drazek sterowniczy, cylindryczne pedaly sterownicze, krotki uchwyt do sterowania poprzecznego, zespol hamulcow aerodynamicznych, kolejny uchwyt sluzacy do opuszczania i zamykania podwozia, duza galke z uchwytem zwalniacza zaczepu liny holowniczej oraz mala tablice przyrzadow z wysokosciomierzem, a takze mierzacy predkosc pionowa wariometr i zwykly predkosciomierz. Maly szybowiec wyczynowy nie posiadal ani radia, ani elektronicznych urzadzen do nawigacji. Wlasciwie Dar najczesciej korzystal z kawalka kolorowego sznurka przymocowanego do kadluba bezposrednio przed kokpitem. Zachowanie tego sznurka i wlasna umiejetnosc rozrozniania rozmaitych dzwiekow, wydawanych przez wiatr nad skrzydlem i kadlubem, lepiej niz przyrzady wskazywaly mu predkosc maszyny. Dar z doswiadczenia wiedzial, ze moze ufac rurce Pitota zamontowanej na dziobie kadluba i przekazujacej dane zwiazane z szybkoscia wiatru i szybowca do predkosciomierza, nie dorownywaly mu jednak dwa dajniki cisnienia statycznego po bokach z tylu kadluba, rejestrujac predkosc powietrza o jakies szesc procent wyzsza niz byla w istocie. Poki Darwin pamietal o tym odstepstwie, nic mu nie grozilo. Nigdy nie mial klopotow z obliczeniami, a sznurek zbaczania tez nigdy go nie oklamal.
Rozgladajac sie stale, dzieki czemu nie tracil z oka innych szybowcow i motoszybowcow (widzial zreszta tylko kilka daleko na wschodzie), Dar odszukal wznoszace prady termiczne, pochodzace od skierowanych na wschod zboczy pogorza, nagich skal, a nawet dachow grupki znajdujacych sie ponizej domow. Ponad szescset metrow ponad solo, blizej Mount Palomar, krazyl leniwie duzy jastrzab wykorzystujacy mocny prad termiczny. Teraz na wschodniej stronie gor pojawily sie nieliczne obloki, a na zachodnim zboczu Mount Palomar Minor dostrzegl gnana fenem sciane ciezkich chmur, ktorych czesc przesuwala sie za szczyt. Dalej, na zachodzie widzial wielka, czarna warstwowa chmure deszczowa oraz klebiasto-warstwowe stratocumulusy; nad wybrzeze nadchodzila burza. Burza go nie martwila. Mial plan kontynuowac lot podstawowy, wzbogacony o obroty i wznoszenia na gorskich pradach termicznych, az bedzie na bezpiecznej wysokosci dwoch i pol tysiaca metrow, a potem chcial sie zmierzyc ze strefami noszenia i opadania, ktore znalazl na stronie zawietrznej duzych szczytow. Manewry te, nazywane szybowaniem falowym, wymagaly nieco wiecej doswiadczenia i talentu niz proste latanie na pradach.
Minal pasmo gorskie, znalazl silniejsze prady termiczne na zalanych sloncem plytach skalnych, wzniosl sie nieco, po czym gwaltownie opadl znow wraz z wiatrem ku wschodowi, wreszcie wykorzystal efekt Venturiego, wzniosl sie i poszybowal wsrod szczelin miedzy nizszymi wierzcholkami, rozgladajac sie potem za kolejnym pradem termicznym. Szukanie punktow anabatycznych i pradow na wschodnim stoku oznaczalo lot w odleglosci szescdziesieciu, a nawet trzydziestu metrow od stromych zboczy, czasami jeszcze mniejszej. Porastajace te zbocza wysokie daglezje zielone i sosny zolte wydawaly sie bardzo bliskie za kazdym razem, gdy Dar leniwie przechylal szybowiec w prawo i w gore; wariometr wskazal wznoszenie w metrach na sekunde. Spojrzal przez lewe ramie za siebie, na pasmo, ktore wlasnie minal, i dostrzegl tam trzy jelenie przebiegajace spokojnie pagorek. Wokol siebie slyszal jedynie cichy szum wiatru muskajacego oslone kabiny i aluminiowy kadlub. Poranne slonce grzalo coraz gorecej i Darwin rozsunal leciutko pleksiglasowe okienka po lewej i prawej, a wtedy poczul cieplo wznoszacych go wiatrow. Wyczul tez drobny spadek osiagow zwiazany z zakloceniem przeplywu powietrza nad oslona kabiny.
