najmniejszych racji…
– Vivian, komu przekazalas te dane? – Maximilian Zappelli wszedl mu w slowo.
– Nikomu. Wszyscy z dzialu statystyki byli na lunchu, wiec zostawilam je przy komputerze i… – Glos Vivian zamarl. Spojrzala przepraszajaco na Elyn.
Oczywiscie, uswiadomila sobie Elyn, Vivian mysli, ze kazdy z dzialu statystyki przez caly dzien przyklejony jest do komputera i natychmiast wraca do niego po zjedzeniu lunchu.
– A wiec pani ich nie widziala? – chlodno zapytal Wloch.
– Nie. Nie szukalabym ich tutaj, gdybym je znalazla – bronila sie. Nie chciala byc nieuprzejma, jednakze ta sytuacja coraz mniej jej sie podobala.
– Ale pani tu wchodzila?
– Tak. Widzialam Vivian i lana przy automacie do parzenia herbaty… – zawahala sie i urwala. Chciala odwrocic sie i wyjsc. Jakze zalowala, ze nie potrafila tego zrobic!
– W kazdym razie…
– Pani wiedziala, ze Brian pracowal nad waznym projektem i ze w jego pokoju nie bylo wtedy nikogo… – Mezczyzna, w ktorym dotychczas widziala uwodziciela, falszywie zinterpretowal jej wahanie.
– Nic podobnego! – zaprzeczyla moze nazbyt skwapliwie, bez cienia rutynowego opanowania, ktore zamierzala sobie narzucic.
Zappelli zignorowal jej wybuch.
– Zgodnie z tym, co mowi ten pan – powiedzial, wskazujac na Burrella – byla pani w gabinecie przez pewien czas sama.
– Szukalam Briana – bronila sie, czujac narastajace obrzydzenie rozwojem sprawy. – Potrzebowalam danych – oswiadczyla, bliska rozpaczy. – Myslalam, ze zostawil je na biurku.
– Przeszukiwala pani jego biurko? – spytal ostrym tonem Zappelli.
– Potrzebowalam tych danych – powtorzyla.
– Czy projekt lezal wtedy na biurku? – naciskal rownie ostro jak przedtem, a Elyn ogarniala coraz wieksza rozpacz.
– Nie wiem! Nie szukalam projektu! Nic mnie on nie obchodzi! – wykrzyknela, podnoszac glos, choc wiedziala, ze w ten sposob dziala na swoja niekorzysc. Ale przeciez oskarzano ja o kradziez! – Po coz mi ten projekt! Co mialabym z nim zrobic? – spytala.
I nagle jej zdenerwowanie przemienilo sie w oslupienie, gdyz w tym momencie Hugh Burrell uznal za stosowne wtracic sie do rozmowy.
– Wiedzialabys lepiej niz ktokolwiek inny, co z nim zrobic! – rzucil nienawistnie, a wszystkie oczy zwrocily sie ku niemu.
– Czy zechce pan to wytlumaczyc? – spokojnie zazadal Zappelli, a Elyn dostrzegla, ze Burrell tylko na to czeka.
– Myslalem, ze wszyscy o tym wiedza – wyjasnial skwapliwie. – Ojczymem Elyn Talbot jest Samuel Pillinger, dawny wlasciciel Zakladow Ceramicznych Pillingera.
– Elyn spostrzegla zdumienie na twarzach jego wspolpracownikow. Jak widac ci, ktorzy znali ja wczesniej, nie zajmowali sie plotkami na jej temat. Znow spojrzala na Maximiliana Zappeliego, lecz nic nie mogla wyczytac z jego surowej nieodgadnionej twarzy. – Jej ojczym byl wprawdzie wlascicielem Zakladow Pillingera – Hugh Burrell z prawdziwa satysfakcja informowal o tym sluchaczy – ale dopoty, dopoki zaklady te nie splajtowaly, kierowala nimi Elyn Talbot. Bardzo dobrze wie, jak wykorzystac taki projekt!
No i stalo sie! – pomyslala Elyn. Burrell ja zalatwil. To, co Zappelli uslyszal, pozwalalo mu dojsc do wniosku, ze ona jest zlodziejka. Gotowa juz byla sprzeciwiac sie az do gorzkiego konca, gdy nagle spostrzegla, ze wzrok Zappeliego przesuwa sie z niej na Hugha Burrella… Lecz oto znow spoczal na niej i w chwili, w ktorej spodziewala sie, ze teraz Zappelli rzuci sie jej do gardla, odezwal sie spokojnie:
– Dziekuje, panno Talbot. Nie widze powodu, by pania dluzej zatrzymywac.
Elyn spojrzala z niedowierzaniem. Usilowala powstrzymac naplywajace do oczu lzy. Patrzyla to na niego, to na Burrella, ktory wydawal sie ogromnie zdziwiony tym, ze pracodawca nie tylko jej nie wyrzuca, lecz pozwala, by niczym sie nie przejmujac, spokojnie wrocila do pracy.
Szybko wziela sie w garsc. Nikomu nie musi dziekowac. Oderwala oczy od Hugha Burrella i lekko sklaniajac glowe w kierunku Maximiliana Zappellego, wyprostowana wyszla z pokoju. Wiedziala jednak, ze na tym sprawa sie nie konczy.
I na tym sie nie skonczyla. Kiedy po tygodniu, tuz przed godzina piata, zadzwonil wewnetrzny telefon, nie byla calkiem zaskoczona.
– Halo? – odezwala sie.
– Prosze do mojego gabinetu! – padlo polecenie, po czym telefon zamarl.
Elyn odlozyla sluchawke. Nie pytala, kto ja wzywa, bo nie musiala o to pytac. Spodziewala sie, ze dostanie wymowienie. Kiedy porzadkowala swoje papiery, ogarniala ja coraz wieksza wscieklosc. Mogl to zrobic w godzinach pracy, a nie teraz! Zawsze w ostatniej chwili lapala pociag do domu, a dzis z cala pewnoscia sie spozni.
Zastanawiala sie nawet, czy mimo wszystko – skoro i tak ma stad odejsc – nie udac sie od razu na stacje, nie czekajac na wymowienie. Z jakiegos niejasnego powodu poczula wszakze przymus, by zobaczyc go po raz ostatni.
– Do widzenia, Elyn – pozegnali ja chorem Diana i Neil.
– Do widzenia – odparla.
– Do zobaczenia jutro!
Niewielkie sa na to szanse, pomyslala, ale ten drobny akt kolezenskiej wiezi z dwojka wspolpracownikow nieco ostudzil jej gniew.
Nie przestanie sie bronic, postanowila, kierujac sie w strone gabinetu Zappellego. Byc moze wlasnie dlatego czula, ze musi pojsc i spojrzec mu w twarz. Chciala, by wiedzial, ze nie zamierza zniknac cicho jak winowajca. Gdy dotarla do drzwi, ktore, byla tego pewna, musialy prowadzic do jego gabinetu, przerwala wszelkie rozwazania.
– Prosze wejsc – rozlegl sie w odpowiedzi na jej pukanie glos z nieznacznym cudzoziemskim akcentem.
Elyn w obronnym gescie wyprostowala ramiona i weszla do duzego pomieszczenia, ktore wyraznie zaprojektowano z mysla o stworzeniu w nim swobodnej, nieoficjalnej atmosfery. Chodzilo zapewne o to, by goscie nie czuli sie tu skrepowani, pomyslala. Oprocz lsniacego politura biurka i dwu krzesel o wysokich oparciach, bylo tam rowniez kilka foteli, ktore, zdawalo sie, zachecaly, by w nich usiasc, a takze kanapa sprawiajaca wrazenie niezwykle wygodnej.
Weszla do srodka, nie wiedzac, czego oczekiwac. Moze kilku ochroniarzy, ktorzy wyprowadza ja stad? A moze nawet policji, skoro projekt byl tak cenny? Tymczasem zobaczyla tylko Zappellego. Wstal wlasnie zza biurka. W chwili gdy przygladala sie jego przystojnej twarzy, odczula wewnetrzny skurcz. Jej gotowosc do obrony slabla.
– Pan chcial mnie widziec – zaczela uprzejmie, swiadoma, ze jego ciemne oczy oceniaja jej postac, taksuja elegancki kostium.
– Prosze, niech pani siada – powiedzial, wskazujac najblizsze krzeslo.
Elyn nie widziala w tym wielkiego sensu, zwazywszy ze, jej zdaniem, za chwile miala stad odejsc. Ale, przypuszczajac, ze zostanie zwolniona z zachowaniem form grzecznosciowych, przywolala swoje dobre maniery i usiadla.
On jednakze nie siadal. Odwrocil sie, zrobil kilka krokow, po czym stanal twarza do niej. Patrzyl na nia lagodnie, a ona nie potrafila odgadnac, co kryje sie pod tym wysokim czolem. I nagle, widzac, ze nie traktuje jej szorstko ani tez nieuprzejmie, pomyslala, iz byc moze zawolal ja tu, by przeprosic. Dala sie uniesc fali radosnego podniecenia. Domyslala sie, ze przeprosiny nie przychodza mu latwo. I, rzecz smieszna, czula, ze chce ulatwic mu sytuacje.
– Czy wykryl pan juz, kto ukradl projekt? – wyrzucila z siebie pospiesznie.
Natychmiast jednak pojela, jak bezsensowne jest przypuszczenie, ze ten czlowiek potrzebuje pomocy.
W milczeniu nadal przygladal sie jej badawczo. Po kilku sekundach, ktore Elyn wydawaly sie wiekiem, mruknal:
– Niestety nie!