To prawdopodobnie resztki jego ucha.

– Czyli wszystko by sie zgadzalo – podsumowal Jeffrey. – Robert stal tam, za drzwiami pod sciana, a Swan kleczal przy lozku, twarza do tapczanu.

– I pochylal sie nad Jessie.

Jeffrey przygarbil ramiona i pek nitek opadl w dol.

– Wyglada wiec na to, ze w drugiej wersji mowil prawde. Nawet go nie ostrzegl, tylko od razu pociagnal za spust.

– Dobra, pozbierajmy to – mruknela Sara, przystepujac do wyciagania szpilek z dywanu. – I tak nadal nie znamy przyczyny.

– Dla mnie jest dosc oczywista – mruknal, odpinajac nitki od swego ubrania. – Zobaczyl, jak inny facet zabawia sie z jego zona. Niewykluczone, ze na jego miejscu zareagowalbym podobnie.

– Tez bys go zastrzelil?

– Nie wiem, to trudno powiedziec – przyznal w zamysleniu. – Ale gdybym zobaczyl kogos w takiej sytuacji z moja zona…

– Robert ujrzal ich wczesniej – przypomniala Sara, probujac zlozyc poznane fakty do kupy. – Nie mial przy sobie broni, kiedy pierwszy raz zajrzal do sypialni.

– To prawda. Musial sie cofnac do salonu, a moze do samochodu. W kazdym razie poszedl po pistolet.

– A gdy wrocil, zastrzelil Swana. To oznacza zabojstwo z premedytacja.

– Tak, wiem – mruknal Jeffrey, wrzucajac garsc szpilek do pudelka.

Sara pozwijala nitki, zastanawiajac sie, co powinni jeszcze zrobic. Robert juz przyznal sie do zabojstwa. A oni przyszli tu, zeby znalezc jakas luke w tych zeznaniach. Tymczasem zdolali jedynie z grubsza potwierdzic jego wersje, swiadczaca o popelnieniu morderstwa z premedytacja. W koncu istniala znaczna roznica miedzy wyrokiem dziesieciu lat wiezienia z mozliwoscia wczesniejszego wyjscia na wolnosc a grozba kary smierci.

Przed dom zajechal jakis samochod, zachrzescil zwir pod kolami.

– Ciekaw jestem… – zaczal Jeffrey, gdy glosno trzasnely zamykane drzwi.

Oboje wyszli do salonu, zeby zobaczyc, kto przyjechal. Jeffrey otworzyl drzwi w chwili, kiedy jakas kobieta unosila piesc, zeby w nie zalomotac.

– Ty! – wrzasnela chrapliwym, zgrzytliwym glosem. – Wiedzialam, ze cie tu zastane, ty pierdolony lobuzie!

Jeffrey chcial zamknac jej drzwi przed nosem, ale kobieta jak burza wpadla do srodka. Sare uderzyl bijacy od niej smrod krwi miesiaczkowej, choc juz dawno musiala miec za soba klimakterium. Byla potwornie gruba, z co najmniej piecdziesieciokilogramowa nadwaga. Jej twarz wykrzywial grymas wscieklosci i pogardy.

– Ty pieprzona swinio! – ryknela, walac obiema piesciami w piers Jeffreya.

– Lane… – powiedzial niesmialo, zaslaniajac sie rekoma.

– Zabiles moja corke, ty przeklety lajdaku! Ty i twoi porabani kumple juz sie teraz z tego nie wywiniecie!

Probowal ja wypchnac z powrotem za drzwi, ale tylko mocniej zaparla sie nogami. Po raz drugi walnela go w piers, na tyle silnie, ze polecial do tylu. Klamka drzwi huknela o sciane, a Jeffrey stracil rownowage i grzmotnal posladkami o podloge.

Sara zastapila droge kobiecie i bez namyslu krzyknela jej prosto w twarz:

– Dosc tego!

Ta obrzucila ja nienawistnym spojrzeniem, jak gdyby miala przed soba tredowata.

– Slyszalam o tobie – warknela. – Ty pierdolona dziwko. Nawet nie masz pojecia, z jakim smieciem sie zadajesz.

Jeffrey poderwal sie na nogi, ale ciezko dyszal przez zacisniete zeby, jakby potezne uderzenie zlamalo mu kilka zeber.

– Kto to jest?! – syknela do niego Sara.

– Erie! – wrzasnela kobieta przez ramie. – Chodz no tutaj! I ty tez, Sonny!

Jeffrey oparl sie ramieniem o sciane, jakby ledwie trzymal sie na nogach. Sara chciala juz zapytac, co sie dzieje, lecz jej uwage przykulo dwoch chlopcow wchodzacych po schodach na ganek. Wygladali zalosnie, byli brudni, zaniedbani i wychudzeni. Od razu nasunelo jej sie skojarzenie z dwoma nieopierzonymi piskletami wyrzuconymi przez matke z gniazda. Na sam ich widok ogarnela ja wscieklosc. Jaka kobieta mogla doprowadzic swoje dzieci do takiego stanu? Kto mogl je w ten sposob traktowac?

