przychodzilismy tu po szkole.
– Po co? – zapytala, nie mogac sie oprzec wrazeniu, ze wszystko tu budzi w niej obrzydzenie.
Nawet gdy usiadla, nie uwolnila sie od idiotycznego przeswiadczenia, ze skaly na nia napieraja. Pospiesznie zlapala Jeffreya za reke.
– Naprawde nie ma sie czego bac – powtorzyl, wyczuwajac jej lek. Objal ja za ramiona i pocalowal w skron.
Przytulila sie do niego.
– Jak odnalazles te jaskinie?
– Jestesmy niedaleko kamieniolomow – rzekl. – Robert ja odkryl ktoregos dnia, gdy szukalismy w lesie grotow strzal.
– Grotow?
– W tej okolicy mieszkalo sporo Indian, najpierw z plemienia Creek, a potem Shawneesow. Nazywali te doline Chalakagay. W kronikach de Soto jest wzmianka o indianskim miasteczku zalozonym w poczatkach szesnastego wieku. – Zamilkl na chwile. – Oczywiscie po utworzeniu Stanow Zjednoczonych, w roku tysiac osiemset trzydziestym szostym, wladze federalne wygnaly stad Indian na zachod. – Znowu urwal. – Wcale nie zalezy mi na dzieciach, Saro.
Szum deszczu przybieral na sile, wypelnial jaskinie monotonnym szmerem, jakby setki miotel zamiataly jej wnetrze.
– Prawde mowiac, nawet nie mialbym skad zaczerpnac wzorcow do wychowywania dzieci. Poza tym, kto wie, jaki skutek przynioslyby moje geny w nastepnym pokoleniu.
Przytknela mu palce do warg.
– Lepiej opowiedz mi jeszcze cos o Indianach. Pocalowal jej dlon:
– Czyzbys chciala uslyszec bajke na dobranoc? Zasmiala sie cicho, uprzytamniajac sobie nagle, ze moglaby tak siedziec przy nim w nieskonczonosc i sluchac jego glosu.
– Opowiedz – powtorzyla.
Zawahal sie, jakby szukal w myslach tematu.
– Teraz tego nie widac, ale nawet tutaj jest pelno marmuru. Nie oplaca sie go eksploatowac, lecz skaly sa wszedzie poprzetykane bialymi lsniacymi zylkami. To dlatego jest tu tak zimno. Nie zmarzlas?
– Nie, tylko przemoklam.
Przytulil ja mocniej do siebie. Oparla glowe na jego ramieniu, rozmyslajac, ze wszystko dobrze sie skonczy, jesli tylko zdolaja przetrwac razem do konca burzy.
– Wykradlismy te kanape z samochodu odstawionego na zlomowisko – ciagnal. – Opos pewnie do dzisiaj ma na tylku slady zebow psa, ktory pilnowal placu. A stolik znalezlismy przy drodze, musial wypasc z ciezarowki wywozacej smieci. Taszczylismy go az piec kilometrow wzdluz autostrady, zeby przyniesc tutaj. – Zasmial sie ironicznie. – Myslelismy, ze to bedzie fajne miejsce.
– Moge sie zalozyc, ze potem przyciagales tu rozne dziewczyny.
– Zartujesz? Za bardzo sie baly pajakow.
– Sa tu pajaki? – zapytala, prostujac sie gwaltownie.
– Tylko mi nie mow, ze ty tez sie ich boisz.
– Boje sie wszystkiego, co mogloby mnie oblezc niepostrzezenie. – Wstal z kanapy, wiec dodala szybko: – Dokad idziesz?
– Zaczekaj. – Oddalil sie ostroznie, sunac dlonia po scianie pieczary. – Trzymalismy tu puszke po kawie… – Rozlegl sie brzek metalu. – Aha, i ona wciaz tu jest. Opos zostawil w niej kiedys zapalki dolaczone w promocji do jakiegos komiksu. Mialy byc impregnowane.
Sara podciagnela pod siebie nogi i odchylila sie na oparcie kanapy. Natychmiast ogarnal ja bezpodstawny strach, ze za chwile ktos albo cos zlapie ja od tylu.
– Juz mam – powiedzial Jeffrey.
Potarl zapalka i ta zaplonela mocnym, stabilnym plomieniem. W jego lekko rozchybotanym blasku Sara dostrzegla w reku Jeffreya krotka swieczke. Plomyk zamigotal, totez wstrzymala oddech, dopoki nie zajal sie knot.
