Draco stal pomiedzy swoimi dwoma gorylami i usmiechal sie msciwie.
- Czego chce? Myslisz, ze tak po prostu puszcze ci plazem to wszystko, przez co musze przechodzic z twojego powodu?
Kleczac na kamiennej podlodze, Harry staral sie szybko oszacowac szanse. Ich bylo trzech, on - jeden. W dodatku zabrali mu rozdzke. Jak mogl byc tak nieostrozny? Przeklinal sie w myslach za swoja glupote.
- To wy mnie sledziliscie? - zapytal, chociaz dobrze znal odpowiedz. Chcial zyskac na czasie. Mial nadzieje, ze lada moment ktos nadejdzie. Chociaz podejrzewal, ze Slizgoni raczej z przyjemnoscia popatrzyliby na to, jak jego koledzy rozgniataja Harry'ego Pottera na miazge. W glebi duszy mial jednak nadzieje, ze chociaz jeden z nich okazalby sie na tyle dobroduszny, by zawiadomic nauczyciela.
Harry nie wiedzial, czego moze spodziewac sie po Malfoyu. Wiedzial tylko jedno - ze paskudny usmiech, ktory wykrzywial jego gebe, wcale, a wcale mu sie nie podobal. Nie podobal mu sie tez ten mroczny cien w oczach Slizgona. Malfoy zawsze go nienawidzil, ale nigdy wczesniej jego oczy nie wyrazaly takiego... szalenstwa, kiedy patrzyl na Harry'ego.
- Uslyszelismy, jak mowisz tej szlamie i rudzielcowi o sprzataniu schowkow. Jak to sie dobrze zlozylo, ze przyszedles od razu tutaj. - W oczach Malfoya pojawil sie demoniczny blysk. Harry'emu coraz bardziej sie to nie podobalo.
'Oni naprawde maja zamiar...' - Gryfon az sie zachlysnal ze strachu. Rozejrzal sie ukradkowo w poszukiwaniu ratunku, jednak korytarz wydawal sie calkowicie pusty. Nie da rady im trzem naraz, ale nie podda sie bez walki.
- Takim jestes tchorzem Malfoy, ze potrzebujesz pomocy swoich osilkow, zeby mi spuscic lomot? Boisz sie, ze sam nie dalbys mi rady?
- Nie mam zamiaru brudzic sobie rak twoja szlamowata krwia - Malfoy splunal pod nogi, dajac znak Crabbe'owi i Goyle'owi, ktorzy zlapali Harry'ego pod ramiona i podniesli go w gore. Gryfon poczul, jak w jego serce wlewa sie nienawisc, dodajaca mu sil i zdecydowania.
- Nic dziwnego! Ty nie potrafisz sobie nawet butow zawiazac nie wyslugujac sie innymi! - krzyknal szarpiac sie i probujac uwolnic od przytrzymujacych go silnych rak. - Ciekawe, czy twoi goryle podcieraja ci tez tylek w kiblu?
Twarz Malfoya zbladla z wscieklosci.
- Odszczekasz wszystko, Potter! A potem bedziesz sie wil pod moimi stopami i blagal o litosc! - warknal Malfoy podwijajac rekawy swojej szaty.
Harry zaczal sie jeszcze bardziej szarpac. Nienawisc zalala jego trzewia uruchamiajac drzemiace w nim poklady agresji, ktore tylko czekaly na uwolnienie z ryzow, w jakich je do tej pory utrzymywal. Poczul potezne uderzenie w bok probujacego zapanowac nad nim Crabbe'a. Jednak to rozwscieczylo go jeszcze bardziej.
- Tylko mnie dotknij, Malfoy, a bedzie to ostatnia rzecz, jaka zrobisz w zyciu! - ryknal, kopiac i gryzac na oslep, byle tylko uwolnic sie, rzucic sie na Malfoya i zmiazdzyc jego blada twarz.
- Trzymajcie go mocno! - krzyknal Malfoy, szykujac sie do zadania ciosu. - Myslisz, ze mozesz robic, co tylko ci sie podoba? Myslisz, ze mozesz byc nietykalny, bo taka jest jego wola? Nikt ci teraz nie pomoze Potter! Jestes moj! - ostatnie slowo przeszlo w ryk wscieklosci, kiedy Malfoy zamachnal sie. Harry zamknal oczy, czekajac na cios.
- Co tu sie, do diabla, dzieje? - ostry, zimny glos przecial powietrze i sprawil, ze wszystko nagle ucichlo.
Cios nie nastapil.
Oddychajac ciezko, Harry otworzyl oczy i zobaczyl wysoka,