– Mamy fachowych instruktorow. Jestem pewien, ze do Wielkanocy opanuje pani nowoczesna technike komputerowa.
Wielkanoc! Myslala w kategoriach dni, nie tygodni!
– Kiedy mam wyjechac? – spytala, szukajac w myslach wykretu, ktory w ostatniej chwili pozwolilby jej zostac.
W odpowiedzi Zappelli zerknal na zegarek.
– Odlatuje do Werony dzisiaj wczesnym wieczorem. Moge pania zabrac ze soba, jesli…
– Nie zdaze sie spakowac! – wykrzyknela. To wszystko dzialo sie zbyt szybko. Chciala samodzielnie decydowac o swoim zyciu, a ten czlowiek porywal ja ze soba niczym fala przyplywu. – Nawet gdybym wyszla z biura teraz, w tej chwili, nie…
– Rozumiem – przecial, ale zanim doznala ulgi, bo jednak skapitulowal, wznowil nacisk. – Rozumiem. W takim razie jutro – powiedzial.
Otwarla usta, zeby zaprotestowac, ale nie dopuscil jej do glosu.
– Prosze teraz wracac do domu. Czeka pania sporo roboty.
Coz za wielkodusznosc! Miala rzucic ledwie rozpoczeta prace i pakowac sie, zeby wyjechac jutro na nie wiadomo jak dlugo.
– Przeciez nie znam wloskiego!
Maximilian Zappelli wstal.
– Piec dodac piec rowna sie dziesiec w kazdym jezyku – powiedzial krotko.
Rozmowa byla skonczona.
W godzine pozniej Elyn wracala pociagiem do domu. Glowa jej pekala od spraw, o ktorych powinna byla wiedziec, lecz nic nie wiedziala. Myslala jednoczesnie, ze to idiotyczne bronic sie przed wyjazdem, podczas gdy wiekszosc ludzi dalaby wszystko za mozliwosc podrozy do Wloch i szanse na takie szkolenie. Ilekroc probowala wyszukac powod, dla ktorego sprzeciwiala sie temu, nie mogla znalezc wlasciwej odpowiedzi. Wiedziala tylko, ze instynktownie broni sie przed tym wyjazdem.
Byc moze – rozwazala – dzieje sie tak dlatego, ze spotkala sie z zadaniem, a nie z prosba. Max Zappelli nigdy o nic nie prosil. Zadal i dostawal. A to jej sie nie podobalo. Wysiadajac z pociagu w Bovington, Elyn westchnela. Miala nadzieje, ze zaklady w Weronie sa dostatecznie duze, by co piec minut nie musiala na niego wpadac.
– Wczesnie wrocilas do domu! – wykrzyknela matka, witajac ja w holu.
– Mam duzo roboty – zaczela Elyn, wchodzac z nia do salonu, gdzie siedziala juz reszta rodziny.
Powiedziala o wyjezdzie, starajac sie nie wymieniac nazwiska Zappelli. Zdziwila sie jednak, ze jej matka i ojczym przyjeli wiadomosc znacznie lepiej, niz oczekiwala. Ale nie jej przyrodni brat…
– Po co, u diabla, masz tam jechac!? – pytal z ponura mina.
– Juz ci mowilam – odparla, tlumaczac cierpliwie – moja sprawnosc w obsludze komputerow jest dosc ograniczona.
– I dlatego wchodzisz do obozu wroga? – przerwal jej z gniewem.
– O, Guy, nie badz taki… – prosila Elyn. – Wiesz, ze potrzebuje tej pracy.
– Wcale jej nie potrzebujesz. Masz jeszcze pieniadze, ktore zostaly po sprzedazy twojego samochodu.
Tak. Miala je. Ale smiertelnie bala sie dlugow. I odlozyla te pieniadze na kolejne rachunki, a takze na wypadek nieoczekiwanych wydatkow.
Nie chciala jednak klocic sie z Guyem. Byl jej tak bliski jak prawdziwy brat.
– Lepiej pojde sie pakowac. Sporo jeszcze zrobie przed kolacja – powiedziala.
– Nie zapomnij o zimowych butach! – z wojownicza mina rzucil Guy.
Elyn zostawila ich i poszla do swojego pokoju. Dopiero wtedy zdala sobie sprawe, ze Werona o tej porze roku moze byc pokryta lekka warstwa sniegu. Guy nie chcial jej w niczym pomagac, ale jego uwaga sprawila, ze postanowila zabrac do Wloch swoje zimowe buty.
Prawie godzine zajelo jej ukladanie rzeczy, ktore nastepnie wsadzala do walizki lezacej na lozku. Zappellemu latwo bylo powiedziec: Pojedzie pani do Wloch! Moglby chociaz okreslic, jakim samolotem ma leciec i gdzie sie zatrzymac po wyladowaniu.
Przez dluzszy czas palala skierowana ku niemu nienawiscia. W koncu jednak zaczelo dochodzic w niej do glosu poczucie sprawiedliwosci, choc nie znosila tego poczucia, tak jak nie znosila Zappellego. Proponowal jej przeciez miejsce w swoim samolocie, zapewne prywatnym odrzutowcu firmy. To ona nie mogla zdazyc. Poza tym, prawde mowiac, sama podtrzymala opinie Hugha Burrella na temat roli, jaka odgrywala w zakladach Pillingera. Nie powinna wiec oskarzac Zappellego o to, ze uznal ja za osobe zdolna samodzielnie zamowic bilet lotniczy i zarezerwowac miejsce w hotelu.
Gdy wychodzila na obiad, w jej pokoju zadzwonil telefon. Zawrocila i podniosla sluchawke.
– Czy moge mowic z panna Elyn Talbot? – odezwal sie kobiecy glos z cudzoziemskim akcentem.
– Slucham – powiedziala Elyn.
– Mowi Felicita Rocca. Jestem sekretarka pana Zappellego.
– O, dzien dobry! – wykrzyknela zdziwiona Elyn.
– Dzien dobry – odrzekla Felicita, a jej glos wskazywal na to, ze sie usmiecha. Przystapila do wykladania racji, dla ktorych dzwoni. – Na polecenie
Gdy po kilku minutach Elyn schodzila ze schodow, znacznie pogodniej myslala o jutrzejszym wyjezdzie.
– W jakim hotelu sie zatrzymasz? – zapytala matka, gdy siedli do stolu.
Elyn usmiechnela sie.
– Nie wiem jeszcze, ale ktos bedzie na mnie czekac na lotnisku w Weronie. Lece do Mediolanu, a tam przesiadam sie na lot czarterowy do Werony.
Wrocila do pokoju, by skonczyc pakowanie. Zastanawiala sie jednoczesnie, kto ja spotka. Pewnie szofer firmy, pomyslala.
Nastepnego popoludnia okazalo sie, ze ze wzgledow technicznych samolot z Mediolanu odleci z opoznieniem. Elyn martwila sie przez chwile, ze ktos bedzie musial na nia zbyt dlugo czekac. Ale gdy znalazla sie w samolocie, mysli jej zaczely krazyc wokol Zappellego. Wcale tego nie chciala, lecz nie mogla sie temu przeciwstawic. Spogladala przez okno i po chwili przestala juz dostrzegac ciemniejace na zewnatrz niebo. To on sie przed nia jawil. Zastanawiala sie nad tym, czy gdyby w istocie wierzyl, ze jest zlodziejka, sciagalby ja do Wloch. Czy sprowadzalby ja tam, gdzie stale pracowal?
Samolot kolowal nad malutkim lotniskiem w Weronie. Nagle w mysli jej wdarl sie glos pilota, ktory informowal, ze ze wzgledu na mgle beda ladowac w innej miejscowosci. O Boze! Elyn przerazila sie. Co robic? Ktos mial czekac na nia w Weronie, tymczasem ona wyladuje Bog wie gdzie. Pilot wymienil jakas nazwe, ale nie zapamietala jej. Wkrotce potem samolot zaczal podchodzic do ladowania.
Kiedy juz wysiadla z samolotu, przestawila zegarek na czas srodkowoeuropejski i jednoczesnie zdala sobie sprawe, ze o tej porze biura Zakladow Zappellego sa juz nieczynne. Zastanawiajac sie, co teraz robic, posuwala sie w kierunku stanowiska kontroli paszportow i odprawy celnej.
Gdy juz zmierzala z bagazem do wyjscia, przyszlo jej nagle na mysl, ze ktos, kto czekal na nia w Weronie, zapewne przekazal jakas wiadomosc telefonicznie.
Przystanela, postawila walizke i torbe lotnicza, po czym obrocila sie i zaczela szukac biura obslugi pasazerow albo jakiegos pracownika lotniska, ktory moglby ja tam skierowac.
Wtem, niczym muzyka, w jej uszach zabrzmial glos, ktory rozpoznalaby wszedzie. Padly magiczne slowa:
– Witaj, Elyn!
W mgnieniu oka obrocila sie. Przeniknelo ja szczegolne doznanie szczescia, a usmiech, ktorego nie zdolala powstrzymac, rozswietlil cala jej twarz.
– O, dzien dobry! – powiedziala lekko ochryplym glosem i stanela, usmiechajac sie jak idiotka, podczas gdy Max Zappelli z powaga i w milczeniu przygladal sie jej delikatnej cerze, pieknym zielonym oczom i rozkosznemu wykrojowi ust. Po czym, wciaz nie spuszczajac wzroku z jej rozpromienionej twarzy, oswiadczyl spokojnie:
– Jest pani bardzo piekna, panno Talbot.
Jego komplement byl tak nieoczekiwany, ze nie wiedziala, jak zareagowac.
– Wydobyla sie pani z tarapatow i ten usmiech ulgi dodaje pani blasku – powiedzial, by w nastepnej chwili