Bergeron skinal glowa.

– Jakas duza rasa. Moze owczarek niemiecki albo doberman. Stwierdzilismy ponad szescdziesiat ran kasanych.

– Jezu.

– Polewano ja goracym plynem, prawdopodobnie woda, kiedy byla naga. Skora jest mocno poparzona, ale nic nie mozna zidentyfikowac – kontynuowal LaManche.

– Zyla wtedy? – Nie moglam zniesc mysli o jej bolu.

– Tak. Umarla w rezultacie wielokrotnych ran klutych zadanych w brzuch i klatke piersiowa. Chcesz obejrzec zdjecia?

Pokrecilam odmownie glowa.

– Znalezliscie jakies oznaki samoobrony? – Przypomnialam sobie swoja gehenne z napadem.

– Nie.

– Kiedy umarla?

– Prawdopodobnie wczoraj wieczorem. Nie mialam ochoty na szczegolowy opis.

– Jeszcze jedno. – LaManche mial oczy pelne smutku. – Byla w czwartym miesiacu ciazy.

Minelam ich w pospiechu i wsliznelam sie do swojego biura. Nie wiem, jak dlugo tam siedzialam, przesuwajac wzrokiem po przedmiotach zwiazanych z moja profesja i nie widzac ich. Owszem, obcujac z okrucienstwem i przemoca przez tyle lat zrobilam sie emocjonalnie odporna, ale pewne przypadki nadal wywolywaly wstrzas psychiczny. To, co dzialo sie ostatnio, wydawalo sie najbardziej przerazajace ze wszystkich spraw ostatnich lat. A moze nie jestem juz w stanie zniesc wiecej ohydy?

Nie ja zajmowalam sie sprawa Carole Comptois i nigdy jej nawet nie widzialam, ale gdzies w moim umysle pojawialy sie obrazy, ktorych nie moglam opanowac. Widzialam ja w ostatnich chwilach jej zycia, jej twarz wykrzywiona bolem i przerazeniem. Czy blagala o zycie? Dla swojego nie narodzonego dziecka? Jakiez potwory chodza po tym swiecie?

– A niech to diabli! – powiedzialam do pustego biura. Zgarnelam papiery do teczki, chwycilam swoje rzeczy i zatrzasnelam za soba drzwi. Bergeron cos powiedzial, kiedy przechodzilam obok jego biura, ale sie nie zatrzymalam.

Jechalam pod mostem Jacquesa Cartiera, gdy nadawano wiadomosci o szostej. Morderstwo Comptois bylo najwazniejszym wydarzeniem dnia. Wylaczylam radio, powtarzajac w myslach to, co powiedzialam w biurze.

– A niech to diabli!

Kiedy dotarlam do domu, moj gniew nieco oslabl. Czasami trzeba znalezc ujscie dla niektorych emocji. Zadzwonilam do siostry Julienne i poinformowalam, ze to jednak nie Anna. Zrobil to juz wczesniej Claudel, ale chcialam z kims porozmawiac. Powiedzialam, ze ona sie pojawi. Zgodzila sie ze mna. Zadna z nas tak naprawde juz w to nie wierzyla.

Powiedzialam jej rowniez, ze szkielet Elisabeth zostal spakowany i gotowy do wyslania, a raport wlasnie przepisywany. Ona odparla, ze kosci zostana odebrane w poniedzialek rano.

– Bardzo pani dziekuje, doktor Brennan. Niecierpliwie tu wszyscy czekamy na pani raport.

Nic nie odpowiedzialam. Nie mialam pojecia, jaka bedzie ich reakcja na to, co napisalam.

Przebralam sie w dzinsy i przygotowalam obiad, nie pozwalajac sobie na myslenie o tym, co zdarzylo sie Carole Comptois. Harry wrocila o wpol do osmej i zjadlysmy, rozmawiajac tylko o makaronie i cukinii. Wydawala sie zmeczona i nieobecna, bez slowa przyjela moja wersje upadku na twarz na oblodzonym chodniku. Wypadki dnia kompletnie mnie wyczerpaly. Nie pytalam o poprzedni wieczor ani o seminarium, a ona nic nie mowila. Obie nie mialysmy ochoty ani na sluchanie, ani na rozmowe.

Po obiedzie Harry zajela sie materialami z warsztatow, a ja znowu zabralam sie za dzienniki. Moj raport dla siostr byl skonczony, ale chcialam sie jeszcze czegos dowiedziec. Wersja ksero nie byla wcale lepsza niz oryginal i, tak jak w piatek, poczulam sie tym nieco zniechecona. Poza tym Louis-Philippe nie pisal zbyt pasjonujaco. Mlody lekarz zdawal dlugie relacje z dni przepracowanych w szpitalu Hotel Dieu. Na czterdziestu stronach kilka razy wspomnial o swojej siostrze. Chyba zalezalo mu na tym, aby Eugenie nadal spiewala po slubie z Alanem Nicolet. Nie podobal mu sie jej fryzjer. Niezly byl z niego zarozumialec.

W niedziele Harry wyszla, zanim wstalam. Zrobilam pranie, pocwiczylam troche i popracowalam nad wykladem, ktory mialam wyglosic na zajeciach z ewolucji we wtorek. Poznym popoludniem skonczylam nadrabianie zaleglosci. Rozpalilam w kominku, zrobilam sobie filizanke herbaty Earl Grey i z ksiazkami i papierami na kanapie zwinelam sie w klebek.

