rozmaite pasty, dodatki oraz kilka gazet. Typowy niedzielny ranek w domostwie Bolitarow.
– Dzien dobry – powitala go mama.
– Dzien dobry.
– Napijesz sie kawy?
– Nie, dziekuje.
W Livingston otwarto nowa kawiarnie Starbucks. Postanowil wpasc tam po drodze na spotkanie z Francine.
Zerknal na Brende. Spojrzala mu prosto w oczy. Bez zadnego skrepowania. Ucieszyl sie.
– Dzien dobry – pozdrowil ja.
Poranne blyskotliwe riposty po szampanskiej zabawie byly jego mocna strona. W odpowiedzi skinela mu glowa.
– Sa bajgle – przypomniala mu mama, na wypadek gdyby nagle zawiodly go wzrok i wech. – Ojciec kupil je dzis rano. W Livingstonskich Bajglach. Pamietasz te piekarnie, Myron? Na Northfield Avenue? Przy pizzerii Dwaj Gondolierzy?
Skinal glowa. Chociaz ojciec kupowal tam bajgle od trzydziestu lat, mimo to wciaz odczuwala potrzebe kuszenia syna tym smakolykiem. Kiedy usiadl przy stole, splotla dlonie przed soba.
– Brenda zapoznala mnie z sytuacja – oznajmila zmienionym, bardziej adwokackim niz maminym glosem i popchnela w jego strone gazete.
Na pierwszej stronie, w lewej szpalcie, miejscu zarezerwowanym zwykle dla nastolatek wyrzucajacych rankiem razem ze smieciami noworodki, zamieszczono artykul o zabojstwie Horace’a Slaughtera.
– Gdybym zostala jej adwokatka, to przy twoim zaangazowaniu w sprawe wygladaloby to na sprzecznosc interesow. Pomyslalam wiec o ciotce Clarze.
Clara nie byla jego prawdziwa ciotka, tylko stara przyjaciolka rodziny i podobnie jak mama swietna adwokatka.
– Dobry pomysl – powiedzial.
Wzial gazete i przelecial wzrokiem artykul. Nic go w nim nie zaskoczylo. Wspomniano, ze Horace’owi wydano niedawno zakaz zblizania sie do corki, ze oskarzyla go ona o napasc i ze policja pragnie ponownie ja przesluchac, ale nie moze jej znalezc. Detektyw Maureen McLaughlin wyglosila standardowa formulke, iz jest „za wczesnie, by kogokolwiek wykluczyc” z grona podejrzanych. Kontrolowane przez nia doniesienie ujawnialo jedynie tyle, by obciazyc i wywrzec presje na jedna osobe: Brende Slaughter.
Na zdjeciu do artykulu stala z ojcem. Horace obejmowal ramieniem corke, ubrana w kostium uniwersyteckiej druzyny koszykowki. Oboje sie usmiechali, lecz nie byly to prawdziwe radosne usmiechy, tylko te z repertuaru „powiedz: cheese”. Podpis glosil, iz przedstawia ich ono w „szczesliwszych czasach”. Gazetowy melodramat.
Myron zajrzal na strone dziewiata. Oprocz mniejszego zdjecia Brendy znalazl tam, co ciekawsze, zdjecie siostrzenca Horace’a Slaughtera, Terence’a Edwardsa, kandydata do stanowego senatu. Zaopatrzone w podpis, ze zrobiono je „w przerwie obecnej kampanii”. Hm! Terence wygladal dokladnie tak jak na zdjeciach w domu matki. Z jedna istotna roznica – na tym w gazecie stal obok Arthura Bradforda.
– Oho!
Myron pokazal zdjecie Brendzie. Przyjrzala mu sie krotko.
– Wciaz trafiamy na Arthura Bradforda – powiedziala.
– Owszem.
– Ale co wspolnego ma z tym Terence? Kiedy uciekla moja matka, byl dzieckiem.
Myron wzruszyl ramionami. Spojrzal na kuchenny zegar. Czas na spotkanie z Francine.
– Musze cos szybko zalatwic – rzekl wymijajaco. – Nie zajmie mi to dlugo.
– Zalatwic? – Ellen Bolitar zmarszczyla brwi. – Co zalatwic?
