tumanami piasku.
Blair przyszedl po nia, gdy skonczyla radiowy dyzur. Zjedli w szpitalnym bufecie lekki lunch, a potem Cari pomagala przy pakowaniu ekwipunku. Przez caly czas odnosili sie do siebie w sposob oficjalny, jakby bali sie tego, co mogloby sie wydarzyc, gdyby pozwolili sobie na bezposrednia rozmowe. Gdy jednak wyjechali z Slatey Creek, Blair odprezyl sie troche i zaczal jej opowiadac o okolicy, ktora mijali. Widac bylo, ze stara sie byc dobrym przewodnikiem. Sprawnie prowadzil wielki samochod po wyboistej drodze, a ona odpoczywala, siedzac wygodnie na miejscu dla pasazera. Wkrotce dojrzeli niewyrazne slady pojazdow, ktore zapewne skrecaly tu w prawo. Blair podazyl tym sladem. Jechali teraz po otwartej przestrzeni droga, ktora z pewnoscia nie byla oznakowana na zadnej mapie.
– O, niech pani popatrzy – odezwal sie nagle. – Musialy tu niedawno wedrowac swinie.
– Swinie? – zdumiala sie. – W Australii?
– To po prostu zdziczale domowe swinie – wyjasnil. – Zdziczaly juz dawno i nie ma z nich teraz zadnego pozytku. Zjadaja wszystko, co napotkaja po drodze. Podkradaja tez: jedzenie zwierzetom na farmach, ale nie sposob ich wytepic gdyz bardzo szybko sie rozmnazaja.
Blair przyhamowal troche, by wyminac wyboje i rozesmial sie, gdy spojrzal na Cari i zobaczyl jej przerazona mine
– Musi pani porozmawiac sobie z doktorem Danielsem – powiedzial. – On ich dopiero nie znosi.
Po raz pierwszy od dawna odezwal sie do niej, zapominajac o oficjalnym tonie. Byla zaskoczona.
– Ale dlaczego? – spytala.
– Nie jestem pewien, czy Rod by chcial, zebym o mowil.
W oczach Blaira zablysly iskierki smiechu.
– Prosze…
– A obieca mi pani nie mowic Rodowi, ze o nim plotkuj?
– Oczywiscie – zapewnila go ze smiechem.
– No wiec to wszystko sie wydarzylo wkrotce potem, ja Rod tu przyjechal – zaczal Blair. – Jechal z wizyta domowa droga prowadzaca w poblizu Bromptonow, a z naprzeciwka jechala Maggie. Nie znali sie jeszcze, bo akurat wtedy, gdy Rod rozpoczal prace, miala wolne…
– No i? – dopytywala sie niecierpliwie.
– No i jechali tak, wznoszac za soba tumany kurzu – ciagnal, z trudem tlumiac smiech. – Droga byla waska, mogl sie wiec zmiescic na niej jeden tylko samochod. Rod bardzo sie spieszyl, pedzil wiec jak szalony i wymusil na Maggie pierwszenstwo. Gdy mijal ja, Maggie wychylila sie przez okno i krzyknela jedno tylko slowo: „Swinia'.
– A Rod? – spytala Cari.
– Rod puscil za nia wiazanke – odparl, na prozno probujac nadac swej twarzy powazny wyraz. – A wkrotce potem wjechal z impetem w swinie, przed ktora Maggie probowala go ostrzec.
– Cos takiego! Dawno sie juz tak nie smialam – powiedziala Cari, ocierajac lzy rozbawienia. – Biedny Rod!
– Pewnie, ze biedny! – potwierdzil. – Gdy w pare godzin pozniej wrocil do szpitala z postanowieniem, ze opowie wszystkim, jak to kangur rozbil mu samochod, zobaczyl Maggie, no i sie nie udalo.
Napiecie, jakie istnialo miedzy nimi jeszcze przed chwila, zniknelo bez sladu.
– Widac, ze kocha pan swoja prace i tych wszystkich ludzi – odezwala sie po chwili.
Przytaknal. Milczal potem przez chwile, zajety prowadzeniem samochodu. Myslala, ze niczego sie juz od niego nie dowie. Kiedy sie w koncu odezwal, mowil wolno i wazyl kazde slowo.
– Sam nie wiem, dlaczego tak jest,… Nie umiem sobie tego wytlumaczyc. Wychowalem sie przeciez w miescie.
– W Melbourne?
– Tak.
– Ma pan kawal drogi do domu – zauwazyla.
– Nie tak daleko jak pani – odparl, przygladajac jej sie z zaciekawieniem.
– Dlaczego wiec zdecydowal sie pan tu pracowac? – pytala dalej niezrazona.
