jednak wszystkie te zdarzenia dojda do skutku… we wlasciwej kolejnosci, wypadek bedzie w stu procentach nieunikniony. – Kobieta skinela glowa, chociaz nie wygladala na przekonana. – W porzadku – podjal Minor – wezmy na przyklad katastrofe Challengera. NASA okazala sie w nim swego rodzaju nieostroznym kierowca, ktory rusza na zoltym swietle. Taki manewr moze sie udac raz, piec razy, a moze nawet dwadziescia piec razy… zatem dosc szybko dochodzi sie do wniosku, ze jest naturalny i bezpieczny. Jesli jednak ciagle go powtarzasz, ryzyko, ze w koncu uderzy w ciebie inny kierowca, ktory wyznaje na skrzyzowaniu identyczna filozofie, zwieksza sie, az staje sie prawie stuprocentowe.
– Na czym polegalo dodatkowe ryzyko w przypadku NASA?
Darwin wzruszyl ramionami.
– Komisja dosc dobrze wszystko udokumentowala. Specjalisci z NASA zostali powiadomieni o wadliwosci uszczelek, ktore mogly twardniec w niskiej temperaturze. W dodatku pogoda byla niesprzyjajaca, a wyrzutnia oblodzona. Tym niemniej wahadlowiec wystrzelono. Doszlo do zaniedban technicznych, pracownicy NASA pogwalcili przynajmniej dwadziescia wlasnych zakazow. Ale na pokladzie byla nauczycielka i ludzie ci pragneli wyslac ja na orbite, dzieki czemu prezydent Reagan moglby wspomniec o tym fakcie w swoim wieczornym przemowieniu. No i zwiekszyli ryzyko.
– Wierzysz zatem w ryzyko i szczescie? – upewnila sie Sydney. – Wierzysz w takie rzeczy?
Przyjrzal jej sie z zainteresowaniem.
– Zadajesz mi pytanie filozoficzne, droga Syd?
– Jestem po prostu ciekawa – odparla, przelknawszy ostatni haust whisky. – Widujesz tak wiele wypadkow, kraks i katastrof, tak wiele smierci. Zastanawiam sie, jaki masz do calej sprawy stosunek.
Minor rozmyslal nad jej pytaniem przez moment.
– Stoicki, jak sadze – odrzekl w koncu. – Zgodny z teoria Epikteta, Marka Aureliusza i im podobnym. – Zachichotal. – Raz tylko czulem sie wystarczajaco politycznie nastawiony do swiata, zeby pojechac do Waszyngtonu i rzucic cegla w Bialy Dom. A bylo to wtedy, gdy Bill Clinton, spytany o najwazniejsza ksiazke, jaka ostatnio przeczytal, odpowiedzial:
– Ale w co ty wierzysz? – naciskala Syd. – Poza stoickimi pogladami… jakie sa twoje? – Przerwala na moment, po czym cicho zacytowala: „Dla istoty racjonalnej niemozliwe do zniesienia jest tylko to, co irracjonalne. Wszystko, co racjonalne, istota owa zawsze potrafi zniesc. A zatem i wszelkie ciosy potrafi ona wytrzymac”.
Dar zagapil sie na nia.
– Cytujesz Epikteta?
– Jak wiec okreslilbys swoja filozofie? – powtorzyla Sydney.
Minor odstawil pusta szklanke, splotl palce i opuszkami dotknal dolnej wargi. W zagasajacym ogniu rozkruszyla sie kolejna kloda i zar na nowo sie rozjarzyl.
– Kilka lat temu przyjechal z wizyta starszy brat Larry’ego, pisarz, ktory mieszkal w Montanie do czasu rozpadu swojego malzenstwa. Troche go wtedy poznalem, a pozniej widzialem w telewizji wywiad, ktorego udzielil. W tym wywiadzie zapytano go o jego filozofie. A musisz wiedziec, ze napisal akurat powiesc, w ktorej sporo bylo o katolicyzmie. Dziennikarz usilowal sklonic nieszczesnika do publicznego przedstawienia jego swiatopogladu. – Syd w milczeniu czekala na dalszy ciag. – Wiec brat Larry’ego… na imie ma Dale… przezywal wtedy trudny okres. W odpowiedzi na pytanie zacytowal Johna Updike’a. Cytat brzmial mniej wiecej tak: „Nie jestem ani muzykalny, ani wierzacy. Gdy klade palce na klawiszach, nigdy nie wierze, ze uslysze akord”.
– To smutne – oswiadczyla po dlugiej chwili jego towarzyszka.
Dar usmiechnal sie.
– To byla tylko wypowiedz brata Larry’ego, ktory cytowal innego pisarza… Nie powiedzialem, ze ja wyznaje podobne poglady. Podpisuje sie raczej pod „brzytwa Ockhama”.
– Williama Ockhama – przerwala mu Sydney. – Ktory wiek… pietnasty?
– Czternasty – poprawil ja Darwin.
– Maksyma, zgodnie z ktora – kontynuowala kobieta – podczas wyjasniania jakiegos problemu nie nalezy bez potrzeby mnozyc zalozen i tez.
– Albo inaczej mowiac – dodal Dar – wsrod rownych sobie rozwiazan najwlasciwsze jest zwykle to najprostsze.
– Zasady
– Strefa Piecdziesiata Pierwsza, kaput – odparowal Darwin.
– Spisek przeciw Kennedy’emu…
– Oliver Stone,
Syd przez chwile milczala.
– Wiedziales, ze jestes slynny dzieki „ostrzu Darwina”?
– Dzieki czemu? – spytal, mrugajac z zaskoczenia.
– Chodzi o jakas twoja wypowiedz sprzed kilku lat… Sadze, ze ze spotkania Amerykanskiego Stowarzyszenia Inspektorow Ubezpieczeniowych.
