mruzac oczy przed wirujacymi swiatlami.
– Trafisz do domu?
– Nie wypilem duzo, a to, co wypilem, wyrzygalem. – Dwayne usmiechnal sie blado. – Nigdy nie mialem glowy do tych wirujacych siodelek.
– Zoladka tez nie – zgodzil sie Tucker. – Chorujesz rok w rok.
– Nie chce zrywac z tradycja. Przywiozlem tu Delie i kuzynke Lulu, ale nie sadze, zeby byly gotowe do odwrotu.
– Przywieziemy je z Caro do domu.
– A wiec wszystko gra. Dobranoc, Caroline. – Odwrocil sie i odszedl poza granice swiatla i muzyki, w cien. Tucker mial wielka ochote za nim zawolac. Nie chcial, zeby jego brat odchodzil samotnie. Ale Dwayne zniknal i