– Nie mam pojecia. – Potrzasnal glowa. – Kiedys, gdy z roznych powodow zastanawialem sie nad przyszloscia, odwiedzil nas przyjaciel ojca. Okazalo sie, ze musial porzucic praktyke w Slatey Creek na skutek zlego stanu zdrowia. Byl okropnie zdenerwowany z tego powodu i niepokoil sie o pacjentow. Obiecalem mu wtedy, ze pojade i zobacze, co sie tam dzieje. No i juz tu zostalem.
– Ale dlaczego? – zapytala znowu.
– Naprawde nie wiem. – Zacisnal rece na kierownicy. -Wiem tylko, ze dobrze sie tu czuje. Zabiegow operacyjnych mam chyba nawet za duzo. Lecze tez chrypki i katary, a ludzie, ktorzy tu mieszkaja, potrzebuja mnie i sa mi wdzieczni. Czego mi jeszcze potrzeba? Specjalista w miescie nie ma tego wszystkiego.
– Czy nie byla to takze ucieczka? – spytala cicho. Zacisnal rece mocniej i spojrzal na nia z irytacja.
– Widze, ze Maggie wszystko juz pani opowiedziala.
– Tak. Zapadla cisza.
– A moze powie mi pani wreszcie cos o sobie? – odezwal sie niespodziewanie ostrym glosem. – Uwaza pani, ze ucieklem tutaj z powodow osobistych. Niewykluczone. Byl to poczatkowo rzeczywiscie jeden z powodow. A pani… Pani! przeciez nadal ucieka, i to nie tylko z powodow osobistych.; Chyba sie nie myle?
– Co pan chce przez to powiedziec?
– Musi pani zrozumiec, ze nie mozna uciekac przez ca] zycie – odparl. – Swiat jest na to za maly. Predzej czy pozniej, gdziekolwiek by pani uciekla, ktos domysli sie przyczyn ucieczki.
Spojrzala na niego spokojnie.
– Tak pan mysli? – spytala po chwili. – Sadzi pan, ze obawiam sie ludzi, ktorzy mogliby sie czegos domyslic?
– Przeciez nie ma chyba innej mozliwosci?
Nadal nie spuszczala z niego wzroku. Poczatkowo ogarnal ja gniew, ale szybko minal i czula sie teraz po prostu bardzo zmeczona.
Czy to naprawde wazne, co ten czlowiek o mnie sadzi? Niech sobie mysli, co chce. To wszystko nie ma przeciez zadnego znaczenia. Za tydzien juz mnie tu nie bedzie, pomyslala.
– Cari? – odezwal sie nagle, jakby zaskoczony wyrazem jej twarzy. – Cari? – powtorzyl.
– Slucham…
– Czy nie mam racji?
– Niech mi pan da swiety spokoj! – zawolala.
Przed ich oczami ukazaly sie zabudowania Arlingi, rozrzucone na piaskach pustyni. Cari poczula ulge. Marzyla teraz tylko o tym, aby znalezc sie jak najdalej od Blaira.
Samochod stanal, a ona rozgladala sie wokol, nie wierzac wlasnym oczom. Wyobrazala sobie, ze zatrzymaja siew malej osadzie, w ktorej znajduja sie domy mieszkalne, tymczasem oczom jej przedstawily sie napredce sklecone szalasy i chalupki, ktore mogly dostarczyc jedynie nieco cienia.
Blair byl tu znany i oczekiwany przez wszystkich. Gdy tylko samochod stanal, na powitanie wyszedl stary czlowiek, a zaraz potem w kierunku pojazdu rzucila sie chmara dzieci. Samochod byl dobrze przygotowany na podobne spotkanie. Blair umocowal szybko z tylu markize, ktora miala podczas badania chronic przed sloncem, wydobyl tez stoliki i krzesla. Wkrotce prowizoryczna przychodnia czekala na pacjentow.
Zbadane zostaly wszystkie dzieci. Cari z przyjemnoscia pomagala Blairowi, wreczajac mu potrzebne instrumenty i notujac jego uwagi.
– Nalezy zwrocic szczegolna uwage na uszy – powiedzial, badajac czteroletniego chlopczyka. – Zly sluch u wielu doroslych jest wynikiem nie leczonego zapalenia ucha srodkowego. Dzieki Bogu, ty jestes zupelnie zdrowy – usmiechnal sie do swego malego pacjenta, glaskajac go po glowce. – A teraz zbadamy twoja siostrzyczke.
Chlopczyk cofnal sie troche, przez chwile patrzyl na Blaira z otwarta buzia, a potem wybuchnal zarazliwym smiechem i uciekl.
– Mamy dzis szczescie – powiedzial pozniej Blair. – Czesto sie zdarza, ze odkrywamy podczas badan przerozne infekcje, ciagnace sie juz od tygodni.
– Czy chorzy nie zglaszaja sie sami po pomoc? – spytala.
– A jak by to mieli zrobic? Nie sa w stanie przejsc takiej drogi.