– Spierdalaj! – ryknal Smith, a Sonny tak silnie go odepchnal, ze ten polecial do tylu, stracil rownowage i jak dlugi grzmotnal na podloge.

Cos pod nim zazgrzytalo o kafelki, kiedy poderwal sie blyskawicznie. Zerwal z glowy kominiarke, co przyprawilo Lene o gwaltowne uklucie strachu, jakby ktos siegnal do jej piersi i mocno scisnal serce. Spogladajac z nienawiscia na Sonny’ego, Smith zaczal go obrzucac najgorszymi obelgami, a to nasunelo jej mysl, ze teraz juz niechybnie wszyscy zgina. Skoro bandyta odslonil twarz, to znaczylo, ze nie obchodzi go, czy zostanie rozpoznany, poniewaz zakladal, ze nikt nie wyjdzie stad zywy.

– Spusc glowe! – krzyknela Sara. – Nie patrz na niego!

Molly poslusznie opuscila glowe, jednakze Lena nie zdazyla. Bandyta obrocil sie na piecie, az odlamki szkla zazgrzytaly mu pod butami, i spojrzal jej prosto w twarz. Lenie przemknelo przez mysl, ze jeszcze nigdy nie widziala u nikogo oczu az tak pozbawionych wyrazu, jakby martwych. Ruszyl energicznym krokiem w kierunku zakladnikow. Kiedy przechodzil obok niej, probowala go zlapac za reke, ale blyskawicznie uwolnil sie od niej jak od natretnej muchy.

– Nie patrz na niego! – powtorzyla Sara, nim wzial szeroki zamach i uderzyl ja w twarz. Trzymajac sie za policzek, jeszcze raz ostrzegla pielegniarke: – Nie patrz na niego! Zamknij oczy!

Smith wymierzyl jej kopniaka w brode, rozcinajac warge.

– Co robisz?!

– Ona cie nie widziala! – krzyknela Sara, dzwigajac sie na lokciu z podlogi. – Molly cie nie widziala! Zamknela oczy!

Wyciagnela reke, ale zdazyla tylko musnac kolano pielegniarki, bo Smith brutalnie je rozdzielil.

– Ona ma dwoje dzieci – powiedziala Sara glosem lamiacym sie z przerazenia. – Dwoch malych chlopcow. Pozwol jej stad wyjsc. Nie widziala cie.

Molly siedziala bez ruchu, jak skamieniala, wciaz trzymajac reke Jeffreya. Z calej sily zaciskala powieki, jakby modlila sie w duchu.

– Nie widziala cie – powtorzyla Sara. – Pusc ja. Pozwol jej odejsc.

Bandyta popatrzyl z gory, przenoszac wzrok z jednej na druga. Widac bylo, z jakim trudem przychodzi mu podjecie decyzji. Zerknal przez ramie na wspolnika, ale nawet nie byl ciekaw jego opinii w tej sprawie.

– Przeciez moglbys ja wypuscic – odezwala sie Lena. – Wyprowadzilaby Marle.

Smith milczal jeszcze przez chwile.

– A co z moja reka? – zapytal, odwracajac sie do Molly, ktora nadal siedziala z nisko spuszczona glowa i zamknietymi oczyma. – Powiedzialas, ze mozesz mi zeszyc rane.

– Potrzebowalabym lidokainy – odparla niesmialo. – Poza tym… – Zwrocila sie do Leny i polecila wyraznie, wymawiajac z naciskiem poszczegolne slowa: – Daj mi trzydziesci trzy mililitry dwu procentowej lidokainy. – Po chwili powtorzyla ostro i dobitnie: – Trzydziesci trzy mililitry dwuprocentowej.

Po twarzy Sary przemknal grymas oslupienia. Lena zwrocila uwage na jej uniesione brwi, ale Smith okazal sie nie w ciemie bity.

– Chcesz mnie zwalic z nog? – zapytal, tracajac Molly czubkiem buta. – Co?

– Nie – odparla cicho.

Nadal nie podnoszac wzroku na bandyte, spojrzala ukradkiem na zegar wiszacy na scianie, jakby chciala w ten sposob przypomniec Lenie, ze trzydziesci dwie minuty po trzeciej policja przystapi do szturmu. Ta zrozumiala i odpowiedziala ledwie zauwazalnym skinieniem glowy. Pozostalo im jeszcze dwadziescia minut.

Smith wymierzyl karabin w twarz Molly, ktora az podskoczyla na miejscu.

– Wynos sie stad – burknal. – Nie ufam ci. I zabieraj te staruche.

Molly wstala z podlogi. Kiedy Sara takze zaczela sie podnosic, syknal:

– A ty dokad?

– Chcialam pozegnac sie z przyjaciolka. – Objela pielegniarke i powiedziala: – Przekaz moim rodzicom… – Urwala jednak, gdyz glos uwiazl jej w gardle.