Przelecial nad ostatnimi stromymi grzbietami przed powaznymi szczytami gorskimi, zblizajac sie do nich wraz z wiatrem, czyli bardzo szybko. Nabral tez dodatkowej wysokosci, niemniej jednak przez caly czas gotow byl do naglego przechylu, zwrotu i ucieczki, jesli tylko lot w zstepujacych pradach powietrza okaze sie dla niego zbyt trudny. Zawsze udawalo mu sie minac grzbiet wzgorza – czasami zaledwie dziesiec czy dwanascie metrow nad tym czy innym skalnym szczytem lub wierzcholkami sosen – pozniej zas wznosil sie i szybowal ku nastepnemu. Tym razem takze trafil na zachod od linii wysokich wzgorz, ponad tysiac osiemset metrow nad powierzchnia doliny i zblizal sie do zbocza Mount Palomar, odchylajac sie na boki wobec coraz silniejszych wiatrow. Planowal wzniesienie z rownoczesnym podejsciem. Poprzez chmury soczewkowe w ksztalcie latajacych spodkow, ktore wygladaly jak sterta ulozonych na polce polmiskow, zobaczyl strefe wzniesien.
Spojrzal przez ramie, zanim zaczal skret pod katem dwustu siedemdziesieciu stopni. Dzieki temu zwrotowi zyskal nieco wysokosci i zupelnie nieoczekiwanie zauwazyl inny szybowiec, ktory nadlatywal z gory po prawej stronie. Piloci wyczynowych szybowcow nie lubili latac w formacjach, gdyz grozilo to powaznymi, niebezpiecznymi kolizjami w powietrzu, totez pojawienie sie tej maszyny tak blisko solo naprawde zaszokowalo Darwina. Cos takiego bylo niezwykle, a moze nawet nieuprzejme ze strony tamtego pilota. Szczegolnie ze cala przestrzen powietrzna wokol niego miala byc dzisiaj pusta.
Kiedy jednak blekitnobialy szybowiec podlecial jeszcze blizej, Dar natychmiast zidentyfikowal go jako twin astira Steve’a: ladny, dwumiejscowy szybowiec, ktorym wlasciciel portu latal z klientami, jednych szkolac, innych po prostu zabierajac na krotkie wycieczki. Chwile pozniej na siedzeniu obok Steve’a Minor rozpoznal Syd.
Przez sekunde czul rozdraznienie, ale zaraz odprezyl sie i poluznil reke, ktora sciskal drazek sterowniczy. Dzien byl prawdziwie piekny. Skoro Sydney chciala sie przeleciec, czyz mogl jej tego zabronic?
Tyle ze twin astir Steve’a zblizal sie coraz bardziej, kolyszac skrzydlami. Kolysanie skrzydlami stanowilo sygnal uzywany podczas holowania powietrznego i oznaczalo „zwolnij zaczep”, ale Darwin nie mial pojecia, o czym Steve chcial go teraz poinformowac. Szybowce lecialy naprzeciwko siebie, koncowki skrzydel dzielila odleglosc zaledwie dziesieciu metrow. Oba wznosily sie szybko, wykorzystujac fale znad Mount Palomar.
Syd dawala Darowi jakies znaki. Trzymala w rece telefon komorkowy, udawala, ze mowi cos do sluchawki, po czym wskazala za siebie, na doline Warner Springs.
