Wrocil. Znowu byl w komnatach Snape'a.
I nawet, jesli mial wrazenie, iz minelo kilka godzin, to jego rozkolysany umysl podpowiadal mu, ze tak naprawde bylo to zaledwie kilka minut...
Widzial pod stopami wytarty dywan. I kiedy przesunal wzrok dalej, probujac nie zwracac uwagi na szalencze wirowanie mebli, ujrzal... czarne buty. I skraj ciemnej, opadajacej az do podlogi peleryny. Peleryny nalezacej do...
Blyskawicznie poderwal glowe i spojrzal prosto w czarne, szeroko otwarte oczy naprzeciw. W oczy wypelnione niedowierzaniem, wzburzeniem i ulga zarazem. Spojrzal na te blada twarz, na uniesione brwi, na wpolotwarte usta, przez ktore saczyl sie ciezki oddech, i nagle zrozumial, ze po raz pierwszy... widzi ja bez maski.
Ze przez caly ten czas...
Przez caly czas...
O boze!
Rozdzka wypadla z jego trzesacej sie dloni i uderzyla w podloge.
Ten mezczyzna... ten stojacy przed nim mezczyzna... to wszystko, co zobaczyl... to wszystko...
...a wiec to wlasnie byla prawda!
Lzy piekly i szczypaly. Przypominaly splywajace po policzkach krople lawy... wplywaly do ust, parzac przelyk, szarpiac za gardlo i sciskajac je tak, ze nie mogl zlapac tchu. Jego cialo drzalo niczym w febrze.
Cala ta prawda... caly jej ogrom... byl zbyt... Przypominala pocisk, ktory przechodzi na wylot przez cialo i rozrywa po kolei wszystko, co napotka na swej drodze, pozostawiajac po sobie jedynie otwarta, poszarpana rane... przez ktora wycieka zycie.
Ten mezczyzna... poswiecil dla niego wszystko. Swoje pragnienie, cala swoja prace, swoja wolnosc. Chcial poswiecic dla niego wlasne zycie...
Nie sadzil... nigdy... ze az tak... ze to bedzie... wszystko, co zrobil... dla niego... tylko dla niego...
Tyle cierpienia... tak wiele cierpienia... wszystko po to, by go chronic.
Tyle okrutnych slow... nienawisci... pocietej na drzazgi, ktorymi ciskal w niego przy kazdej okazji... ale nie wiedzial... nie wiedzial, jak gleboko sie wbijaja... skad mialby? Nie wiedzial...
O boze! O boze...
Bol byl niewyobrazalny. Sprawil, ze Harry zgial sie wpol i upadl na kolana, ukrywajac twarz w dloniach i dotykajac czolem podlogi. Jego cialem wstrzasal rozpaczliwy szloch, ktory nawet w polowie nie potrafil ukoic agonii serca.
Jak mogl byc tak zaslepiony, by nie zauwazyc... tego wszystkiego, co Severus mu dawal, tego, jak na niego patrzyl, jak plonal? Jak mogl byc tak glupi, tak naiwny?
Jak mogl w niego nie wierzyc?
To byl jego Severus. To zawsze byl jego Severus. Nigdy nie odszedl.
Szloch niemal rozrywal mu pluca. Wyrywal sie z jego ciala glosnym, bolesnym lkaniem, raniac przelyk, rozszarpujac gardlo...
Harry pragnal jedynie cofnac sie do tamtej chwili... w ktorej zobaczyl go w drzwiach, ledwie trzymajacego sie na nogach... gdyby wtedy wiedzial... podbieglby do niego, upadl na kolana i calowal mu stopy, za to, co dla niego zrobil. Zabralby od niego caly ten bol... chocby mial go zlizac, wysaczyc jak jad i samemu narazic sie na
