– Zostawiam was same, dzieci – powiedziala mama Myrona z przesadnie zadowolonym usmiechem.
Na oswietlonym ksiezycem w pelni podworzu za domem zalegla cisza. Graly swierszcze. Zaszczekal pies. Ruszyli. Rozmawiali o Horasie. Nie o morderstwie, nie o tym, dlaczego zniknal, nie o Anicie, nie o FJayu, lidze, Bradfordach i reszcie. Wylacznie o nim.
Dotarli do Burnet Hill, szkoly podstawowej, do ktorej chodzil Myron. Przed kilku laty miasto zamknelo pol budynku ze wzgledu na bliskosc trakcji energetycznej. Myron spedzil pod drutami wysokiego napiecia cale trzy lata. To moglo pewne rzeczy tlumaczyc.
Brenda usiadla na hustawce. Jej skora lsnila w blasku ksiezyca. Zaczela sie hustac, wyrzucajac nogi wysoko w gore. Usiadl na sasiedniej hustawce i tez sie rozhustal. Choc metalowa konstrukcja byla mocna, zaczela sie lekko chwiac pod ich ciezarem.
Zwolnili.
– Nie spytales o jego atak na mnie – powiedziala.
– Mamy czas.
– To bardzo prosta historia.
Myron nie odezwal sie. Czekal.
– Przyjechalam do mieszkania taty. Byl pijany. Nie pil duzo. Ale kiedy juz wypil, alkohol uderzal mu do glowy. Gdy otworzylam drzwi, ledwo kojarzyl. Obrzucil mnie wyzwiskami. Nazwal mala dziwka. A potem pchnal.
Myron potrzasnal glowa, nie wiedzac, co powiedziec. Brenda przestala sie hustac.
– Poza tym nazwal mnie Anita.
Myronowi zaschlo w gardle.
– Wzial cie za matke?
Skinela glowa.
– W oczach mial tyle nienawisci. Takiego widzialam go pierwszy raz.
Myron nie zareagowal. W glowie powoli zaczela mu sie kluc pewna teoria. Krew w szafce w szpitalu Swietego Barnaby. Telefony do prawnikow i Bradfordow. Ucieczka Horace’a. Jego zabojstwo. Wszystko zaczelo sie zazebiac. Ale na razie byla to teoria oparta na czystych domyslach. Wiedzial, ze zanim ja sformuluje, musi sie ona jakis czas odlezec, dojrzec i skruszec w lodowce jego mozgu.
– Jak daleko jest stad posiadlosc Bradfordow? – spytala Brenda.
– Z pol mili.
Odwrocila wzrok.
– Nadal sadzisz, ze moja mama uciekla z powodu czegos, co wydarzylo sie w ich domu?
– Tak.
Wstala.
– Pojdzmy tam.
– Tam nie ma czego ogladac. Jest tylko wielka brama i krzaki.
– Moja matka przechodzila przez te brame przez szesc lat. To mi wystarczy. Na razie.
Poszli skrotem miedzy Ridge Drive a Coddington Terrace – Myron nie mogl uwierzyc, ze po tylu latach to przejscie wciaz istnieje – i skrecili w prawo. Na wzgorzu palily sie swiatla. Bylo widac tylko je. Brenda podeszla do bramy. Zatrzymala sie przed zelaznymi pretami i przez kilka sekund patrzyla. Straznik zerknal na nia.
– W czyms pani pomoc? – spytal, wychylajac sie w jej strone.
Pokrecila glowa i odeszla.
Do domu wrocili pozno. Tata Myrona lezal na fotelu wypoczynkowym i udawal, ze spi. Niektore nawyki trudno wykorzenic. Myron „obudzil” go. Ojciec wzdrygnal sie przy ocknieciu. Pacino nigdy tak sie nie zgrywal. Myron pocalowal ojca w policzek. Byl szorstki i pachnial lekko old spice’em. Jak powinien.
Lozko dla Brendy poscielono w pokoju na dole. Tego dnia dom rodzicow na pewno odwiedzila sluzaca, bo Ellen Bolitar unikala prac domowych jak odpadow radioaktywnych. Byla pracujaca matka, przed epoka Glorii Steinem jedna z najgrozniejszych adwokatek w stanie.
Myron wreczyl Brendzie torebke z kosmetykami, jedna z tych, ktore rodzice zachowali z lotow pierwsza klasa. Znalazl jej tez koszulke z rekawkami i dol od pizamy.
Mocno pocalowala go w usta. Wszystko w nim zawirowalo, podniecil go ten pierwszy pocalunek, jego swiezosc, cudowny smak i jej zapach. Przywarla do niego mlodym, twardym, jedrnym cialem. Jeszcze nigdy nie czul sie taki zagubiony, oszolomiony, niewazki. Gdy zetknely sie ich jezyki, podskoczyl i mimowolnie jeknal.
Odsunal sie od niej.
– Nie powinnismy. Dopiero co zginal twoj ojciec. Ty…
Zamknela mu usta kolejnym pocalunkiem. Myron przytrzymal dlonia jej glowe. Do oczu naplynely mu lzy.
Po pocalunku przywarli do siebie zdyszani.
– Nie robie tego ze slabosci, wiesz o tym – powiedziala.
Przelknal sline.
– Jessica i ja przechodzimy wlasnie trudne chwile – odparl.
– Tym sie nie kieruje.
Skinal glowa. O tym tez wiedzial. A po dziesieciu latach kochania tej samej kobiety byc moze wlasnie tego obawial sie najbardziej. Wycofal sie.
– Dobranoc.
Zbiegl szybko po schodach do swojego starego pokoju w suterenie, wsunal sie pod posciel, naciagnal ja pod sama szyje i wpatrzyl sie w oprawione plakaty z Johnem Havlickiem i Larrym Birdem. Havlicka, dawnego asa Boston Celtics, powiesil u siebie na scianie, kiedy skonczyl szesc lat. Bird dolaczyl do Havlicka w roku 1979. W otoczeniu znajomych obrazow szukal pocieszenia, a moze i ucieczki.
Ale ich nie znalazl.
18
W sen wdarly sie dzwonek telefonu i zduszone glosy. Gdy otworzyl oczy, pamietal z niego niewiele. We snie byl mlodszy i, przepelniony glebokim smutkiem, dryfowal w strone swiadomosci. Ponownie zamknal oczy, chcac usilnie powrocic do cieplego krolestwa nocy, ale drugi dzwonek zdmuchnal zanikajace obrazy senne niczym tuman kurzu.
Myron siegnal do swojej komorki. Mrugajacy zegar przy lozku wskazywal, niezmiennie od trzech lat, dwunasta w poludnie. Myron sprawdzil godzine na recznym zegarku. Dochodzila siodma.
– Halo?
– Gdzie jestes?
Dopiero po chwili zorientowal sie, kto dzwoni. Glos nalezal do Francine Neagly, policjantki, kolezanki ze szkoly sredniej.
– W domu – wychrypial.
– Pamietasz halloweenowe strachy?
– Tak.
– Spotkajmy sie tam za pol godziny.
– Masz te akta?
W sluchawce trzasnelo.
Myron rozlaczyl sie. Wzial kilka glebokich oddechow. Pieknie. I co dalej?
Przez kanaly wentylacyjne dochodzily stlumione glosy. Z kuchni. Po latach zamieszkiwania w suterenie bezblednie – niczym indianski wojownik ze starego westernu, ktory przykladajac ucho do ziemi ocenia, z jakiej odleglosci dociera zblizajacy sie tetent konskich kopyt – rozpoznawal po echu, z ktorego pomieszczenia w domu dobiega jakis dzwiek.
Spuscil nogi z lozka, rozmasowal twarz dlonmi, narzucil welurowy szlafrok liczacy sobie ze dwadziescia lat, szybko umyl zeby, poprawil wlosy i skierowal sie do kuchni.
Brenda i mama pily kawe przy kuchennym stole. Wiedzial, ze rozpuszczalna. Muy wodnista. Mama nie znala sie na dobrych kawach. Za to cudowny zapach swiezych bajgli pobudzil mu zoladek. Blat ozdabial caly ich talerz,