– Wkrotce wroce.
Zmarszczyla sie jeszcze bardziej, wprawiajac w ruch brwi.
– Przeciez ty juz tu nie mieszkasz, Myron – powiedziala. – A jest dopiero siodma rano.
Rano! Na wypadek, gdyby ranek pomylil mu sie z wieczorem!
– O siodmej rano wszystko jest nieczynne.
Matka Bolitar, z wydzialu sledczego Mossadu.
W czasie jej przesluchania stal. Matka i Brenda zmierzyly go wzrokiem. Wzruszyl ramionami.
– Wyjasnie ci po powrocie – odparl, wypadl z kuchni, wzial prysznic, rekordowo szybko sie ubral i wskoczyl do samochodu.
Francine Neagly wspomniala o „halloweenowych strachach”. Domyslil sie, ze to szyfr. W szkole sredniej wraz z setka kolezanek i kolegow poszedl do kina na Halloween, Film, ktory wlasnie wszedl na ekrany, przerazil wszystkich. Nastepnego dnia Myron i jego przyjaciel Eric przebrali sie za morderczego Michaela Myersa – na czarno, w maski bramkarzy hokejowych – i podczas lekcji wf dla dziewczat ukryli sie w krzakach, co jakis czas pokazujac sie z daleka cwiczacym. Kilka uczennic spanikowalo i podnioslo krzyk.
Ech, szkola srednia. Beztroski czas.
Myron zaparkowal taurusa w poblizu boiska pilki noznej. Przed blisko dziesiecioma laty murawe zastapiono sztuczna trawa. Sztuczna trawa w gimnazjum? Po kiego grzyba? Przedarl sie przez krzaki. Byly zroszone. Zmoczyl pantofle. Szybko Znalazl stara sciezke. Niedaleko stad kochal sie – w jezyku swoich rodzicow, piescil – z Nancy Pettino. W drugiej klasie. Prawde mowiac, to nie bardzo sie lubili, lecz poniewaz spolkowali ze soba wszyscy ich znajomi, to w przyplywie nudy powiedzieli sobie: co nam szkodzi.
Ach, szczenieca milosc.
Francine siedziala w policyjnym mundurze na tym samym wielkim kamieniu, na ktorym blisko dwadziescia lat temu stali dwaj falszywi Michaelowie Myersowie. Siedziala plecami do niego. Nie raczyla sie obrocic. Zatrzymal sie dwa kroki od niej.
– Francine?
Gleboko odetchnela.
– Co tu jest grane, Myron? – spytala.
W szkole sredniej byla chlopczyca, nieustepliwa, odwazna rywalka, ktorej sila rzeczy sie zazdrosci. Rozpierala ja energia i zapal, glos miala pewny i srogi. W tej chwili zas siedziala skulona na kamieniu i hustala sie, przyciskajac kolana do piersi.
– Moze ty mi to powiesz – odparl.
– Nie pogrywaj ze mna.
– Wcale z toba nie pogrywam.
– Dlaczego chciales zobaczyc te akta?
– Juz mowilem. Nie jestem pewien, czy to byl wypadek.
– Skad te watpliwosci?
– Nie poparte zadnym konkretem. Czemu pytasz? Co sie stalo?
Potrzasnela glowa.
– Chce wiedziec, co sie dzieje. Od poczatku do konca.
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Jasne. Wczoraj obudziles sie i powiedziales sobie: „Ej, daje glowe, ze ta przypadkowa smierc sprzed dwudziestu lat wcale nie byla przypadkowa. Poprosze moja stara kumpele Francine, zeby wydobyla mi akta”. Tak bylo, Myron?
– Nie.
– No, to gadaj jak.
Myron zawahal sie chwile.
– Powiedzmy, ze mam racje: smierc Elizabeth Bradford nie byla przypadkowa i w tych aktach jest cos, co to potwierdza. Wynikaloby z tego, ze policja zatuszowala sprawe.
Francine wzruszyla ramionami.
– Moze.
– I w dalszym ciagu nie chca, zeby to wyszlo na jaw.
– Moze.
– A jesli zechca sprawdzic, co wiem na ten temat? I przysla do mnie stara znajoma, zeby pociagnela mnie za jezyk?