Nie byl pewien co. W zakrwawionej koszuli nie bylo dziury – zadnych widocznych rozciec ani rozdarc – a plama miala ksztalt wachlarza. Skad sie wziela? Dobre pytanie. Myron, nie chcac zatrzec ewentualnych sladow, tylko przyjrzal sie koszuli. Plama byla gruba i chyba lepka, a nawet wilgotna. Trudno powiedziec, kiedy powstala, bo koszule schowano do plastikowego worka. Najprawdopodobniej niedawno.
No tak. Co poza tym?
Zastanawialo umiejscowienie plamy. Jesli Horace mial te koszule na sobie, to dlaczego krew znalazla sie tylko w tym jednym miejscu? Gdyby rozbito mu nos, plama bylaby szersza. Gdyby do niego strzelono, w koszuli bylaby dziura. A gdyby to on kogos uderzyl, krew by sie rozprysla i ochlapala wieksza czesc koszuli.
Dlaczego byla tylko w jednym miejscu?
Ponownie przyjrzal sie koszuli. Bylo tylko jedno wytlumaczenie – dziwne, ale najbardziej prawdopodobne – w chwili zranienia Horace nie mial jej na sobie. Koszuli uzyto do zatamowania krwi jako tamponu. To wyjasnialo umiejscowienie i rozmiary plamy. Jej wachlarzowaty ksztalt swiadczyl, ze koszule przytknieto do krwawiacego nosa.
Byczo, para buch, kola w ruch! Wprawdzie niczego to nie wyjasnialo, ale sprawa ruszyla z miejsca. Myron lubil ruch.
– Co powiemy policji? – przerwala mu tok mysli Brenda, ponawiajac pytanie.
– Nie wiem.
– Myslisz, ze tata uciekl?
– Tak.
– Wiec moze nie chce, zeby go odnalezc.
– Prawie na pewno.
– Wiemy, ze uciekl z wlasnej woli. Wiec co im powiemy? Ze na jego koszuli w szafce znalezlismy troche krwi? Przeciez policja to oleje.
– Nawet nie rozepnie rozporka.
Kiedy oproznili szafke, Myron odwiozl Brende na trening. Raz po raz zerkal we wsteczne lusterko, wypatrujac szarej hondy accord. Bylo wiele hond, ale z innymi numerami rejestracyjnymi.
Po wysadzeniu Brendy przed sala pojechal Palisades Avenue do biblioteki w Englewood. Mial kilka wolnych godzin, a chcial zdobyc wiecej informacji o rodzinie Bradfordow.
Biblioteka w Englewood przy Grand Avenue, w bok od Palisades Avenue, wygladala jak niezgrabny statek kosmiczny. W roku 1968, kiedy wzniesiono ten budynek, zapewne chwalono go za futurystyczny wyglad. W tej chwili jednak wygladal jak dekoracja, z ktorej zrezygnowano podczas krecenia
Myron szybko znalazl bibliotekarke, wprost wzorcowa, jakby specjalnie wybrana do tej roli – kanciasta, z szarym kokiem, w okularach i z perlami. Nazywala sie, jak wynikalo z tabliczki, Kay. Podszedl do niej z chlopiecym usmiechem, na ktorego widok panie takie jak ona zwykle szczypaly go w policzek i czestowaly grzanym jablecznikiem.
– Mam nadzieje, ze pani mi pomoze – powiedzial.
Pani Kay spojrzala na niego badawczo i ze zmeczeniem, co czeste u bibliotekarek i policjantow, ktorzy wiedza, ze zaraz im sklamiesz, z jaka predkoscia jechales.
– Chcialem przejrzec artykuly z „Jersey Ledger” sprzed dwudziestu lat.
– Mikrofilmy. – Gleboko westchnela, wstala i zaprowadzila go do czytnika. – Ma pan szczescie.
– Dlaczego?
– Wlasnie skomputeryzowali indeksy. Przedtem trzeba bylo szukac samemu.
Pani Kay pokazala mu, jak korzystac z czytnika i indeksu w komputerze. Wygladal standardowo. Gdy odeszla, Myron wpisal najpierw nazwisko Anity Slaughter. Pudlo. Nic dziwnego, ale zawsze warto probowac. Czasem dopisywalo ci szczescie. Wystukiwales nazwisko, wyskakiwal artykul i czytales: „Zwialam do Florencji we Wloszech. Znajdziesz mnie w hotelu Plaza Lucchesi nad rzeka Arno, pokoj 218”. Zdarzalo sie to nieczesto. Ale zdarzalo.
Wpisanie nazwiska Bradford przynioslo milion trafien. Myron nie bardzo wiedzial, czego wlasciwie szuka. Wiedzial natomiast dobrze, kim sa Bradfordowie. Nalezeli do arystokracji New Jersey, stanowiac miejscowy odpowiednik klanu Kennedych. Bradford senior byl gubernatorem stanu pod koniec lat szescdziesiatych, a jego najstarszy syn, Arthur, ubiegal sie wlasnie o ten sam urzad. Mlodszy z braci, Chance – Myron chetnie zazartowalby z jego imienia, ale gdy nazywasz sie Myron, to nie smiejesz sie, dziadku, z cudzego przypadku – prowadzil kampanie wyborcza Arthura, odgrywajac w niej taka role jak – by pozostac przy Kennedych – Robert wobec Johna.
