magistratem. Wejscie na posterunek bylo na tylach budynku. Policjanci zaprowadzili ich do pokoju przesluchan. Przy metalowym stole przysrubowanym do podlogi staly cztery krzesla. Nie bylo lampy do swiecenia w oczy, za to lustro zajmujace pol sciany. Tylko matol nieogladajacy TV nie poznalby, ze jest weneckie. Myron czesto sie zastanawial, czy ktokolwiek jeszcze sie na to nabiera. No bo nawet programowy abstynent telewizyjny zadalby sobie pytanie, po cholere glinom takie wielkie lustro w pokoju przesluchan? Zeby sie w nim podziwiac? Zostali we dwojke.
– Domyslasz sie, o co chodzi? – spytala Brenda.
Myron wzruszyl ramionami. Domyslal sie. Ale na tym etapie nie warto bylo spekulowac. Wkrotce mieli sie dowiedziec. Minelo dziesiec minut. Niedobry znak. Jeszcze piec. Myron uznal, ze wystarczy tej zabawy.
– Idziemy – powiedzial.
– Co?
– Nie musimy tu czekac. Chodzmy.
Jak na czyjes skinienie, otwarly sie drzwi i do pokoju weszli mezczyzna i kobieta. On – wielka baryla bujnie porosnieta wlosem, z wasami tak gestymi, ze wasy Teddy’ego Roosevelta wydawaly sie przy nich rzadkie jak rzesy, i z czolem tak niskim, ze linia wlosow niemal stykala sie z brwiami jak krzaki – przywodzil na mysl czlonka Politbiura. Naciagniete z przodu spodnie nieprzyzwoicie sie marszczyly, z tylu zas, z braku wypuklosci, zwisaly. Koszule tez mial za ciasna. Kolnierzyk go dusil. Podwiniete rekawy wpijaly mu sie w przedramiona jak opaski uciskowe. Twarz mial czerwona i zla.
Gdyby ktos szukal modelowego Zlego Gliny, to ten pasowal do wzorca jak ulal.
Towarzyszaca mu trzydziestokilkuletnia piegowata blondynka, o rozowych policzkach, w bialej bluzce z wysokim kolnierzykiem i szarej spodnicy z odznaka detektywa, wygladala zdrowo. „Mlekiem karmiona” napisano by w karcie dan, gdyby byla kotletem cielecym.
Usmiechnela sie do nich cieplo. Zeby tez miala ladne.
– Przepraszam, ze kazalam panstwu czekac. Jestem detektyw Maureen McLaughlin. Pracuje w prokuratorze powiatowej Bergen. Przedstawiam wam detektywa Dana Glazura. Z policji w Mahwah.
Glazur milczal, ze splecionymi rekami lypiac na Myrona groznie jak na bezdomnego wloczege obsikujacego mu ogrod. Myron zmierzyl go wzrokiem.
– Glazura? – powtorzyl. – Jak te plytki, ktore mam w lazience?
Maureen McLaughlin nie przestala sie usmiechac.
– Pani Slaughter… czy mozemy mowic sobie po imieniu? – spytala, szybko przechodzac na przyjacielska stope.
– Tak, Maureen.
– Chcialabym ci zadac kilka pytan, Brendo.
– O co wlasciwie chodzi? – wtracil Myron.
Maureen McLaughlin poslala mu usmiech, ktory w oprawie z piegow wypadl filuternie.
– Czy cos panstwu przyniesc? – spytala. – Moze kawy? Jakis chlodny napoj?
– Wychodzimy, Brendo.
Myron wstal.
– Chwileczke. Niechze pan usiadzie. Co pana ugryzlo?
– Nie mozemy sie od was dowiedziec, po co nas sciagnieto. A poza tym, od kiedy to na posterunkach serwuje sie „chlodne napoje”?
– Powiedz im – odezwal sie po raz pierwszy Glazur.
Nie poruszal ustami. Ale zarosla pod jego nosem podskakiwaly i opadaly jak rude wasiska kreskowkowego bandyty Yosemite Sama.
McLaughlin nagle sie stropila.
– Nie moge tak prosto z mostu, Dan. To nie byloby…
– Powiedz im – powtorzyl Glazur.
– Przecwiczyliscie te scene? – spytal Myron, wskazujac ich rekoma. Wlasciwie to tylko bil piane, bo wiedzial, co nadchodzi. I nie chcial tego uslyszec.
– Usiadzcie, prosze.
Powoli opadli na krzesla. Myron splotl dlonie i polozyl je stole.
Z twarzy McLaughlin zniknal usmiech. Najwyrazniej dobierajac slowa, spytala:
– Czy masz chlopaka, Brendo?
– Zajmujecie sie kojarzeniem par? – wtracil Myron.
Glazur oderwal sie od sciany, podniosl jego prawa reke, wypuscil ja, podniosl lewa, przyjrzal sie jej, zirytowany i odlozyl.
– Palmolive. Skora jak jedwab – rzekl Myron, probujac ukryc zmieszanie.
Glazur odsunal sie i skrzyzowal rece.
– Powiedz im – powtorzyl jeszcze raz.
McLaughlin wpatrzyla sie w Brende, pochylila sie nieznacznie i znizyla glos.
– Twoj ojciec nie zyje – powiedziala. – Trzy godziny temu znalezlismy jego cialo. Przykro mi.
Mimo ze Myron sie na to przygotowal, jej slowa ugodzily go jak spadajacy meteoryt. Zakrecilo mu sie w glowie i chwycil sie stolu. Brenda milczala. Jej twarz sie nie zmienila, ale zaczela szybko lykac powietrze.
– Zdaje sobie sprawe – ciagnela McLaughlin, nie tracac czasu na kondolencje – ze jest to dla ciebie bardzo trudny moment, ale naprawde musimy zadac kilka pytan.
– Wyjdzcie – powiedzial Myron.
– Slucham?
– Koniec rozmowy! Pani i ten Stalin macie w tej chwili stad wyjsc!
– Masz cos do ukrycia, Bolitar? – spytal Glazur.
– Wlasnie, wilkolaku. Dlatego stad wyjdz.
Siedzaca bez ruchu Brenda spojrzala na McLaughlin i wydusila z siebie tylko jedno slowo:
– Jak?
– Co jak?
Przelknela sline.
– Jak go zamordowano?
Glazur dopadl ja jednym skokiem.
– A skad wiesz, ze go zamordowano?! – spytal.
– Slucham?
– Nic nie mowilismy o morderstwie – dodal, bardzo z siebie zadowolony. – Tylko ze twoj ojciec nie zyje.
Myron przewrocil oczami.
– Przylapales nas, Glazur. Dwoch lapsow, strugajacych Sipowicza i Simone’a, przywozi nas tu ciupasem, a my skads wiemy, ze jej ojciec nie zmarl smiercia naturalna. A zatem albo jestesmy jasnowidzami, albo go zabilismy.
– Zamknij dziob, bucu!
Myron zerwal sie z krzesla, przewracajac je, i stanal oko w oko z Glazurem.
– Wyjdz stad!
– Bo co?
– Chcesz mnie zalatwic, Glazur?
– Z rozkosza, wazniaku.
– Cos za bardzo tryskacie dzis testosteronem, chlopcy. Cofnac sie, obaj! – Maureen McLaughlin wkroczyla miedzy nich.
Myron nie zdjal oczu z Glazura. Wzial kilka glebokich oddechow. Zachowywal sie bez sensu. Glupio tracic opanowanie. Musial sie wziac w garsc. Horace nie zyl. Brenda miala klopoty. Musial zachowac spokoj.
Podniosl krzeslo z podlogi i usiadl.
– Moja klientka nie bedzie z wami rozmawiac, dopoki sie nie naradzimy.
– Dlaczego? – spytala Brenda. – O co wlasciwie ta heca?
– Oni mysla, ze ty to zrobilas – odparl.
– Jestem podejrzana? – spytala zaskoczona, zwracajac sie do Maureen McLaughlin.
McLaughlin przyjacielsko wzruszyla ramionami, jakby chciala powiedziec „jestem po twojej stronie”.