Minor kiwnal glowa. Steve oderwal sie jako pierwszy, przyspieszyl nad pogorzem, a nastepnie najprostsza droga skierowal sie ku ladowisku. Darwin lecial kilkaset metrow za nim. Gdy wylecial z obszaru wzgorz i znalazl sie nad rozlegla dolina, poszybowal za twinem astirem do zwykle uzywanego, poludniowego punktu wlotowego portu Warner Springs. Widzac, ze druga maszyna opada ze wschodnim wiatrem, opadl na dwiescie kilkanascie metrow nad ziemie, na wysokosci stu dwudziestu metrow skrecil na polnoc, przez chwile obserwowal Steve’a ladujacego gladko na trawie, na prawo od asfaltowego pasa, a w koncu wybral odpowiedni punkt na wyrownanie przed przyziemieniem i sam zaczal opadac – jakies czterdziesci piec metrow za tamtym.
Wiatr byl teraz porywisty, lecz Dar lecial w dol rowno, utrzymujac podczas koncowego podejscia rownomierna predkosc. Kolorowy sznurek trzepotal, sugerujac minimalna predkosc przeciagniecia, a takze wskazujac szybkosc wiatru, ktora wynosila obecnie okolo dwunastu wezlow.
Steve wybral dosc stromy kat zejscia, Dar poszedl w jego slady. Dzieki uzyciu spojlerow i klap zachowal wlasciwa sciezke schodzenia, przez chwile sunal na torze idealnie rownoleglym do powierzchni, na wysokosci dokladnie trzydziestu centymetrow. W ostatnich sekundach przed osadzeniem maszyny poczul lekki wiatr boczny. Za pomoca drazka sterowniczego wyrownal dziob czeskiego solo i wreszcie osiadl tak delikatnie, ze ledwie wyczul kontakt kol z podlozem. Skupil teraz uwage na sterze, lagodnie hamujac na porosnietym krotka trawa pasie, az w koncu zatrzymal sie gladko niecale dwa metry za twin astirem Steve’a. W kilka sekund otworzyl oslone kabiny, zdjal spadochron i odpial pasy. Sydney juz ku niemu biegla.
– Dzwonil Dickweed – zawolala, zanim Dar zdazyl sie odezwac. – Jorge Murphy Esposito nie zyje. Jesli sie pospieszymy, moze zdolamy dotrzec na miejsce zbrodni, zanim inni je zadepcza.
Kiedy przyjechali na miejsce wypadku w poludniowej czesci San Diego, intensywnie padalo. Postanowili zabrac z soba bagaze, dokumenty i kasety wideo, wiec stracili nieco czasu na powrot do domku, pakowanie, zaladunek i dokladne zamkniecie wszystkich drzwi. Jechali do miasta szybko, ale gdy dotarli na teren budowy, cialo Esposito zabral juz koroner, a miejsce wypadku otaczala zolta tasma policyjna. Wokol krecilo sie jeszcze kilku mundurowych i technikow.
Ludzmi dowodzil kapitan Frank Hernandez, ktory rowniez uczestniczyl w srodowym spotkaniu w biurze Dickweeda. Byl to mezczyzna o interesujacej twarzy, niski, lecz mocno zbudowany – z lekka nadwaga, chociaz sprezysty i zawsze wyprostowany. Nie marnowal na glupcow ani slow, ani czasu. Darwin wiedzial od Lawrence’a, i nie tylko od niego, ze Hernandez jest uczciwym policjantem i doskonalym dochodzeniowcem.
– Co tu robicie oboje? – spytal kapitan Dara i Syd, ktorzy przebijali sie w ulewnym deszczu ku owinietemu zolta tasma zalamanemu podnosnikowi nozycowemu.
– Telefonowali z biura prokuratora okregowego – wyjasnila Sydney. – Esposito byl potencjalnym swiadkiem w naszym sledztwie.
Hernandez odchrzaknal i nieznacznie sie usmiechnal, slyszac slowo „swiadek”.
– Rozumiem pani zainteresowanie panem Esposito, glowna oficer sledcza – stwierdzil. – Byl na pewno najlepszym z tutejszych ubezpieczeniowych naganiaczy.
Syd pokiwala glowa i przyjrzala sie podnosnikowi nozycowemu. Ciezka platforma wznosila sie na wysokosc dziesieciu metrow. Teraz podtrzymywaly ja lewarki po obu stronach. Podczas gdy wszedzie wokol ziemia byla blotnista, pod samym urzadzeniem wydawala sie niemal zupelnie sucha – z wyjatkiem widocznych tam plam krwi, kawalkow mozgu i sladow jakiegos ciemniejszego plynu. Drobinki i krople substancji mozgowej znajdowaly sie takze na scianie z pustakow za podnosnikiem.
