- Moge to wykorzystac - powiedzial szybko Harry, bojac sie, ze i tym razem Severus nie bedzie chcial go sluchac. - To da mi szanse, zeby go oslabic. Bede mial troche czasu...
- Nie! - Glos mezczyzny podniosl sie, a jego ton nabral tej bezlitosnej ostrosci, ktora juz tyle razy cial bez opamietania. - Nie pojdziesz do Czarnego Pana! I nawet niech ci przez mysl nie przejdzie, ze bedzie inaczej! Czy wyrazilem sie jasno?!
Harry mimowolnie zacisnal piesci.
Nie. W taki sposob nigdy nie dojda do porozumienia. Dlaczego Severus tego nie rozumial? Dlaczego?
- Voldemort musi zaplacic za wszystko - powiedzial niemal rozpaczliwie. - Zawsze bedzie tkwil pomiedzy nami i zatruwal nasze zycie. I tak kiedys musialbym sie z nim zmierzyc. Najwyzszy czas to zakon...
- Wystarczy! - przerwal mu warknieciem Severus. Odsunal sie nieco od Harry'ego i spojrzal na niego twardym wzrokiem. Harry mial trudnosci z wyczytaniem z jego twarzy czegokolwiek, zupelnie jakby Severus zalozyl maske, ukrywajac pod nia wszelkie emocje. Wiedzial tylko jedno... nie podobalo mu sie to spojrzenie. - Poniewaz jestes kompletnie pozbawiony rozsadku, a twoja nieustepliwosc i sklonnosc do samodestrukcji przycmiewa ci umysl, jestem zmuszony podjac pewne kroki...
Harry otworzyl szeroko oczy.
- Co? Jakie kro...
Nie zdolal jednak dokonczyc. Uslyszal jedynie szept zaklecia i zapadla ciemnosc.
*
Ciemnosc powoli sie przejasniala. Cos twardego i zimnego przyciskalo mu sie do policzka. Nie. Do calego ciala.
Sprobowal poruszyc palcami.
Wszystko bylo na swoim miejscu.
Otwarcie sklejonych powiek wymagalo niemal nadludzkiego wysilku, a podniesienie glowy...
Zobaczyl kafelki. I skraj czegos, co wygladalo jak... - podniosl glowe nieco wyzej - ...jak odwrocona do gory nogami umywalka.
I to wystarczylo, by wszystkie wydarzenia uderzyly w niego z taka sila, iz niemal sie zachlysnal. Jego miesnie krzyknely rozpaczliwie, kiedy zerwal sie do pozycji siedzacej.
Lazienka. To byla lazienka Snape'a!
Ten paskudny, podstepny...!
Pojekujac z wysilku, podniosl sie i na drzacych nogach podszedl do drzwi. Wiedzial, ze to bezcelowe, ale i tak szarpnal za klamke.
Nie. Nie! Nie mogl mu tego zrobic. Nie mogl...
Zacisnal zeby i rozpaczliwie zaczal ciagnac za klamke, chociaz rownie dobrze moglby probowac przebic sie przez dwumetrowy mur.
Czul wibrujaca mu pod palcami potezna magie. Drzwi byly zapieczetowane. I to tak silnymi zakleciami, ze w powietrzu wokol nich unosila sie iskrzaca sie mgielka. Nie mial takiej mocy, by je przelamac, zreszta...
Jego rozdzka!
Rozpaczliwie poklepal sie po kieszeniach i gdy tylko wyczul pod palcami podluzne wybrzuszenie, niemal osunal sie z ulgi na podloge. Kiedy tylko zlokalizowal rozdzke, natychmiast pochylil sie do nogawki i czujac, ze malenka fiolka nadal spoczywa w ukrytej kieszonce, przymknal powieki i westchnal.
Mial wszystko, ale co mu to dawalo? Jedynie pewnosc, ze nie ma zadnych szans