Bradfordowie zaczynali skromnie. Stary Bradford pochodzil z rodziny farmerskiej. Jako wlasciciel polowy miasta Livingston, w latach szescdziesiatych uwazanego za prowincjonalna dziure, kawalek po kawalku rozprzedal ziemie firmom budujacym dwupoziomowce i domy w stylu kolonialnym dla pokolenia powojennego wyzu demograficznego, uciekajacego z Newark, Brooklynu i podobnych miejsc. Myron tez dorosl w dwupoziomowym domu, wzniesionym na dawnych ziemiach Bradfordow.
Ale stary Bradford byl sprytniejszy od wielu. Zainwestowal pieniadze w miejscowe silne przedsiebiorstwa, glownie centra handlowe, a – co wazniejsze – sprzedawal ziemie powoli, zwlekajac i nie spieszac sie ze zgarnieciem gotowki. A poniewaz zaczekal nieco dluzej, nagly skok cen gruntow uczynil z niego prawdziwego barona. Poslubil arystokratke z Connecticut, w ktorej zylach plynela blekitna krew. Przebudowala ona stara farme, przemieniajac ja w zbytkowny monument. Bradfordowie pozostali w Livingston, otaczajac ogromna posiadlosc ogrodzeniem. Ze swojego zamku na wzgorzu, otoczonego setkami, wycietych jak ze sztancy domow klasy sredniej, spogladali na nie jak panowie feudalni na czworaki chlopow panszczyznianych. Nikt w miescie wlasciwie ich nie znal. Maly Myron i jego koledzy nazywali ich milionerami. Bradfordow otaczala legenda. Podobno, jesli wspiales sie na ogrodzenie ich posiadlosci, uzbrojeni straznicy strzelali do ciebie. Siedmioletniego Myrona ostrzegli przed tym dwaj szostoklasisci. Wystraszony, uwierzyl im bez zastrzezen. Bardziej od Bradfordow bano sie tylko starej Pani Nietoperz, ktora mieszkala w budzie obok szkolnego boiska do bejsbolu, porywala i zjadala malych chlopcow.
Choc Myron postanowil zawezic przeglad informacji o Bradfordach do roku 1978, wzmianek o nich i tak bylo co niemiara. Najwiecej z marca, podczas gdy Anita uciekla w listopadzie. Blakalo mu sie po glowie mgliste wspomnienie z czasow, gdy rozpoczynal nauke w gimnazjum, ale nie zdolal go przywolac. O Bradfordach zrobilo sie wtedy glosno w zwiazku z jakims skandalem. Wlozyl mikrofilm do czytnika. Nie mial uzdolnien technicznych – o co winil przodkow – wiec zabralo mu to dluzej, niz powinno. Po kilku falstartach w koncu udalo mu sie przeczytac dwa artykuly. Wkrotce potem natknal sie na nekrolog. „Elizabeth Bradford, corka Richarda i Miriam Worthow, zona Arthura Bradforda, matka Stephena Bradforda, odeszla w wieku lat trzydziestu…”.
Nie podano przyczyny smierci, ale Myron przypomnial sobie te historie. Prawde mowiac, to odgrzano ja ostatnio w prasie w zwiazku z wyscigiem do fotela gubernatora. Piecdziesieciodwuletni wdowiec wciaz, jesli wierzyc doniesieniom, oplakiwal smierc zony. Spotykal sie z kobietami, owszem, ale – jak wiesc gminna niosla – nigdy nie przebolal utraty mlodej malzonki. Stawialo go to w podejrzanie korzystnym swietle wobec trzykrotnie zonatego rywala, Jima Davisona. Ciekawe, czy w tej gminnej wiesci tkwilo zdzblo prawdy. Arthura Bradforda uwazano za malo sympatycznego, za kogos pokroju Boba Dole’a. Moze to chore i niesmaczne, ale co moglo lepiej poprawic taki wizerunek niz wskrzeszenie milosci do zmarlej zony?
Kto wie, jak sie sprawy mialy. Politycy i prasa – dwie holubione instytucje publiczne – z taka wprawa posluguja sie rozwidlonymi jezykami, ze moglyby im sluzyc za widelce na bankietach. To, ze Arthur Bradford odmowil wypowiedzi na temat zony, moglo byc wyrazem autentycznego bolu albo chytrym chwytem na uzytek mediow. Cynicznym, ale coz poradzic.
Myron powrocil do artykulow sprzed lat. W marcu 1978 roku pisano o Bradfordach trzy dni z rzedu. Bedacy malzenstwem od szesciu lat, Arthur i Elizabeth Bradfordowie zakochali sie w sobie na studiach. Uchodzili powszechnie za „kochajaca sie pare”, jak glosil dziennikarski frazes, znaczacy z grubsza tyle, ile nazwanie zmarlego mlodzienca „wybitnie uzdolnionym studentem”. Pani Bradford wypadla z balkonu na drugim pietrze rezydencji, ladujac glowa na ceglanym chodniku. Nie podano za wielu szczegolow. Policyjne sledztwo ustalilo, ze smierc nastapila wskutek tragicznego wypadku. Padalo i bylo ciemno. Na wylozonym sliskimi plytkami balkonie wlasnie wymieniano scianke, ktora w zwiazku z tym nie byla calkiem bezpieczna. Sprawa czysta, ze mucha nie siada. Prasa obeszla sie z Bradfordami bardzo lagodnie. Myron przypomnial sobie plotki, jakie krazyly w tamtym czasie na boisku szkolnym. Co ona robila na balkonie w marcu? Byla pijana? Pewnie tak. No bo jak inaczej