– Jest pan tutaj, kapitanie, poniewaz podejrzewacie zabojstwo? – spytala kobieta Hernandeza.
Mezczyzna wzruszyl ramionami.
– Mamy swiadkow, ktorzy twierdza cos innego. – Skinal glowa ku miejscu, w ktorym stal kierownik budowy. Mezczyzna trzymal w rekach notes i mowil cos do funkcjonariusza w mundurze. – Na terenie znajdowalo sie dzis tylko kilku pracownikow – kontynuowal kapitan. – Vargas… czyli kierownik budowy… nie widzial, kiedy mecenas Esposito sie zjawil, zauwazyl go jednakze w pewnym momencie przy podnosniku, pograzonego w rozmowie.
– Czy rozpoznal osobe, z ktora rozmawial Esposito? – zapytala Sydney. Hernandez znow skinal glowa.
– Paulie Satchel. Kiedys tu pracowal, ale pozniej mial wypadek i pozwal firme…
– Pozwoli pan, ze wysune odwazne przypuszczenie – wtracila Syd. – Esposito byl jego pelnomocnikiem. – Hernandez usmiechnal sie, choc w jego ciemnych oczach nie bylo rozbawienia. – Czy ten Satchel jest podejrzany? – spytala.
– Nie – odparl Hernandez z calym przekonaniem. – Szukamy go jedynie z zamiarem przesluchania. Ma byc po prostu swiadkiem. Kierownik, to znaczy Vargas… widzial Satchela, jak wychodzil, jeszcze zanim zaczelo padac. A Esposito stanal pod podnosnikiem, poniewaz chcial sie schowac przed deszczem. Platforma podnosnika znajdowala sie wowczas na wysokosci trzeciej kondygnacji. Mecenas byl zupelnie sam, kiedy Vargas widzial go tam po raz ostatni. Potem nagle nozyce sie ugiely, podnosnik zalamal, a Esposito najprawdopodobniej uskoczyl w niewlasciwa strone, czyli pod sciane… No i glowa utknela mu w nozycach.
Sydney przyjrzala sie kawalkom szarej substancji mozgowej na suchej scianie z pustakow, po czym spytala:
– Czy Vargas widzial sam wypadek?
– Nie – odparl kapitan. – Odwrocil glowe, gdy tylko uslyszal odglos zalamujacych sie nozyc. Twierdzi, ze wokol podnosnika nie dostrzegl nikogo.
– W jaki sposob nozyce podnosnika mogly sie ot tak zalamac? – zastanowil sie glosno Dar, robiac zdjecia aparatem cyfrowym.
Hernandez zmierzyl go wzrokiem od gory do dolu, potem przygladal mu sie jeszcze oceniajaco przez dluga chwile, w koncu odrzekl:
– Vargas uwaza, ze Esposito sam manipulowal przy jednym ze slupkow. Wlasnie tam robotnicy napelniaja i osuszaja zbiorniki hydrauliczne. Gdy sie poruszy nieodpowiednia srube, cisnienie plynu hydraulicznego moze sie szybko zmniejszyc, a wowczas prawie natychmiast nozyce sie skladaja i podnosnik opada.
– Po co Esposito mialby robic cos takiego? – zdumiala sie Syd.
Kapitan odgarnal z czola mokre, czarne wlosy.
– Mecenas Esposito byl moim zdaniem nieudacznikiem i partaczem – odfuknal po prostu.
Minor zblizyl sie do podnosnika, nie wszedl pod platforme, lecz kucnal przy niej i przyjrzal sie suchemu obszarowi pod nia.
– Widze tutaj nie tylko slady butow pana Esposito.
– Zgadza sie – przyznal Hernandez. – Reszte wydeptali zapewne sanitariusze, ktorzy wyciagali zwloki. Byl tez koroner, ktory stwierdzil zgon. Kiedy mnie wezwano,