– Pogrzebalem troche i odkrylem, ze kiedy mlody FJ studiowal w Princeton, pewien profesor geologii oskarzyl go o oszustwo na egzaminie – powiedzial Win.

– I co?

– Na, na, na. Na, na, na. Hej, hej, hej. Good-bye.

– Zartujesz.

– Nigdy nie znaleziono ciala. Jezyk, owszem. Przeslano go drugiemu profesorowi, ktory rozwazal, czy nie poprzec oskarzenia.

Myrona scisnelo w gardle.

– Moze to robota Franka, a nie FJaya.

Win potrzasnal glowa.

– Frank to psychol, ale nie wali z miejsca z grubej rury. Gdyby to on zalatwial sprawe, zastosowalby kilka malowniczych grozb, byc moze popartych kilkoma dobrze wymierzonymi ciosami. Ale takie przegiecie? To nie w jego stylu.

– Moze pogadalibysmy z Hermanem lub Frankiem, zeby FJ dal nam spokoj – zaproponowal po namysle Myron.

Win wzruszyl ramionami.

– Latwiej go zabic – odparl.

– Nie rob tego.

Win jeszcze raz wzruszyl ramionami. Jakis czas potem zjechal z autostrady na Grand Avenue. Na prawo ciagnal sie wielki kompleks domow mieszkalnych. W polowie lat osiemdziesiatych w New Jersey wyroslo jak grzyby po deszczu ze dwa tryliony podobnych molochow. Ten wygladal jak stateczny park rozrywki lub jak osiedle domow z filmu Duch.

– Niech to nie zabrzmi ckliwie – odezwal sie Myron – ale gdyby FJ mnie zabil…

– To spedzilbym kilka przyjemnych miesiecy na rozrzucaniu kawaleczkow jego genitaliow po Nowej Anglii – odparl Win. – A potem pewnie bym go zabil.

Myron usmiechnal sie.

– Dlaczego po Nowej Anglii? – spytal.

– Bo ja lubie. A w Nowym Jorku czulbym sie bez ciebie samotny.

Win nacisnal guzik i z odtwarzacza kompaktow poplynela muzyka z musicalu Czynsz, wedlug Cyganerii. Piekna Mimi prosila Rogera, zeby zapalil swiece. Cudny kawalek. Myron spojrzal na przyjaciela. Win milczal. W opinii wiekszosci ludzi byl rownie uczuciowy jak zamrazarka. Jednakze prawda wygladala tak, ze zalezalo mu na niewielu osobach. Wobec garstki wybrancow byl zaskakujaco otwarty. Tak jak jego smiertelnie niebezpieczne dlonie, ktorymi uderzal mocno i dotkliwie.

– Horace Slaughter mial tylko dwie karty kredytowe. Moglbys je sprawdzic? – spytal Myron.

– ATM?

– Tylko Visa.

Win skinal glowa i zapisal numery kart. Wysadzil Myrona pod gimnazjum w Englewood. Dolphins cwiczyly obrone jeden na jeden. Zawodniczka przemierzala boisko zygzakiem, kozlujac pilke, a nisko pochylona obronczyni probowala jej przeszkodzic. Dobre cwiczenie. Piekielnie meczace, ale dzieki niemu swietnie czujesz boisko.

Na trybunach siedzialo z pol tuzina ludzi. Myron usiadl w pierwszym rzedzie. Po kilku sekundach ruszyla ku niemu prosto jak strzelil trenerka. Mocno zbudowana, z krotko ostrzyzonymi czarnymi wlosami, miala gwizdek, koszule z godlem New York Dolphins na piersi, szare spodnie od dresu i sportowe buty z cholewka.

– Bolitar? – spytala obcesowo.

Kregoslup miala z tytanu, a mine nieustepliwa jak strazniczka miejska przy parkomacie.

– Tak.

– Podich. Jean Podich – wyrzucila z siebie jak sierzant od musztry. Splotla dlonie na plecach i lekko zahustala sie na pietach. – Widzialam pana w akcji, Bolitar. Kapitalna gra.

– Dziekuje – odparl, o maly wlos nie dodajac „panie sierzancie”.

– Gra pan jeszcze?

– Od przypadku do przypadku.

– To dobrze. Odpadla mi zawodniczka ze skrecona kostka. Potrzebuje uzupelnic piatke do sparingu.

– Slucham?

Trenerka Podich niechetnie uzywala zaimkow.

– Mam dziewiec koszykarek, Bolitar. Dziewiec. Potrzebuje dziesieciu. W magazynku jest duzo kostiumow. I butow. Pan sie przebierze.

Nie byla to prosba.

– Potrzebuje ochraniacza na kolano.

– Znajdzie sie. Mamy wszystko. Druga trenerka owinie je jak ta lala. Tylko piorunem, Bolitar.

Klasnela na niego w dlonie, odwrocila sie i odeszla. Myron stal chwile oslupialy. No pieknie. Tylko tego mu brakowalo.

Podich z taka moca zadela w gwizdek, az dziw, ze ze srodka nie wyskoczyl jej zaden organ. Zawodniczki zamarly.

– Rzuty osobiste, po dziesiec – polecila. – A potem sparing.

Koszykarki rozproszyly sie. Brenda podbiegla do Myrona.

– Dokad idziesz? – spytala.

– Musze sie przebrac.

Stlumila usmiech.

– O co chodzi? – spytal.

– W magazynie sa tylko zolte spodenki z lycry.

Myron pokrecil glowa.

– W takim razie ktos powinien ja ostrzec.

– Kogo?

– Wasza trenerke. Jezeli wloze zolte obcisle gatki, to za nic nie skupicie sie na grze.

Brenda zasmiala sie.

– Postaram sie zachowac jak profesjonalistka. Ale jezeli bedziesz mnie za nisko kryl, to cie uszczypne w tylek.

– Nie jestem twoja zabawka.

– Szkoda. – Ruszyla za nim do magazynka. – Aha, ten prawnik, ktory napisal do mojego taty, Thomas Kincaid…

– Tak?

– Przypomnialam sobie, gdzie slyszalam to nazwisko. Przy okazji przyznania pierwszego stypendium. Mialam wtedy dwanascie lat. To on sie tym zajmowal.

– Jak to, „zajmowal sie”?

– Podpisywal moje czeki.

Myron przystanal.

– Dostawalas czeki od fundatora?

– Tak. Fundator placil za wszystko. Za szkole, moje utrzymanie, podreczniki. Zapisywalam wydatki, a Kincaid podpisywal czeki.

– Kto ufundowal to stypendium?

– Och, nie pamietam. Edukacja Powszechna, cos w tym stylu.

– Jak dlugo Kincaid zarzadzal tym stypendium?

– Przez cala szkole srednia. Potem dostalam stypendium sportowe, wiec studia oplacila mi gra w koszykowke.

– A co ze studiami medycznymi?

– Dostalam kolejne stypendium.

– Na tych samych warunkach?

– To inne stypendium, jesli o to pytasz.

– Z podobnym przeznaczeniem? Na nauke, twoje utrzymanie i tak dalej?

– Tak.

Вы читаете Jeden falszywy ruch
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату