– Zawiazuj! – rzucil ostrzej.
Wstala i wziela od niego szmatke. Od razu spostrzegla, ze choc rana jest powierzchowna, bardzo obficie krwawi. Ulozyla na niej prowizoryczny opatrunek i z calej sily zacisnela supel, wyobrazajac sobie, ze wiaze mu te szmate na gardle.
– Na co sie tak gapisz? – warknal Smith do Sary, odpychajac Lene i ruszajac w glab sali ogolnej.
Sonny podniosl karabin i poslal Lenie ostrzegawcze spojrzenie, zanim skupil sie na drzwiach frontowych.
– Na co sie tak gapisz?! – powtorzyl glosniej Smith.
– Na nic – odparla Sara, klekajac obok Jeffreya. Kiedy przylozyla mu dlon do policzka, poruszyl sie, ale nie otworzyl oczu. – Trzeba go zabrac do szpitala.
– Zajmiemy sie nim tu, na miejscu – oznajmil bandyta. Noga przysunal do niej plastikowa walizke z karetki i nakazal Lenie: – Przynies reszte tego gowna.
Schylila sie po defibrylator i zestaw do kroplowki, zerkajac jeszcze przez ramie na Sonny’ego. Zauwazyla, ze Brad ukradkiem przesunal sie w jego strone, ale wciaz byl za daleko.
– Nie jestem chirurgiem naczyniowym – odparla Sara.
– I tak to zrobisz – warknal Smith, biorac od Leny reszte sprzetu.
– Kula uszkodzila mu tetnice pachowa – probowala jeszcze tlumaczyc Sara. – Nie dostane sie do niej.
– Malo mnie to obchodzi – odparl, takze klekajac obok Jeffreya.
– W tych warunkach nie dam rady zalozyc bloku. Poza tym nie jestem anestezjologiem.
– Za duzo gadasz, gotow jestem pomyslec, ze nie chcesz ratowac mu zycia. – Z hukiem postawil zestaw do kroplowki na podlodze.
– Co robisz?
– Moge go przynajmniej troche rozruszac – odparl Smith, rozpinajac Jeffreyowi koszule.
– Moze jednak ja sie tym zajme? – zaproponowala Sara, ale ja odepchnal. Zapytala wiec ostrzej: – Dlaczego to robisz?
– A dlaczego nie? – Wzruszyl ramionami, podwijajac rekaw koszuli. – I tak nie mam nic lepszego do roboty.
Zerknal przez ramie na Lene, co kazalo jej sie zastanowic, czy urzadza to przedstawienie tylko ze wzgledu na nia, czy po prostu lubi takie zabawy. A moze i jedno, i drugie?
– Najpierw powinienes przymocowac rurke… – zaczela Sara, lecz uciszyl ja nienawistnym spojrzeniem.
Lena przygladala sie, jak pospiesznie zaciska gumowy wezyk na przedramieniu Jeffreya. Nie mial w tym zadnej wprawy, ale i tak udalo mu sie wbic igle w zyle juz przy trzeciej probie.
Zasmial sie z wlasnej nieudolnosci i rzekl:
– Dobrze, ze jest nieprzytomny.
– Na pewno nieraz widziales, jak to sie robi – powiedziala Sara. – Jak czesto sam musisz brac kroplowke?
Spojrzal na nia. Lena zwrocila uwage, ze na krotko w jego oczach pojawily sie alarmujace blyski, ktore szybko zamaskowal wyrazem rozbawienia. Przez kilka sekund oboje wpatrywali sie w siebie w milczeniu, wreszcie Smith znow zasmial sie w glos.
– Dosc pozno sie zorientowalas – rzekl.
– Jestes w bledzie – rzekla z naciskiem Sara. Lena nie miala najmniejszego pojecia, o czym ona mowi. – Jestes w wielkim bledzie.
– Mozliwe – burknal, spogladajac na swego wspolnika.
Tamten wciaz wpatrywal sie we frontowe drzwi, jakby w ogole go nie obchodzilo, co sie tu dzieje. Lena wiedziala jednak dobrze, ze obserwuje ich katem oka. Sonny, czy jak sie tam nazywal, nalezal do tych, ktorzy maja oczy z tylu glowy.
Smith podlaczyl kroplowke i przywolal ja do siebie.
– Przytrzymaj to – rozkazal, podajac jej torebke z plynem. – Przynajmniej na cos sie przydasz.
Lena wziela od niego torebke i usiadla pod sciana, chowajac prawa reke za siebie. Smith kleczal nie dalej niz pol metra od niej, nadal jednak nie miala pojecia, jak mialaby go unieszkodliwic.
Otworzyl walizeczke z zestawem pierwszej pomocy i rzekl:
– Powiedz, co mam ci podac.
– Nie moge tego zrobic – powtorzyla Sara.
– Nie masz wyboru, slicznotko – odparl Smith. Usiadla na podlodze i pokrecila glowa.
– Odmawiam.
– Zaczne co minute zabijac jedna dziewczynke, jesli tego nie zrobisz – warknal, a gdy nie zareagowala, wyciagnal zza paska pistolet i wymierzyl w siedzace najblizej dziecko.
Brad blyskawicznie przesunal sie w bok, zaslaniajac je soba.
– Na ciebie tez przyjdzie kolej.
– I co potem? – zapytala Sara. – Pozabijasz ich wszystkich i zostawisz tylko mnie?
Ruchem glowy wskazal siedzaca z tylu Lene.
– Przychodzi mi na mysl jeszcze pare innych pomyslow. Wzielas to pod uwage, pani doktor? Chcesz sobie popatrzec?
– Nie osmielisz sie – mruknela Sara, ale bez przekonania.
– Nigdy nie pomyslalas, ze i takie sklonnosci moga byc dziedziczne? – zapytal.
Sara spuscila glowe, jak gdyby zawstydzona. Lena nie zdolala sie powstrzymac.
– O czym wy mowicie?
– Jeszcze sie nie domyslasz? No tak, skad mialabys to wiedziec. Przeciez sie nie oglaszal w gazetach, ze jest pieprzonym gwalcicielem.
– Kto? – zdziwila sie Lena. Jednoczesnie Sara rzucila ostro:
– Nie.
– A co? Nie podoba ci sie? – Smith wymierzyl z pistoletu w Brada i zapytal: – Wiec moze ty, chudzielcu, chcialbys poznac prawde?
Brad pokrecil glowa.
– To nie jest prawda.
– Co nie jest prawda? – zapytala Lena. Smith popatrzyl na Sare.
– Powiedz im. Niech sie w koncu dowiedza, dlaczego tu jestesmy.
– Nie – powtorzyla Sara. – Jestes w bledzie. Smith usmiechnal sie ironicznie, spojrzal na Lene i wyjasnil:
– Twoj szef. Wielki komendant Tolliver, ktory lezy na ulicy z wielka dziura w glowie. Zgwalcil kiedys moja matke, a ja jestem bekartem, ktory przez cale zycie musial za to placic.
ROZDZIAL DWUDZIESTY DRUGI
Sara ocknela sie lagodnie, tym razem niewybudzona przez zaden koszmar senny. Lezala na malym tapczaniku Jareda i miala przed oczami zawieszona na grubym drucie jedna z maskotek uniwersytetu z Auburn, ciezkiego gumowego orla naturalnej wielkosci. Nie mogla zrozumiec, jak chlopak mogl spac z czyms takim nad glowa, przeciez to w kazdej chwili moglo sie na niego zwalic. Wytlumaczyla sobie jednak, ze chlopcy w tym wieku miewaja dziwne upodobania, czego najlepszym dowodem byl legwan, przygladajacy sie jej lakomie wylupiastymi slepiami zza szyby akwarium.
Usiadla i przetarla zaspane oczy. Klimatyzator byl wlaczony, ale i tak sie spocila w popoludniowym upale. Nigdy nie lubila zasypiac w srodku dnia i jakby na przypomnienie tego faktu natychmiast poczula pod czaszka tepe pulsowanie.
Zeszla do kuchni, znalazla butelke coca-coli i fiolke aspiryny. Miala nadzieje, ze kofeina w polaczeniu z lagodnym srodkiem przeciwbolowym pomoze jej odegnac widmo czegos, co zapowiadalo sie na dokuczliwa migrene. Moze z powodu bliskosci przedzalni bawelny albo zapylajacych powietrze kamieniolomow, od poczatku