chcial dotknac swojej twarzy, czyjas chlodna dlon zlapala ja i delikatnie odciagnela z powrotem.
Czyli jednak tu jest. Snape naprawde tu jest. Przy nim.
Odruchowo scisnal te dlon i przyciagnal do siebie, przyciskajac do niej swe usta.
- Jak to dobrze... ze jestes... - zdolal wyszeptac spuchnietymi, obolalymi wargami.
Przez chwile nic sie nie dzialo. Snape nie odpowiedzial, ale Harry'ego to nie obchodzilo. Wiedzial, ze jest przy nim. To wystarczylo.
Jednak po kilku chwilach poczul, jak dlon lagodnie wysuwa sie z jego reki.
Jeknal.
- Nie... nie odchodz...
Poczul rece Snape'a wsuwajace sie pod jego plecy oraz kolana i bardzo powoli, delikatnie unoszace go z podlogi.
Bol powrocil z przerazajaca sila, spychajac go z powrotem w glab ciemnosci, w ktorej czaily sie niezrozumiale, ochryple szepty.
- Boli... tak bardzo... - zdolal jeszcze wyszeptac, zanim mrok ponownie przyjal go w swoje objecia.
* * *
Crabbe spojrzal z niepokojem na swoje rece.
- Na pewno nic... nie zostalo? - zapytal lekko nerwowym glosem.
Trojka Slizgonow siedziala w swoim dormitorium. W kazdym razie Crabbe i Goyle siedzieli, poniewaz Malfoy krazyl po pokoju, niezwykle podniecony. Jego oczy blyszczaly goraczkowo, a na twarzy jasnial pelen zadowolenia usmiech.
- Och, przestan juz! Szorowales je tak dlugo, ze zeszlo pewnie wszystko, lacznie z twoim tluszczem - odparl zirytowany Malfoy, opadajac na swoje lozko. Crabbe i Goyle siedzieli na kanapie pod sciana i zerkali na siebie nerwowo. - Przeciez wlasnie dlatego nie uzywalismy czarow - kontynuowal Slizgon. - Magia moglaby zostac wykryta. Piesci - podniosl jedna z lekko zadrapanych rak. - nie. Poza tym, zanim ktokolwiek znajdzie Pottera, minie sporo czasu.
Crabbe i Goyle spogladali na niego spode lbow, chyba nie do konca przekonani. Twarz Malfoya wykrzywila sie w okrutnym grymasie szyderstwa.
- Za pozno na watpliwosci. Juz to zrobilismy. Teraz nie ma odwrotu. Potter w koncu zaplacil za wszystko. Za absolutnie wszystko! Nareszcie! - zasmial sie ochryple, a w jego blyszczacych niebezpiecznie oczach zaplonal triumf. Wygladal, jakby nie potrafil panowac nad tym, co robi i mowi. Zaslepiony nienawiscia, zachowywal sie, jak szaleniec, ktoremu nareszcie powiodl sie plan zniszczenia swiata. - Och, Czarny Pan wynagrodzi mnie za to! W koncu zalatwilem Pottera! Bedzie zachwycony!
- No... - zaczal niepewnie Goyle - ale mowiles... ze nie wolno. Ze kazal ci go pilnowac. Zeby nikt sie nie dowiedzial. To znaczy... - zawahal sie, probujac zlozyc te zdania w calosc, bo chyba nie wyszlo tak, jak powinno. - Powiedziales... ze masz pilnowac, zeby nikt sie nie dowiedzial. - odetchnal z ulga. To bylo zdecydowanie za dlugie zdanie, jak na jego mozliwosci. - Na pewno... nie bedzie zly na nas? To znaczy, Czarny Pan?
- Milcz! - warknal Draco. - Ja mialbym chronic tylek Pottera? Nigdy! Za te wszystkie lata? Przez niego moj ojciec prawie wyladowal w Azkabanie! Wszyscy uwazaja, ze zwariowalem! Stracilem caly szacunek przez to, ze musialem go pilnowac! Slizgoni zaczeli patrzec na mnie jak na zdrajce. Na mnie!
- A... Snape? - zapytal cicho Crabbe. - Nie wkurzy sie na nas? Przeciez ostatnio... pamietasz, co ci zrobil. Mowil, ze Potter jest.. niet... niekyt... nietal... - zamyslil sie - nietykalny! - w koncu