Gruba chwycila pierwszego chlopca za kark i pchnela silnie w kierunku Jeffreya.

– Przywitaj sie ze swoim tatusiem, gowniarzu! Sara zdazyla go zlapac, nim upadl na podloge. Poczula, jak pod brudna szara koszulka wystaja mu zebra.

– To ten dupek, ktory zgwalcil twoja mamusie! – dodalo babsko.

Sare nagle cos scisnelo za gardlo. Obejrzala sie na Jeffreya, ale stal z nisko pochylona glowa.

– Zgwalcil? – wydusila z siebie, gdyz to slowo zadzwieczalo jej w umysle jak zwielokrotnione echo dzwonu.

– Ty swinio! – wycedzila gruba do Jeffreya. – Moglbys sie wreszcie zachowac jak mezczyzna i przynajmniej raz w swoim zasranym zyciu wziac na siebie odpowiedzialnosc!

– Prosze… – wycedzila Sara, koncentrujac sie na sprawach, na ktore nie miala zadnego wplywu. – Jak moze sie pani tak wyrazac przy dzieciach?

– Niby jak?! – warknela tamta. – Przeciez chlopcy powinni znac swojego ojca. Mam racje, Erie? Nie chcesz poznac czlowieka, ktory zgwalcil i zamordowal twoja mame?

Erie spojrzal z zaciekawieniem na Jeffreya, ale ten stal z kamiennym wyrazem twarzy, bojac sie chyba nawet zerknac na swego domniemanego syna.

– Wszystko w porzadku? – zwrocila sie Sara do chlopca, odgarniajac mu przetluszczone i pozlepiane wlosy z czola. Sadzac po wzroscie, mogl byc rowiesnikiem Jareda, ale wygladal choro wicie. Mial na rekach i nogach dziwnie wygladajace siniaki. – Cos ci dolega?

– Ma zla krew – odparla kobieta. – Podobnie jak jego gowniany ojciec.

– Wynocha stad! – warknal groznie Jeffrey. – Nie macie prawa tu wchodzic!

– Pozwolisz, zeby Robert zaplacil za twoje grzechy, ty przeklety tchorzu?

– Nawet nie wiesz, o czym gadasz.

– Ale wiem, ile mnie kosztuje leczenie twojego gowniarza! – wrzasnela gruba. – Nikt w mojej rodzinie nie mial we krwi takiego gowna! – Obrzucila chlopca nienawistnym spojrzeniem, jakby nie cierpiala nawet jego widoku. – Myslales, ze spie na forsie? Ze stac mnie na to, zeby go wozic do szpitala na transfuzje, ile razy sie przewroci?

– Spieprzaj stad, bo wezwe Hossa! – odezwal sie jeszcze ostrzej Jeffrey.

Oparla rece na biodrach.

– No, dalej! Sciagnij go! I to szybko! Moze wreszcie raz na zawsze wyjasnimy sobie wszystko!

– Nie ma czego wyjasniac – odparl. – Nic sie nie zmienilo, Lane. Poza tym i tak nie mozesz mi juz nic zrobic.

– Dlatego, ze tak mowisz?! Przeciez wszyscy wiedza, ze ja zgwalciles!

– Okres przedawnienia w tej sprawie minal trzy lata temu – odrzekl stanowczo, a sam fakt, ze znal odpowiedni przepis prawa, wywolal ciarki na grzbiecie Sary. – Nawet gdybys znalazla jakies dowody, nie mozesz mnie nawet tknac.

Kobieta wymierzyla tlusty paluch w jego twarz.

– To cie wlasnorecznie zabije, ty pierdolony lobuzie!

– Prosze pani – syknela znowu Sara, trzymajac rece na ramionach Erica, jakby nie chciala go wypuscic z domu. Przysluchiwal sie tej wymianie zdan z obojetna mina, jakby przywykl, ze dorosli zachowuja sie w ten sposob. Drugi chlopczyk, ktory zostal na podworku, przesuwal w powietrzu maly plastikowy samochodzik, cichym buczeniem nasladujac warkot silnika. – Jak pani moze sie tak wyrazac przy dzieciach?

– A kim ty niby jestes, do cholery?! – ryknela gruba. – Za kogo sie uwazasz, co?

Sara ledwo powstrzymala wybuch gniewu.

– To dziecko jest nie tylko chore, ale rowniez brudne i zaniedbane. Jak moze go pani w ten sposob traktowac? – Wskazala drugiego chlopca. – Tamten jest w podobnym stanie. Powinnam na pania naslac opieke spoleczna.

– Smialo! Nasylaj! Myslisz, ze sie przestrasze? Najwyzej bede miala dwie geby mniej do wyzywienia.

Вы читаете Fatum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату