- Nie wierze ci. - Szloch zamienil sie w lkanie. - Nie wierze...
Severus przymknal powieki, zacisnal drzace piesci i oblizal wyschniete wargi. Nie otworzyl oczu. Nie chcial na niego patrzec. Wszedzie, tylko nie na niego.
- Nic dla mnie nie znaczyles. Nic.
Slowa ranily jego przelyk. Nie spodziewal sie, ze cos takiego jest mozliwe.
Slyszal cichnace, coraz slabsze lkanie:
- Nie wierze ci...
- I dobrze ci radze... trzymaj sie ode mnie z daleka - kontynuowal brutalnie. - Nie zblizaj sie do mnie. Nie patrz na mnie. Nie mysl o mnie. Zapomnij o moim istnieniu.
- Dlaczego to mowisz? Nie rozumiem... - Severus jeszcze mocniej zacisnal dlonie w piesci. Czul, jak mocno paznokcie wbijaja mu sie w skore. - ...przeciez tamtej nocy...
Wystarczy!
Odsunal sie gwaltownie, odwracajac sie plecami do Harry'ego.
Musi to zakonczyc. Zgasi te iskierke. Zgasi ja za wszelka cene!
- Spojrz na siebie - powiedzial cicho, zamieniajac kazde slowo w sopel lodu. - Jestes zalosny.
Plomienie odplynely, wypierane przez gleboka czern. Tak samo twarda i nieprzenikniona, jak jego spojrzenie. Nawet snieg pod jego stopami przybral trupia barwe.
Zrobilo sie cicho.
I Severus niemal slyszal, jak te sople wbijaja sie w cialo Harry'ego i przeszywaja go na wylot, pozostawiajac po sobie tylko proznie.
Czul, jak po wewnetrznej stronie jego dloni splywaja czerwone krople...
Dopiero po wydajacej sie nie miec konca chwili uslyszal za soba cichy, zlamany szept:
- Nie martw sie. Zapomne o tobie.
Snieg przybral barwe krwi.
Wszystkie dzwieki odplynely, pozostawiajac tylko slabnace z wolna echo:
Zapomne o tobie...
Zapomne...
Dopiero po chwili przez szum w jego uszach przebily sie slowa:
- Wracam do zamku. A ty... nie waz sie za mna isc.
Zmusil sie, by odwrocic glowe. Harry brnal z trudem przez snieg, zataczajac sie i chwiejac. I wystarczylo tylko kilka krokow, by chlopak osunal sie w snieg i cos w Severusie nagle zamarlo, kiedy przed jego oczami znowu pojawila sie wizja bezwladnego, pozbawionego zycia ciala opadajacego na ziemie niczym zerwana ze sznurkow kukielka...
I nie pamietal nawet, jak to sie stalo, ale juz trzymal go w swych ramionach, juz rzucal na nich obu najsilniejsze zaklecie maskujace, jakie znal, i kierowal sie w strone oddalonych swiatel zamku.
Probowal sie na niego zamknac, ale... przypominalo to probe powstrzymywania wdzierajacej sie do srodka wody poprzez zamkniecie drzwi. Szczelin bylo zbyt wiele, by nie mogla swobodnie przedostac sie do wnetrza.