– Az nie chce sie wierzyc, ze po tylu latach te zapalki daja sie jeszcze zapalic.
W slabym swietle dostrzegla nagle jakas ciemna sylwetke za jego plecami. Serce skoczylo jej do gardla i tak gwaltownie wciagnela powietrze, ze Jeffrey az podskoczyl na miejscu i walnal glowa w sklepienie jaskini.
Obejrzal sie i wrzasnal:
– Jezus! Maria!
Skoczyl w strone wylotu, ale potknal sie o noge stolika i mlocac rekami powietrze, rozciagnal sie jak dlugi na ziemi.
Sara w panice zlapala swieczke i choc poparzyla sobie palce goraca stearyna, nie wypuscila jej z reki, tylko oslonila plomyk dlonia, zeby sie jeszcze lepiej rozpalil. Serce tluklo jej sie w piersi, jakby chcialo sie wyrwac na zewnatrz.
– Chryste… – mruknal Jeffrey, otrzepujac spodnie z kurzu. – Co to jest, do jasnej cholery?!
Zmusila sie do tego, zeby wstac z kanapy i podejsc blizej szkieletu, ktory tak bardzo ich przerazil.
Ludzkie szczatki spoczywaly na fragmencie skaly wysunietym w glab jaskini niczym fotel. Chociaz szkielet byl pozolkly ze starosci, w kilku miejscach zachowaly sie poprzyklejane do niego resztki ciala, zapewne utrwalone przez panujaca w pieczarze niska temperature. Brakowalo lewej nogi od kolana w dol, lacznie ze stopa, jak rowniez kilku palcow prawej reki. Nawet w metnym blasku watlego plomyka latwo bylo dostrzec slady zebow jakichs drobnych gryzoni, ktore oczyscily kosci z resztek ciala. Sara uniosla swieczke nad glowe i popatrzyla na czaszke zaklinowana w szczelinie miedzy dwoma glazami. Z prawej strony byla wgnieciona i zapadnieta a spora jej czesc musiala sie wykruszyc prawdopodobnie pod wplywem bardzo silnego ciosu zadanego twardym narzedziem.
Obejrzala sie na Jeffreya w sama pore, by dostrzec jak chowa cos do kieszeni.
– O co chodzi? – pytal lekko podniesionym glosem.
Popatrzyla jeszcze raz na szkielet
– Wydaje mi sie, ze ten czlowiek zostal zamordowany.
ROZDZIAL TRZYNASTY
Lena zagryzala zeby tak mocno, ze rozbolaly ja szczeki. Wagner mowila cicho, polglosem, przez co wrzaski dolatujace z telefonu byly az nadto wyraznie slyszalne dla wszystkich obecnych w sali pralni.
– Dlaczego nie chcesz powiedziec, jak masz na imie? Odpowiedzial jej gromki smiech.
Kiedy zapytala, jak sie czuja dziewczynki, z posterunku dotarl glosny okrzyk jednej z nich, ktory zabrzmial tak rozpaczliwie i przejmujaco, ze Lena z trudem sie powstrzymala, zeby nie zaslonic uszu.
Wagner zachowala jednak zimna krew.
– Mam przez to rozumiec, ze chcecie zatrzymac dzieci?
Padla jakas niewyrazna, belkotliwa odpowiedz, lecz ostatnie zadanie zabojcy rozleglo sie glosno i wyraznie, zwlaszcza ze negocjatorka trzymala aparat odsuniety na pare centymetrow od twarzy.
– Masz na to godzine, suko! Minuta dluzej i liczba zabitych zacznie szybko rosnac!
Mimo tej grozby, Wagner usmiechnela sie, skladajac telefon.
– Slyszeliscie – powiedziala. – Chca piwa.
Lena otworzyla juz usta, zeby ponownie zglosic sie na ochotnika, lecz agentka uciszyla wszystkich, podnoszac dlon, po czym zwrocila sie do Franka i Nicka:
– Panowie, czy mozecie mi poswiecic chwile na osobnosci?
Wszyscy troje weszli do kantorku Billa Burgessa, a tuz przed zamknieciem drzwi Wagner usmiechnela sie do Leny. To nie byl szczery usmiech, choc trudno bylo powiedziec, czy nalezy go potraktowac jak wyraz politowania, czy jak ostrzezenie. Tak czy inaczej, Lena byla gotowa walczyc klami i pazurami o to, by zyskac prawo wejscia na