malenka kuchenke, zachodzac w glowe, czy staruszka ma jeszcze cos do jedzenia oprocz nich.
– Czy Luke nie napytal sobie ostatnio jakichs klopotow? – zapytal. – Moze zadal sie z niewlasciwymi ludzmi?
– Zarabial, robiac porzadki u innych. Myl okna, czyscil szamba. Nie mogl miec zadnych klopotow, bo uczciwie pracowal po calych dniach.
– Tak, ma pani racje.
– Wczesniej mial troche klopotow z prawem, ale ktory chlopak ich nie ma? Ale jak tylko w cos wdepnal, szeryf zawsze traktowal go bardzo dobrze. Pozwalal mu wyrownywac straty, jakie ludzie przez niego poniesli. – Wlozyla krakersa do ust i zaczela go rozcierac. – Zaluje tylko, ze nie znalazl sobie porzadnej kobiety, by sie ustatkowac. Bo niczego wiecej nie potrzebowal, tylko kogos, kto by go przypilnowal.
Jeffrey pomyslal, ze Luke Swan potrzebowal jednak o wiele wiecej, ale zachowal to dla siebie.
– Slyszalem, ze zadawal sie z zona jednego z zastepcow szeryfa.
– Ano tak mowia. Zawsze mial swoje sposoby na kobiety. – Z niewiadomych powodow uznala to za zabawne, uderzyla sie dlonia w kolano i zarechotala glosno, pokazujac mu rozowe bezzebne dziasla i rozkruszonego krakersa na jezyku.
Kiedy spowazniala, zapytal:
– Czy Luke mieszkal tu z pania?
– Tam, z tylu. Ja sypiam tu, na kanapie, a czasem nawet na krzesle. Niewiele mi juz trzeba, zeby zasnac. Kiedy bylam mala, lubilam sypiac na tamtym drzewie przed domem. Ojciec wychodzil czasem w nocy i krzyczal: „Dziewczyno, zlaz mi natychmiast z tego drzewa!”. Ale ja i tak lubilam tam spac. – Po raz kolejny oblizala wargi. – Chce pan zobaczyc pokoj Luke’a? Bo ten drugi zastepca szeryfa obejrzal go dokladnie.
– Ktory zastepca?
– Reggie Ray – odparla. – To tez dobry czlowiek. Czasami spiewa w koscielnym chorze. Moze mi pan wierzyc, ze glos ma jak aniol.
I tym razem Jeffrey zachowal dla siebie wlasna opinie, zastanowil sie tylko, dlaczego Reggie dotad nie wspomnial ani slowem, ze ogladal pokoj Luke’a Swana. Wziawszy pod uwage, ze byl zastepca szeryfa, prawdopodobnie przeprowadzil tylko rutynowa kontrole. Niemniej nasuwalo to kolejne pytanie bez odpowiedzi.
– Nie wie pani, czy cos tam znalazl?
– Nic nie mowil. Ale moze pan sam pojsc i sie rozejrzec.
– Bede bardzo wdzieczny – rzekl, poklepal staruszke po ramieniu i ruszyl na tyl przyczepy.
Musial zamknac drzwi toalety, zeby przecisnac sie dalej waskim przejsciem, zdazyl jednak rzucic okiem na najbrudniejszy klozet, jaki kiedykolwiek w zyciu widzial. W ciasnej klitce sciany wylozone arkuszami plastiku tloczonymi w namiastke kafelkow byly gesto zachlapane Bog wie czym. Daloby sieje wyczyscic chyba tylko palnikiem.
– Zobaczyl pan cos? – zawolala staruszka.
– Jeszcze nie – odpowiedzial, starajac sie oddychac przez usta.
Pchnal kolejne drzwi harmonijkowe, myslac, ze chyba nie czeka go nic gorszego niz smrod wiszacy w korytarzyku przy toalecie. Mylil sie jednak. Pokoik Luke’a Swana wypelnial podobny fetor. Posciel skopana w kat odslaniala wielka, zaschnieta plame na srodku tapczanu. Wisiala nad nim gola zarowka zwieszajaca sie spod sufitu na poskrecanym kablu. Az trudno bylo uwierzyc, ze Jessie mogla nawiazac romans z czlowiekiem mieszkajacym w takim chlewie. Musiala byc piekielnie zdesperowana. Trudno mu bylo sie do tego przyznac, ale uwazal dotad, ze ma troche wiecej klasy.
Dwie plastikowe skrzynki przy tapczanie miescily cala garderobe Luke’a. Jeffrey pomyslal z wdziecznoscia, ze sa przejrzyste, totez nie musi tam niczego dotykac. Pod tapczanem bylo pelno pajeczyn i klebow kurzu gromadzacego sie od wielu lat. Poza jedna, niegdys biala, a teraz prawie czarna skarpetka, niczego tam nie zauwazyl.
