– Prawie osiem lat.
– Byl pan tutaj zeszlego lata i jesieni?
– Tu i tam. Troche podrozowalem.
Ryan wyjal z kieszeni zdjecie i polozyl je na stole.
– Staramy sie ustalic miejsce pobytu tej mlodej kobiety.
Dom sie pochylil i z bliska przyjrzal sie zdjeciu. Jego dlugie, szczuple palce z kepkami zlocistych wloskow miedzy kostkami wodzily wzdluz brzegow fotografii.
– To ja zamordowano?
– Tak.
– Kim jest ten chlopak?
– Nazywa sie Brian Gilbert.
Dom przez dluzsza chwile przygladal sie twarzom. Kiedy podniosl wzrok, nie potrafilam zrozumiec wyrazu jego oczu.
– Nie umiem wam pomoc. Naprawde. Moze moglbym popytac na sesji doswiadczalnej dzis wieczorem. Wtedy zachecamy do zglebiania siebie i rozwijania wewnetrznej swiadomosci. To wlasciwy moment
Ryan mial nadal surowy wyraz twarzy i nie pozwalal, by Dom odwroci wzrok.
– Nie jestem w tak duchowym nastroju, panie Owens, i nie bardzo oh chodzi mnie, co uwaza pan za wlasciwy moment. Fakty sa takie, ze dzwonie no tutaj z domu, gdzie zamordowano Heidi Schneider. Wiem, ze ofiara byla latem zeszlego roku w Beaufort. Zamierzam znalezc zwiazek.
– Tak, oczywiscie. Jakie to okropne. To wlasnie taka przemoc sprawia ze nasze zycie wyglada tak, jak wyglada.
Zamknal oczy, jakby szukal swietego przewodnictwa, potem je otworzy i popatrzyl uwaznie na kazde z nas.
– Pozwolcie mi wyjasnic. Hodujemy nasze wlasne warzywa, trzymamy kury dla jajek, lowimy ryby i zbieramy mieczaki. Niektorzy z nas pracuja w miescie i oddaja swoje pensje. Mamy swoj zbior przekonan, ktore zmusza ja nas do odrzucenia spoleczenstwa, ale nie robimy innym krzywdy. Zyjemy prosto i spokojnie.
Wzial gleboki oddech.
– Jest wsrod nas kilku czlonkow, ktorzy sa z nami od lat, ale wielu przy chodzi i odchodzi. Nasz sposob na zycie nie kazdemu odpowiada. Mozliwe, ze ta mloda kobieta byla u nas, moze podczas mojej nieobecnosci. Macie moje slowo. Porozmawiam z innymi.
– Tak – odparl Ryan. – Ja tez.
– Oczywiscie. I prosze dac mi znac, jezeli bede mogl jeszcze cos dla was zrobic.
W tym momencie przez drzwi z siatki wpadla mloda kobieta z dzieckiem na reku. Smiala sie i laskotala dziecko, ktore chichotalo i bilo ja swoimi pulchnymi raczkami.
Przed oczami stanal mi obraz bladych raczek Malachy’ego.
Kiedy nas zobaczyla, kobieta stanela mocno zdziwiona.
– Och. – Zasmiala sie. – Nie wiedzialam, ze ktos tu jest.
Maluch klepnal ja w glowe, a ona podrapala go palcem po brzuszku. Maly pisnal i kopnal nozkami.
– Wejdz, Kathryn – powiedzial Dom. – My juz skonczylismy.
Spojrzal pytajaco na Bakera i Ryana. Szeryf wzial do reki kapelusa i wszyscy wstalismy.
Na dzwiek glosu Doma dziecko spojrzalo w jego strone i zaczelo sie wiercic. Kiedy Kathryn je postawila, na chwiejacych sie nozkach i z wycia gnietymi raczkami ruszylo do przodu, a Dom pochylil sie, by chwycic malca. Male raczki odznaczaly sie bialo na ciemnej szyi mezczyzny.
Kathryn podeszla do nas.
– Ile ma pani dziecko? – zapytalam.