– O Chryste! – jeknal Dar, zakrywajac dlonmi oczy.
– W swojej wypowiedzi nawiazales wlasnie do „brzytwy Ockhama” – wyjasnila. – Zdaje mi sie, ze powiedziales: „…Wsrod rownych sobie rozwiazan najprostsze jest zwykle najglupsze”.
– Co jest glupio oczywiste – mruknal Darwin.
Sydney powoli pokiwala glowa.
– Tak, tak, wiem, co mowiles. Przypomnieli mi sie teraz faceci w pikapie, ktorzy probowali spektakularnie przerwac tamten koncert rockowy…
Dar przyjrzal sie nagle oczekujacemu na przeglad wypelnionemu aktami, stosem dyskietek i napedow typu zip pudlu.
– Wiesz, moze zle szukamy w naszych plikach – zauwazyl. Kobieta podniosla glowe. – Moze niewlasciwe jest nasze zalozenie. Moze nie chodzi o jakies moje sledztwo w sprawie glupiego wypadku… nawet smiertelnego – powiedzial. – Moze czyms innym przyciagnalem uwage jakiegos przestepcy. Wezmy na przyklad morderstwo…
– Czy rozwiazales ostatnio tajemnice jakiegos morderstwa? – Sydney weszla mu w slowo. – Oprocz sprawy nabitego na prety nieszczesnego Phonga? – Darwin skinal glowa. – Opowiesz mi o tym? – poprosila.
Minor zerknal na zegarek.
– Tak. Jutro.
– Ty draniu – mruknela, choc z usmiechem. Po chwili dorzucila: – Dzieki za szkocka. – Dar odprowadzil ja do drzwi. Sydney zatrzymala sie w progu, a Darwinowi przemknela przez glowe nagla, dzika mysl, ze kobieta zamierza go pocalowac. – No dobrze, ide spac w moim cudownym wozie – stwierdzila. – Ale skad bede wiedziala, ze napadli cie przestepcy i tkwisz po uszy w klopotach?
Minor siegnal pod ciezki plaszcz wiszacy na sciennym haku i zdjal duzy, jaskrawo pomaranczowy gwizdek na sznurku.
– Sluzy piechurom, ktorzy podczas wycieczki zgubia sie w lesie. Jego przeklety gwizd slychac na dobre trzy kilometry.
– Przypomina gwizdek dla potencjalnych ofiar gwaltu – zauwazyla Syd.
– Wlasnie.
– No coz, jesli zatem zjawia sie dzis wieczorem jacys mordercy, po prostu zagwizdz. – Zawahala sie i Minor dostrzegl w jej niebieskich oczach przekorny blysk. – „Umiesz gwizdac, prawda, Steve?”.
Dar wyszczerzyl zeby. Dziewietnastoletnia Lauren Bacall zadala to pytanie Humphreyowi Bogartowi w
– Taaa – odparl. – Trzeba tylko wsunac gwizdek miedzy wargi i dmuchnac.
Sledcza Olson skinela glowa i ruszyla sciezka, oswietlajac sobie droge latarka. Dmuchala na kazda mijana latarnie, gaszac je. Minor obserwowal ja, az zniknela mu z oczu.
Rozdzial dziewiaty
Syd zastukala do drzwi domku Dara wczesnie w sobotni ranek, ale Minor zdazyl juz wstac, wziac prysznic, ogolic sie i przygotowac zarowno kawe, jak i sniadanie. Sydney radosnie zjadla jajka na bekonie i dwukrotnie dolala sobie kawy.
Zanim zaczeli prace, Darwin zabral przyjaciolke na dlugi spacer po posiadlosci. Zaszli do wawozu na wschodzie, gdzie miescila sie opuszczona kopalnia zlota, a takze do strumienia, ktory wpadal do kanionu, obejrzeli maly wodospad na wzgorzu, przerzucone nad przepascia zwalone drzewo, ktore wygladalo na zbyt gladkie i omszale, aby bezpiecznie przez nie przejsc, plyty skalne i wielkie glazy ciagnace sie az do wysokiego szczytu na polnocy, brzozowe zagajniki, hektary starych sosen na stoku tuz nad domkiem i nie konczace sie laki w dolinie ponizej. W trakcie wedrowki Dar stale odczuwal te sama przyjemnosc, ktora tak mocno zaszokowala go ubieglej nocy – dziwna swiadomosc fizycznosci tej kobiety, ciepla jej usmiechu, uczucie zaru, ktory rozpalal w nim ton jej glosu i jej smiech.
„Daj sobie spokoj, stary” – ostrzegal sie w myslach.
– Wiem, ze kobieta rozmawiajaca z mezczyzna nie powinna juz obecnie zadawac takiego pytania – odezwala sie Sydney, zatrzymujac sie nagle i patrzac wprost na niego – ale powiedz mi, Dar, o czym myslisz. Mam wrazenie, ze z odleglosci pol metra slysze szalejace w twojej glowie mysli.
Znajdowala sie rzeczywiscie zaledwie pol metra od niego. Gdy sie zatrzymal, z trudem zwalczyl pragnienie otoczenia jej ramionami, przyciagniecia blisko, przylozenia twarzy do krzywizny jej szyi tuz za uchem, dokladnie tam, gdzie wlosy lekko zawijaly sie. Pragnal dotknac tego miejsca i wdychac zapach Syd.
– O Billym Jimie Langleyu – powiedzial w koncu, robiac krok wstecz. Podniosla glowe. Dar wskazal na poludnie. – Badalem ten wypadek mniej wiecej rok temu tam, w rezerwacie. Chcesz o nim posluchac? Chcesz rozwiazac tajemnice?
– Jasne.
Odchrzaknal.