Molly odwrocila sie do Marli i wyciagnela reke, zeby pomoc jej wstac, ale sekretarka wygladala na smiertelnie przerazona, jakby bala sie nawet poruszyc.

– Wszystko w porzadku – mruknela Lena, biorac ja z drugiej strony pod ramie.

Sekretarka przechylila sie i chcac ja objac w pasie, przeciagnela reka po jej posladku. Lena zrobila zdziwiona mine, lecz zaraz uswiadomila sobie, ze Marla wsunela jej scyzoryk do tylnej kieszeni spodni. Zerknela ukradkiem na Smitha, ale niczego nie spostrzegl. Mogla tylko liczyc na to, ze Sonny wciaz wpatruje sie w drzwi frontowe.

– No, dobra – syknal bandyta, wskazujac im wyjscie. – Jazda stad. – Machnal karabinem w kierunku Marli i dodal groznie: – Ruszaj sie, bo jeszcze zmienie zdanie.

Molly ze spuszczona glowa poprowadzila sekretarke do drzwi. Cala sie trzesla ze strachu. Zapewne nie mogla sie uwolnic od mysli, ze jej plecy beda stanowic idealny cel, dopoki nie znajdzie sie w bezpiecznej odleglosci na ulicy.

Smith podreptal za nimi z karabinem skierowanym ku ziemi. Baknal cos pod nosem, czego Lena nawet nie chciala uslyszec. Starajac sie zachowac obojetna mine, rozmyslala, jak niepostrzezenie wyciagnac scyzoryk z kieszeni, otworzyc go i wbic bandycie prosto w serce.

– Pst – syknal Brad.

Tylko lekkim ruchem glowy dala mu znak, ze slyszy.

– O co jej chodzilo?

– Godzina – odparla niemal bezglosnie. Brad zamyslil sie na krotko.

– Trzecia trzydziesci dwie? – zapytal szeptem, a gdy przytaknela ruchem glowy, dodal: – Na twoj znak.

– Przygotuj sie – polecil Smith wspolnikowi. Sonny pochylil sie nad kontuarem, zacisnal palce na kolbie pistoletu maszynowego i wymierzyl w drzwi.

– Dobra!

Lena domyslila sie, co zamierzaja. Skoczyla w ich strone, krzyczac:

– Nie!

W tej samej chwili padl strzal.

Jeszcze jakies dwa metry dzielily ja od Smitha, totez bandyta zdazyl sie spokojnie odwrocic i sparowac jej cios. Ze znudzona mina odepchnal ja silnie, jakby byla naprzykrzajaca sie mucha. Blyskawicznie poderwala sie na nogi, ale nie ponowila ataku, tylko spojrzala przez szklane drzwi frontowe na Molly kleczaca przy Marli. Juz na ulicy sekretarka zostala postrzelona w plecy. Na chodniku zaroilo sie nagle od ubranych na czarno gliniarzy z brygady antyterrorystycznej, ktorzy oslaniajac obie kobiety, pospiesznie wycofali sie z nimi w kierunku pralni.

– Marla – szepnela Lena, wygladajac w oslupieniu na ulice. – Zabili Marle – powtorzyla glosniej.

Odwrocila sie do Smitha, unoszac piesci.

– Ty pieprzony lotrze! – wrzasnela, walac go ile sil w piers.

Ale podobnie jak Ethan, przyjal to bez mrugniecia okiem. Mial klatke piersiowa niczym ze stali.

– No, no – mruknal z podziwem, cofajac sie o krok. Blyskawicznie unieruchomil jej rece w zelaznym uscisku i zasmial sie w glos. – Krewka jestes. – Zlapal ja wpol i przyciagnal do siebie. – Lubisz takie silowania? Lubisz, jak mezczyzni biora cie sila?

Lena zazgrzytala zebami.

– Zabiles ja! – syknela, wbijajac mu paznokcie w ramie. – Zabiles te starsza pania!

Pochylil sie do jej ucha i szepnal:

– Ciebie tez moge zabic, kochanie, ale nie przejmuj sie, najpierw sie troche zabawimy.

Szarpnela sie i mimowolnie zerwala szmatke, ktora mial przewiazane przedramie. Z obrzydzeniem cisnela ja na podloge i wytarla rece o spodnie, jakby sie bala czyms zarazic.

– Ty lajdaku – rzucila. – Przeklety morderco. Przycisnal dlonia zranione miejsce, a po chwili krew zaczela mu sie przesaczac miedzy palcami.

– Niedobrze – mruknal.

Sonny odlozyl karabin i wyciagnal z kieszeni druga taka sama biala szmatke.

– Trzymaj.

– Obwiaz mi reke – rozkazal ten, wyciagajac szmatke do Leny.

– Spierdalaj! – syknela.

Nawet nie zauwazyla, kiedy trzasnal ja otwarta dlonia w policzek, az poleciala na podloge.

Вы читаете Fatum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату