– Przypominam, ze zazwyczaj spisz do pozna.
– Jeszcze nie polozylem sie spac.
– Aha.
Myron o maly wlos go nie spytal, co robil, ale w pore sie zreflektowal. Najlepiej bylo nie wiedziec, co Win wyrabia w nocy.
– W ubieglych dwoch tygodniach placil nia tylko raz. W zeszly czwartek uzyl karty Discover w Holiday Inn w Livingston.
Myron pokrecil glowa. Znowu Livingston. Dzien pozniej Horace zniknal.
– Ile zaplacil?
– Rowno dwadziescia szesc dolarow. Dziwna suma.
– Dzieki.
Win rozlaczyl sie.
Livingston. Horace Slaughter odwiedzil Livingston. Myron odtworzyl teorie, ktora chodzila mu po glowie od wczoraj. Wygladala coraz prawdopodobniej.
Kiedy dotarl do domu, Brenda zdazyla wziac prysznic i ubrac sie. Uczesane w „kolbe kukurydzy” wlosy opadaly jej cudowna ciemna kaskada na ramiona. Skora barwy
Mial wielka ochote ja przytulic.
– Zadzwonilam do ciotki Mabel – powiedziala. – Zbieraja sie u niej znajomi.
– Podwioze cie.
Pozegnali sie z mama Myrona. Przestrzegla ich z cala powaga, zeby nie rozmawiali z policja bez adwokata. I zeby zapieli pasy.
– Masz wspanialych rodzicow – powiedziala Brenda w samochodzie.
– Owszem.
– Szczesciarz.
Skinal glowa. Zamilkli.
– Czekam, az jedno z nas powie: „Co do wczorajszego wieczoru” – odezwala sie.
– Ja tez – odparl z usmiechem.
– Nie zapomne go.
Myron przelknal sline.
– Ja tez.
– Co zrobimy?
– Nie wiem.
– Zdecydowanie. Oto co lubie w mezczyznie.
Usmiechnal sie i skrecil w Hobart Gap Road.
– West Orange jest w przeciwna strone – powiedziala.
– Po drodze chce na chwile gdzies wpasc, dobrze?
– Gdzie?
– Do Holiday Inn. Z karty platniczej twojego ojca wynika, ze byl tam w zeszly czwartek. Uzyl jej wtedy po raz ostatni. Mysle, ze spotkal sie z kims w restauracji.
Skad wiesz, ze nie zanocowal?
– Zaplacil rowno dwadziescia szesc dolarow. To za malo jak na wynajecie pokoju, a za duzo jak na posilek dla jednej osoby. Poza tym to gole dwadziescia szesc dolarow. Bez centow. Zaokraglasz rachunek, gdy dajesz napiwek. Najprawdopodobniej wiec zjadl z kims lunch.
– Co chcesz zrobic?
Myron leciutko wzruszyl ramionami.
– Pokaze im zdjecie Horace’a z gazety. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Zjechal z drogi 10 w lewo i zatrzymal sie na parkingu przed Holiday Inn, typowym pietrowym przydroznym motelem, niespelna dwie mile od domu rodzicow. Poprzednim razem byl tu cztery lata temu. Na wieczorze kawalerskim kumpla ze szkoly sredniej. Wynajeta przez kogos czarna prostytutka o imieniu Niebezpieczna, ktore pasowalo do niej jak ulal, dala im „sex-show” nie tyle erotyczny, ile zakrecony jak ruska ruletka. Rozdala tez wizytowki z zacheta: SZUKASZ DOBREJ ZABAWY, DZWON DO NIEBEZPIECZNEJ. Jakie oryginalne. Chyba jednak nie bylo to jej prawdziwe imie.
– Zaczekasz w samochodzie? – spytal Brende.
– Przejde sie.
W holu wisialy reprodukcje kwiatow. Dywan byl jasnozielony. Recepcja po prawej. Po lewej przerazliwie szpetna rzezba z plastiku, ktora wygladala jak dwa zlaczone rybie ogony.
Trwalo sniadanie. W stylu samoobslugowym. Przy szwedzkim stole krecil sie zrecznie niczym w tancu tlum ludzi – krok w przod, jedzenie na talerz, krok w tyl, krok w prawo i znowu w przod. Nikt na nikogo nie wpadal w tym klebowisku ruchliwych ust i rak. Scena ta przywodzila na mysl mrowisko z filmu przyrodniczego na kanale Discovery.
– Na ile osob? – spytala energiczna hostessa.
Myron przybral policyjna mine, zaprawiajac ja szczypta profesjonalnego, a zarazem przystepnego usmiechu w stylu prezentera ABC, Petera Jenningsa. Odchrzaknal i prosto z mostu, bez wstepow, spytal:
– Widziala pani tego czlowieka?
Pokazal zdjecie z gazety. Energiczna hostessa przyjrzala sie fotografii. Nie spytala go, kim jest. Tak jak liczyl, z jego zachowania wywnioskowala, ze jest osoba urzedowa.
– Zle pan trafil – odparla. – Niech pan spyta Caroline.
– Caroline? – powtorzyl Myron Bolitar, detektyw papuga.
– Caroline Gundeck. To ona jadla z nim lunch.
Raz na jakis czas dopisuje czlowiekowi szczescie.
– W czwartek tydzien temu?
– Chyba tak – odparla po krotkim zastanowieniu.
– Gdzie znajde pania Gundeck?
– W jej biurze na poziomie B. W koncu korytarza.
– Pracuje tutaj?
Na wiesc, ze Caroline Gundeck ma biuro na poziomie B, w mig wydedukowal, ze rowniez tu pracuje. Sherlock jeden!
– Caroline pracuje tu od zawsze – odparla hostessa, przyjaznie wywracajac oczami.
– Na jakim stanowisku?
– Intendentki.
Hm! Jej zawod niczego nie wyjasnial – chyba ze Horace planowal przed smiercia wydac przyjecie. Mocno watpliwe. Niemniej byl to konkretny trop. Myron zszedl do sutereny i szybko odnalazl biuro. Na tym jednak jego szczescie sie skonczylo. Pani Gundeck nie ma dzisiaj w pracy, poinformowala go sekretarka. Nie umiala powiedziec, czy sie dzisiaj zjawi. Na prosbe o numer domowego telefonu szefowej zmarszczyla brwi. Myron nie naciskal. Caroline Gundeck mieszkala w okolicy. Z uzyskaniem numeru jej telefonu i adresu nie powinno byc zadnych trudnosci.
Z korytarza zadzwonil do informacji. Spytal o pania Gundeck z Livingston. Pudlo. Spytal wiec o pania Gundeck z East Hanover lub okolic. Bingo! Caroline Gundeck mieszkala w Whippany. Zadzwonil. Po czterech sygnalach wlaczyla sie sekretarka. Nagral sie.
W holu zastal Brende. Stala w kacie, z pobladla twarza i oczami tak rozszerzonymi, jakby przed chwila uderzono ja w splot sloneczny. Nie zareagowala, nie spojrzala na niego, kiedy podszedl.
– Co sie stalo? – spytal.
Zaczerpnela lyk powietrza.
– Juz tu bylam – powiedziala.
– Kiedy?
– Dawno temu. Nie pamietam. Mam wrazenie… a moze tylko mi sie tak wydaje, ze bylam tu jako mala dziewczynka. Z matka.
Zamilkli.