– Czternascie miesiecy. Prawda, Carlie? – Wyciagnela palec i Carlie go zlapal i wyciagnal ku niej rece. Dom oddal dziecko matce. – Przepraszamy – dodala kobieta. – Musimy zmienic pieluszke.
– Zanim pani pojdzie, czy moge zadac jedno pytanie? – Ryan pokazal jej zdjecie. – Czy zna pani ktores z nich?
Kathryn przyjrzala sie zdjeciu, trzymajac je poza zasiegiem malego. Patrzylam na twarz Doma. Ani na chwile nie zmienil jej wyrazu.
Kathryn potrzasnela glowa i oddala zdjecie.
– Nie. Przykro mi. – Pomachala dlonia jak wachlarzem i zmarszczyla nos. – Musze isc.
– Ta kobieta byla w ciazy – Ryan nie dawal za wygrana.
– Niestety.
– Sliczne to pani dziecko – powiedzialam.
– Dziekuje. – Usmiechnela sie i zniknela w glebi domu.
Dom spojrzal na zegarek.
– Bedziemy w kontakcie – powiedzial Baker.
– Tak. Dobrze. I powodzenia.
Siedzac z powrotem w samochodzie patrzylismy na posiadlosc. Uchylilam okno po stronie pasazera i mgla usiadla mi na twarzy. Wspomnienie Malachy'ego przygnebilo mnie, a wilgotna i szara aura idealnie odzwierciedlala moj nastroj.
Popatrzylam na droge po obu stronach, potem znowu na budynki. W ogrodzie za bungalowem pracowali ludzie. Paczuszki po nasionach zatkniete na kijach informowaly o tym, co rosnie na kazdej grzadce. Poza tym, miejsce wydawalo sie wymarle.
– I co o tym mozna sadzic? – zapytalam, nie kierujac pytania do zadnego z nich konkretnie.
– Jezeli sa tutaj od osmiu lat, to musieli siedziec cicho – odparl Baker. – Nigdy o nich nie slyszalem.
Zobaczylismy wychodzaca z domu Helen, ktora poszla prosto do jednej z przyczep.
– Ale swiat sie o nich jeszcze dowie – dodal siegajac do stacyjki.
Przez cala niemal droge nie odzywalismy sie do siebie. Kiedy przejezdzalismy przez most do Beaufort, Ryan przerwal cisze.
– Musi byc jakis zwiazek. To nie moze byc przypadek.
– Przypadki sie zdarzaja – zauwazyl Baker.
– Niby tak.
– Jedna rzecz mnie zastanawia – powiedzialam.
– A mianowicie?
– Heidi przestala chodzic do kliniki w szostym miesiacu. Jej rodzice twierdza, ze pojawila sie w Teksasie pod koniec sierpnia. Zgadza sie?
– Tak.
– Ale ktos dzwonil tutaj az do grudnia.
– Tak – rzekl Ryan. – To jest ciekawe.
19
Po drodze do Kliniki Zdrowia Ogolnego Beaufort-Jasper mgla zmienila sie w deszcz. Mokre pnie drzew sciemnialy, a jezdnia lsnila. Przez otwarte okno wpadl zapach mokrej trawy i ziemi.
Znalezlismy lekarke, z ktora rozmawial wczesniej Ryan, i pokazalismy jej zdjecie. Rozpoznala w Heidi pacjentke, ktora prowadzila zeszlego lata, ale nie byla pewna. Ciaza przebiegala prawidlowo. Wypisywala jej normalne dla takiego stanu recepty. To bylo wszystko, co mogla nam powiedziec. Nie rozpoznala Briana.
W poludnie szeryf Baker pozwolil nam zajac sie sytuacja na Lady's Island. Umowilismy sie z nim o szostej w jego biurze; do tego czasu mial nadzieje zebrac troche informacji na temat posiadlosci przy Adier Lyons Road.
Zatrzymalismy sie z Ryanem na lunch w Sgt. White's Diner, a potem cale popoludnie jezdzilismy po miescie pokazujac zdjecie i wypytujac o komune przy Adier Lyons Road.