Przeciez nie moze odmowic pomocy uczennicy Hogwartu.
A jezeli tak nienawidzi Harry'ego, ze nie bedzie chcial pomoc jego 'ukochanej'?
Gryfon zagryzl warge.
Dlaczego Pomfrey musiala to powiedziec akurat przy Snapie?
Mistrz Eliksirow
Nie wiedzac nawet kiedy i jak, kroki Harry'ego zmienily kierunek i w chwile pozniej byl juz na drodze do lochow.
Musi sie pospieszyc, gdyz o tej godzinie uczniom Hogwartu nie wolno bylo przebywac poza dormitorium. Na szczescie Harry przypomnial sobie, ze ma w plecaku peleryne niewidke, ktora nosil ze soba zawsze od czasu tego feralnego okresu, kiedy przez caly czas musial sie przed wszystkimi ukrywac. Schowal sie za pierwszym z brzegu posagiem, wyjal peleryne i zarzucil ja na siebie. Starajac sie nie robic halasu, przemykal sie szybko w strone lochow.
Wiedzial, ze to nie jest zbyt dobry pomysl, ale musial sprobowac. Nie wybaczylby sobie, gdyby Luna umarla przez niego.
Snape byl zdolny naprawde do wszystkiego. Za wszelka cene musi go przekonac.
- Podobno ta dziwaczka Lovegood wyladowala w szpitalu?
Harry zatrzymal sie niemal z poslizgiem slyszac wysoki, szyderczy dziewczecy glos. Wycofal sie powoli za rog korytarza, postanawiajac zaczekac, az uczniowie znikna z zasiegu jego wzroku i sluchu.
Harry poznal Pansy Parkinson po charakterystycznym zimnym, wysokim glosie.
Gryfon zamarl slyszac drugi glos, ktory jej odpowiedzial:
- Och, oczywiscie, ze wyladowala. - Glos Draco Malfoya byl stlumiony i niezbyt wyrazny.
Harry ostroznie wyjrzal za rog, ale nikogo nie zobaczyl.
- Ciekawe, co jej sie stalo? Moze w koncu ktos zauwazyl, ze ma cos nie tak z glowa? - Pansy zachichotala. Harry poczul, jak oblewa go fala gniewu, a jego dlonie mimowolnie zaciskaja sie w piesci. Slyszal glosy, ale nie widzial nikogo.
- Och, nie. To tylko smiertelne zatrucie, na ktore prawie w ogole nie ma lekarstwa - w glosie Dracona mozna bylo wyczuc zadowolenie.
- Skad o tym wiesz? - Pansy byla wyraznie zaintrygowana.
- Och, nie gadaj, tylko ssij, ty dziwko! Gdybym chcial porozmawiac, nie zdejmowalbym spodni - zirytowany glos Malfoya przerwal te dziwna konwersacje, a Harry mimowolnie poczul, ze sie rumieni, nie tylko z gniewu.
Zrozumial. Malfoy i Pansy siedzieli w schowku nieopodal. W tym samym schowku, w ktorym on i Snape...
Harry poczul, jak jego twarz plonie. Jednak szybko przywolal sie do porzadku. To nie bylo teraz najwazniejsze.
Jego umysl ogarnela goraca fala podejrzen.
Malfoy za duzo wiedzial. Nie podobal mu sie ton jego glosu. To on najprawdopodobniej byl winien tego, w jakim stanie byla teraz Luna.
Ten maly, wredny skurwiel, ktory nienawidzil Harry'ego do tego stopnia, ze postanowil otruc jego 'dziewczyne'! Ale dlaczego napadl na Lune? Dlaczego nie zemscil sie na Harrym?
To wszystko nie trzymalo