Powrocilam do dziennika Belangera, ale po jakichs dwudziestu stronach przerzucilam sie na ksiazke opisujaca epidemie ospy. W przeciwienstwie do nudnych dziennikow, ta byla bardzo ciekawa.

Czytalam o ulicach, gdzie chodze codziennie. W latach osiemdziesiatych ubieglego wieku Montreal i otaczajace go wsie zamieszkiwalo ponad dwiescie tysiecy ludzi. Miasto rozciagalo sie od Sherbrooke Street na polnocy do portu nad rzeka na poludniu. Od wschodu granice stanowilo przemyslowa centrum Hochelaga, a od zachodu osrodki klasy pracujacej Ste-Cunegondel i St-Henri, lezace tuz przy kanale Lachine. Latem zeszlego roku przejechalam cala jego dlugosc na rowerze.

Podobnie jak dzisiaj, istnialy w miescie napiecia. Chociaz duza grupa mieszkancow Montrealu na zachod od rue St-Laurent mowila po angielsku, juz w tamtych czasach Francuzi stanowili wiekszosc w miescie. Decydowali w sprawach polityki miasta, ale Anglicy rzadzili handlem i prasa.

Francuzi i Irlandczycy byli katolikami, natomiast Anglicy protestantami. Podzial byl wyraznie widoczny, tak za zycia, jak i po smierci. Kazda narodowosc miala wlasny cmentarz wysoko w gorach.

Zamknelam oczy i pomyslalam. I dzisiaj jezyk i religia znaczyly bardzo duzo w Montrealu. Katolickie szkoly. Protestanckie szkoly. Nacjonalisci. Federalisci. Ciekawe, do jakiej formacji nalezeli ci z rodziny Elisabeth Nicolet.

Zrobilo sie ciemno i zapalily sie lampy. Czytalam dalej.

Pod koniec dziewietnastego wieku Montreal byl glownym centrum handlowym, z wlasnym wspanialym portem, wielkimi magazynami, garbarniami, mydlarniami i fabrykami. McGill juz byl wiodacym uniwersytetem. Ale, jak inne wiktorianskie miasta, obfitowal w kontrasty, z wielkimi posiadlosciami ksiazat handlu, w cieniu ktorych egzystowaly nedzne domy klasy pracujacej. Niedaleko szerokich, brukowanych alei, tuz za Sherbrooke i Dorchester, biegly setki brudnych uliczek i niebrukowanych alei.

Miasto bylo zle skanalizowane, smieci i padlina zwierzeca gnily na pustych parcelach, a odchody lezaly wszedzie. Rzeka uzywana byla jako sciek. Chociaz zamarzala zima, padlina i odpadki gnily i cuchnely podczas cieplych miesiecy. Wszyscy narzekali na wstretny odor.

Herbata mi wystygla, wiec sie wygramolilam z kanapy i zrobilam sobie swieza. Wracajac do lektury przeszlam do rozdzialu opisujacego warunki sanitarne. Louis-Philippe czesto pisal o tym w zwiazku z sytuacja w szpitalu Hotel Dieu. Znalazlam jego nazwisko. Zostal czlonkiem Komisji Zdrowia Rady Miejskiej.

Przeczytalam interesujaca relacje z posiedzenia Rady, na ktorym omawiano problem ludzkich odchodow. Wywoz nie byl wtedy zorganizowany. Niektorzy mieszkancy po prostu wylewali odchody do miejskich sciekow, ktore prowadzily do rzeki. Inni korzystali z naziemnych toalet, gromadzacych odchody, ktore zabierali potem smieciarze.

Wedlug raportu urzednika medycznego miasta, mieszkancy produkowali mniej wiecej sto siedemdziesiat ton odchodow dziennie, co stanowilo ponad dwiescie pietnascie tysiecy ton rocznie. Ostrzegal, ze dziesiec tysiecy toalet zewnetrznych i dolow kloacznych w miescie stanowilo zrodlo chorob zakaznych, takich jak dur brzuszny, szkarlatyna i dyfteryt. Rada zdecydowala sie na system, ktory mial polegac na gromadzeniu i spalaniu nieczystosci. Louis-Philippe glosowal za. Byl dwudziesty osmy stycznia, tysiac osiemset osiemdziesiaty piaty.

Nastepnego dnia po glosowaniu zachodni pociag linii Grand Trunk Railway wjechal na stacje Bonaventure. Konduktor byl chory i wezwano doktora kolei. Diagnoza brzmiala: ospa. Chory byl protestantem, zabrano go zatem do szpitala Montreal General, ale tam go nie wpuszczono. Pozwolono mu zaczekac w odizolowanym pokoju w skrzydle chorob zakaznych. W koncu, na jego prosbe, niechetnie przyjeto go w katolickim szpitalu Hotel Dieu.

Wstalam, by dolozyc do ognia. Ukladajac kawalki drewna wyobrazilam sobie budynek z szarego kamienia w alei des Pins i rue St-Urbain. Hotel Dieu nadal pelnil role szpitala. Wiele razy przejezdzalam obok.

Wrocilam do ksiazki. Robilam sie glodna, ale chcialam czytac az do powrotu Harry.

Lekarze w Montreal General mysleli, ze ci z Hotel Dieu zglosili wladzom przypadek ospy. Lekarze z Hotel Dieu uwazali z kolei, ze zrobili to ci z General. Nikt zatem nie zglosil i nikt nie poinformowal personelu zadnego z dwoch

Вы читаете Dzien Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату