chwila minela.
– No coz – powiedziala Caroline, wrzucajac zakrwawione chusteczki do kosza na smieci. – Potrafisz zapewnic kobiecie interesujacy wieczor.
– Robie, co moge. – Uslyszal nute napiecia w jej glosie. – Jestes zdenerwowana?
– Zdenerwowana?! – powtorzyla. – Mozna to tak nazwac. Denerwuje mnie, ze ten chlopiec musi walczyc z wlasnym bratem. Stracil siostre i ojca, a reszta rodziny go nie akceptuje, poniewaz jest inny. Staje przed problemami i wyborami czlowieka doroslego, choc jest jeszcze dzieckiem.
Tucker obrocil ja ku sobie.
– O kim mowisz, Caro? O sobie czy o Cyrze?
– To nie ma nic wspolnego ze mna.
– Zdaje sie, ze patrzysz na niego, a widzisz siebie, borykajaca sie z czyms, czego nie da sie zwalczyc piesciami.
– Nie walczylam w ogole.
– Zaczelas pozniej, i w inny sposob. – Stali przez chwile w milczeniu, patrzac na swiatla i ludzi. – Chcesz pogodzic sie z matka.
– To nie…
– Chcesz pogodzic sie z matka – powtorzyl z naciskiem, tonem, ktory kazal jej zaniechac dyskusji. – Wiem, co mowie. Nigdy nie doszedlem do ladu z ojcem. Nigdy nie powiedzialem mu, co mysle, czuje, czego pragne. Nie wiedzialem, czy to go w ogole obchodzi. I nadal nie wiem, a to dlatego, ze nigdy nie powiedzialem mu tego w twarz.
– Ona wie, co ja czuje.
– Bardzo dobrze, masz wiec punkt oparcia. Nie chce widziec cie smutnej, Caroline. I wiem, co to znaczy rodzina.
– Pomysle o tym. – Odchylila glowe, zeby zobaczyc jego twarz. Patrzyl w jakies miejsce ponad glowna aleja, w swiatla. Zaniepokoil ja wyraz jego oczu. – O czym myslisz?
– O rodzinie – wyszeptal – O dziedzicznosci. – Usmiechnal sie z wysilkiem, ale chlodny blysk w jego oczach nie zniknal. – Chodzmy wreszcie na te karuzele.
Poprowadzil ja w tlum i gwar. Ale ta mysl ciagle zaprzatala mu glowe. Jezeli Austin potrafil zabic, moze syn Austina potrafi to rowniez. Moze Vernon ma zabijanie w genach.
Kiedy zaczeli opadac w dol. Tucker ogarnal Caroline ramieniem.
Jedno bylo pewne. Posrod smiechu i swiatel festynu czail sie morderca.
ROZDZIAL DWUDZIESTY SIODMY
Na piecyku jest kawa, Tuck. – Burke ziewal nad talerzem platkow kukurydzianych. – Nie widzialem cie na nogach tak rano od dwudziestu lat.
– Chcialem zlapac cie w domu, zanim zabarykadujesz sie w swoim biurze.
– Moim biurze – powtorzyl Burke sarkastycznie i podstawil pusty kubek. – Masz na mysli biuro Burnsa. Od trzech dni moj tylek nie mial kontaktu z moim krzeslem.
– Doszedl do czegos czy robi szum?
– Odwala wiecej papierkowej roboty niz Narodowy Bank Angielski. Faksy, przesylki superekspresowe, konferencje telefoniczne z Waszyngtonem. Zrobilismy sobie tablice korkowa ze zdjeciami wszystkich ofiar, miejscem i czasem smierci. Mamy odnosniki do sprawy i odnosniki do odnosnikow. Tucker usiadl przy stole.
– Nic mi nie mowisz, Burke.
Burke napotkal wzrok Tuckera. – Niewiele moge ci powiedziec. Mamy liste podejrzanych. Tucker skinal glowa i siorbnal goracej kawy. – Ciagle na niej jestem? – Masz alibi na Edde Lou. – Burke nabral lyzka platkow, zawahal sie odlozyl ja z powrotem na talerz. – Zdajesz sobie chyba sprawe, ze Burns cie nie lubi. Nie bardzo wierzy w to, ze grales z siostra w karty przez pol nocy.
– Jakos nie bardzo sie tym martwie.
– A powinienes – Burke urwal slyszac ruch w salonie. Chwile pozniej z telewizji poplynely melodie Looney Tunes. – Osma – powiedzial z usmiechem. – Ten dzieciak chodzi jak w zegarku. Cos ci powiem, Tuck. Burns z najwieksza przyjemnoscia zwalilby to wszystko na ciebie. Nie zrobi nic nielegalnego, ale jezeli znajdzie sposob, zeby cie w to wrobic, to cie wrobi.
– Zwykla niezgodnosc charakterow – powiedzial Tucker z bladym usmiechem. – Ustaliliscie czas smierci Darleen?
– Miedzy dziewiata wieczorem a polnoca.
– Skoro bylem z Caroline od dziewiatej do rana, mozna mnie chyba wykluczyc.
– Przy seryjnych morderstwach nie jest to tylko kwestia motywu i sposobnosci. Burns ma lekarza od czubkow, ktory wypracowal mu profil psychologiczny. Szukamy kogos z urazem do kobiet – zwlaszcza kobiet szafujacych swymi wdziekami. Kogos, kto znal ofiary na tyle, by sie z nimi umowic.
Platki zrobily sie papkowate. Burke jadl je bardziej przez rozsadek niz dla przyjemnosci.
– Darleen jest zagadka – ciagnal. – Moze natknal sie na nia przypadkiem. Moze zadzialal pod wplywem impulsu. To znowu nie pasuje do schematu.
Schemat istnieje rzeczywiscie, pomyslal Tucker. Ale chyba nikt jeszcze nie odkryl wszystkich jego elementow.
– Wrocmy na chwile do tej psychologii – powiedzial. – Szukacie kogos z urazem do kobiet. Faceta, ktory nienawidzil swojej mamy albo zawiodl sie na kobiecie, tak?
– Dokladnie.
– Przed Darleen byliscie przekonani, ze to Austin.
– Pasowal jak ulal – zgodzil sie Burke. – A kiedy rzucil sie na Caroline z rzeznickim nozem, wygladalo na to, ze jestesmy w domu.
– Zakladajac, ze nie wrocil z krainy umarlych, nie mogl zabic Darleen. – Tucker poprawil sie na krzesle. – Co myslisz o dziedzicznosci, Burke? O krwi, genach i takich tam?
– Mysli o tym kazdy, kto ma dzieci. I kazdy, kto ma rodzicow – dodal i odsunal talerz. – przez wiele lat zastanawialem sie, czy nie popelniam tych samych bledow, jakie popelnil moj ojciec. Czy nie brne w slepe uliczki, a moze pozwalam sie tam zagonic.
– Przepraszam. Powinienem pomyslec, zanim o to zapytalem.
– Nie szkodzi, to bylo bardzo dawno temu. Prawie dwadziescia lat. Lepiej patrzec na wlasne dzieci niz ogladac sie wstecz. Wezmy na przyklad mojego najmlodszego – Burke wskazal na drzwi do salonu, gdzie jego syn ogladal przygody krolika Bugsa. – Wyglada jak ja. Mam zdjecia, kiedy bylem w jego wieku. Jest taki do mnie podobny, ze az ciarki chodza czlowiekowi po plecach.
– Vernon przypomina swojego ojca. To podobienstwo moze nie ograniczac sie do koloru wlosow i ksztaltu nosa. Moze dotyczyc rowniez osobowosci, charakteru, gestow, nawykow. Mam powody przypuszczac, ze cos podobnego zdarzylo sie w mojej rodzinie. – Nie chcial rozmawiac na ten temat nawet z Burke'em. – Dwayne ma te sama chorobe, ktora zabila naszego ojca Wystarczy, zebym zerknal w lustro albo na Dwayne'a, lub Josie i widze nasza matke. Jej twarz jest odbita na naszych twarzach. Kochala ksiazki, zwlaszcza poezje. I to rowniez przekazala mi w genach.
– Marvella unosi glowe identycznym ruchem jak Susie – powiedzial Burke. – I ma upor Susie – „Chce tego, i znajde sposob, zeby to zdobyc”. Przekazujemy dzieciom nasze cechy, te dobre i te zle. – Vernon nie traktuje swojej zony ani odrobine lepiej, niz Austin traktowal swoja. – Skad ci tu wyskoczyl Vernon? – Slyszales o wczorajszej awanturze na festynie? – Chodzi ci o to, ze maly Cyr rozkwasil swojemu bratu nos? Marvella i Bobby Lee tam byli. Nikt chyba nie ma Cyrowi za zle. – Vernon nie jest lubiany. Jego tata tez nie byl. Oboje maja cos takiego w oczach, Burke. – Tucker odchylil sie wraz z krzeslem, zeby rozprostowac nogi. – Mama kupila mi kiedys Biblie z obrazkami. Pamietam jeden rysunek. Byl na nim Izaak, Ezechiel albo jeszcze kto inny. W kazdym, razie jeden z tych prorokow, co to siedza na pustyni przez czterdziesci dni. zeby spotkac sie z Bogiem. Ten obrazek przedstawil powrot tego proroka. Wyglaszal przepowiednie i gadal jak z nut. Mial takie dzikie spojrzenie, zupelnie jak lasica, ktora zwietrzyla kurczaka. Zawsze sie zastanawialem, dlaczego Bog woli rozmawiac z szalencami.