W kacie stala blaszana szafka ubraniowa, mniej wiecej taka, jakie widuje sie w szkolach czy szatniach obiektow sportowych. Na gornej polce lezaly zmiete, brudne podkoszulki i skarpety, na dolnej – koszule i dzinsy. Wsunal glowe do srodka, probujac dojrzec, czy nie ma czegos za ubraniami, bo wciaz nie chcial tu niczego dotykac. Juz przez sam pobyt w tej norze mial wrazenie, ze oblazi go jakies robactwo. Wreszcie zacisnal zeby i szybkim ruchem zgarnal ubrania na podloge, majac nadzieje, ze nic go nie ugryzie w palec. Ale na dnie szafki nie znalazl niczego, jesli nie liczyc pary rozerwanych w kroku elastycznych spodenek.
Obejrzal sie i jeszcze raz obrzucil spojrzeniem caly pokoik. Nie mial ochoty tknac materaca na tapczanie, nawet gdyby lezala na nim kartka z informacja, ze pod spodem zostaly ukryte jakies skarby. Pewnie i tak Reggie juz tam zagladal. Gdyby znalazl cos podejrzanego, z pewnoscia od razu powiedzialby o tym Robertowi.
Noga upchnal z powrotem ubrania do srodka, ale po chwili zmienil zdanie i wygarnal je ponownie. Znowu zacisnal zeby i majac nadzieje, ze nie podlapie jakiejs zarazy, zlapal za wyciecia wentylacyjne po bokach szafki i wysunal ja nieco z kata.
Nozki donosnie zazgrzytaly o podloge, az zatrzesla sie cala przyczepa.
– Wszystko w porzadku?! – zaniepokoila sie staruszka.
– Tak, prosze pani – odparl, ale wystarczyl mu jeden rzut oka na to, co krylo sie za szafka, zeby zrozumiec, ze jednak nie wszystko jest w porzadku. – Jak… – zaczal, lecz glos u wiazl mu w gardle.
Bezsilnie klapnal na brzeg tapczanu i wpatrywal sie w znalezisko jak urzeczony, goraczkowo usilujac w myslach znalezc jakies wytlumaczenie, ktore mogloby swiadczyc o niewinnosci przyjaciela, a nie obciazac go jeszcze wieksza wina. Ale raz za razem dochodzil do tego samego wniosku i nagle zapragnal sie napic, znowu dac sobie w gaz, zeby wieksza dawka alkoholu zmyc to, co dlawilo go w gardle.
– Nie – powiedzial na glos, jakby chcial w ten sposob uwiarygodnic swoje odkrycie. – Nie! – powtorzyl z naciskiem, a po chwili, wrecz mimowolnie, zapytal cicho: – Robert, cos ty zrobil?
ROZDZIAL DWUDZIESTY PIERWSZY
– Jared? – powtorzyl Smith, ciskajac sluchawke na widelki. – Kto to jest Jared?
Sara popatrzyla na niego z przerazeniem w oczach. Chcac odwrocic jego uwage, Lena wtracila szybko:
– Obiecales, ze wypuscisz Marle.
– Zamknij sie! – warknal, ruszajac w strone Sary. – Kto to jest Jared? O kim mowilas?
Sara zagryzla wargi, zastanawiajac sie, jak dlugo jeszcze zdola go oszukiwac.
Bandyta podetknal jej lufe obrzynka pod ucho.
– Zapytam jeszcze tylko raz – mruknal groznie. – Kto to jest Jared?
Niespodziewanie odezwal sie Jeffrey zachrypnietym glosem:
– Syn Jeffreya.
Lena uznala w pierwszej chwili, ze to jedynie wyraz niepewnosci, zaraz jednak uswiadomila sobie, ze w gruncie rzeczy sformulowal to jako pytanie skierowane do Sary.
– On o niczym nie wiedzial – odparla, przyciskajac go lekko dlonia za zdrowe ramie. – Jared ma drugiego ojca, ktory go wychowuje od malego.
Smith podniosl karabin i oparl go sobie o ramie.
– A to kutas – burknal i obejrzal sie na swego kumpla. – Slyszales, Sonny? Mial jeszcze jedno dziecko.
Lena nie mogla oderwac wzroku od Sary, ktora miala taka mine, jakby dostala jakiegos ataku. Ona juz wie, przemknelo jej przez mysl. Wie, kim sa bandyci.
Sonny z nieskrywana wsciekloscia wycedzil przez zeby:
– Bardzo ci dziekuje, Erie.
Smith podbiegl do niego i zaczeli sie naradzac glosnym szeptem. Lena wytezyla sluch, ale nie zdolala wylowic ani slowa. Zerknela na Marle, ktora popatrzyla na nia z porozumiewawczym blyskiem w oku. Uswiadomila sobie nagle, ze sekretarka tylko udawala zrezygnowana i osowiala. Odwazyla sie spojrzec na jej rece, zastanawiajac sie, gdzie starsza pani ukryla scyzoryk.