demoniczne zasady naruszyly? Czy taka byla choreografia jakiegos piekielnego rytualu? Czy moja siostre czekal ten sam los?
Na dzwiek telefonu podskoczylam i zrzucilam latarke. Modlilam sie, zeby to byl Ryan. I zeby mial Jeannotte. Ale w sluchawce uslyszalam glos siostrzenca.
– Kurcze, ciociu Tempe. Chyba wszystko spieprzylem. Zadzwonila. Znalazlem to na innej kasecie.
– Jakiej innej kasecie?
– Mam jedna z tych starych sekretarek na male kasetki. Jedna z nich nie chciala sie przewijac, wiec wlozylem nowa. Nie myslalem o niej az do chwili, kiedy przyszla do mnie kolezanka. Bylem na nia troche wkurzony, bo w zeszlym tygodniu mielismy gdzies razem wyskoczyc, ale gdy po nia wtedy poszedlem, nie bylo jej w domu. I dlatego dzisiaj wieczorem nie chcialem z nia gadac, ale upierala sie, ze zostawila wiadomosc. Poklocilismy sie, wiec znalazlem te stara kasete i ja wlaczylem. Faktycznie, byla jej wiadomosc, ale byla tez jedna od Harry. Zupelnie na koncu.
– I co mowila twoja matka?
– Wydawala sie wkurzona. Znasz ja, ciociu. Ale chyba tez sie czegos bala. Byla na jakiejs farmie czy cos w tym rodzaju i chciala stamtad wyjechac, tylko ze nikt nie mial ochoty odwiezc ja do Montrealu. Wiec chyba nadal jest w Kanadzie.
– Cos jeszcze mowila? – Moje serce bilo tak mocno, ze Kit pewnie je slyszal.
– Powiedziala, ze wszystko jest straszne i chciala wracac. Potem tasma sie skonczyla, a moze Harry sie rozlaczyla. Nie jestem pewien. Wiadomosc sie po prostu skonczyla.
– Kiedy dzwonila?
– Pam wykrecila w poniedzialek. Wiadomosc Harry byla nastepna.
– Nie masz datownika?
– Ta sekretarka to prawie antyk.
– A kiedy zmieniles kasete?
– Chyba w srode albo w czwartek, nie bardzo pamietam. Ale na pewno przed weekendem.
– Kit, pomysl!
Na linii cos zahuczalo.
– To bylo w czwartek. Bylem na lodzi i wrocilem do domu zmeczony, kaseta nie chciala sie przewinac, wiec ja wyjalem. To wtedy wlozylem nowa. Cholera, to znaczy, ze ona dzwonila co najmniej cztery dni temu, moze nawet szesc. Boze, mam nadzieje, ze wszystko z nia w porzadku. Jak na nia, to byla niezle spanikowana.
– Chyba wiem, z kim ona tam jest. Bedzie dobrze, – Sama nie wierzylam w to, co mowie.
– Daj mi znac, jak tylko z nia porozmawiasz. Powiedz, ze fatalnie sie z tego powodu czuje. Po prostu wtedy nie pomyslalem…
Podeszlam do okna i przylozylam twarz do szyby. Lod zmienil uliczne latarnie w male sloneczka, a okna sasiadow w swiecace prostokaty. Pomyslalam o siostrze, gdzies tam, w tej burzy i lzy splynely mi po policzkach.
Wrocilam do lozka, wlaczylam lampe i czekalam juz tylko na telefon od Ryana.
Czasami swiatla przygasaly, migotaly i z powrotem jasno sie zapalaly. Minelo tysiac lat. Telefon milczal.
Zasnelam. Sen przyniosl objawienie.
32
Stoje i patrze na stary kosciol. Jest zima, na drzewach nie ma lisci. Chociaz niebo jest zaciagniete chmurami, galezie rzucaja pajeczyny cieni na sciany z szarego kamienia. W powietrzu pachnie sniegiem i panuje przedburzowa cisza. Z daleka widze zamarzniete jezioro.
Otwieraja sie drzwi i w lagodnym, zoltym swietle lampy staje postac. Waha sie, a potem rusza w moim kierunku, pochylajac glowe idzie pod wiatr. Podchodzi blizej i widze, ze to kobieta. Twarz ma przyslonieta i ubrana jest w dluga, czarna suknie.
Kiedy jest juz blisko, pojawiaja sie pierwsze platki sniegu. Trzyma w reku swiece i teraz widze, ze pochyla sie, bo chce oslonic plomien. Ciekawe, ze jeszcze nie zgasl.
Kobieta zatrzymuje sie i ruchem glowy kaze mi isc za soba. Woalka cala pokryta jest sniegiem. Wytezam wzrok, chcac rozpoznac jej twarz, ale obraz sie rozmazuje, jak kamyki na dnie glebokiej wody.
Zawraca, ja chce isc za nia.
Ona idzie wciaz dalej i dalej. Moj niepokoj narasta i probuje ja gonic, ale cialo nie chce mnie sluchac. Nogi sa ciezkie i ide bardzo wolno. Ona znika w drzwiach. Wolam ja, ale nie moge wydac zadnego dzwieku.
Wreszcie i ja wchodze do kosciola, w srodku panuje mrok. Sciany z kamienia, klepisko pod stopami. Wysoko nad glowa w ciemnosci tona okna. Widac przez nie platki sniegu unoszace sie w powietrzu jak dym.
Nie pamietam, dlaczego przyszlam do kosciola. Czuje sie winna, bo wiem, ze to bylo cos waznego. Ktos mnie tu przyslal, ale nie pamietam, kto to byl.
Przedzieram sie przez mrok, spogladam na swoje stopy i widze, ze sa bose. Wstydze sie, bo nie pamietam, gdzie zostawilam buty. Chce wyjsc, ale zgubilam droge. Czuje, ze jezeli nie wykonam swojego zadania, to nie bede mogla stad wyjsc.
Nagle slysze przytlumione glosy i odwracam sie w tamtym kierunku. Cos lezy na ziemi, ale jest bardzo niewyrazne; miraz, ktorego nie moge rozpoznac. Ruszam w tamtym kierunku, a cienie rozchodza sie i staja sie pojedynczymi przedmiotami.
Krag kokonow. Przygladam im sie z gory. Sa zbyt male jak na ciala, ale maja ich ksztalty.
Biore jeden i zaczynam odwijac. Slysze przytlumione brzeczenie. Odchylam tkanine, ze srodka wylatuja muchy i leca w strone okna. Szyby sa zamarzniete, patrze, jak owady wspinaja sie po nich, choc muchy nie lubia zimna.
Patrze znowu na kokon, nie spiesze sie, bo wiem, ze to nie jest cialo. Zwlok sie w ten sposob nie owija i nie uklada.
Mylilam sie, to sa zwloki. I rozpoznaje twarz. Patrzy na mnie Amalie Provencher, twarz niczym rysunek w szarym kolorze.
Nadal nie moge sie spieszyc. Kolejno odwijam kazde z zawiniatek, z kazdego wylatuja muchy i kieruja sie w strone okna. Twarze maja bialy kolor, oczy w czyms utkwione, ale nie znam ich. Jedna z nich jednak rozpoznaje.
Wiem, ze to jest dziecko, zanim odwijam material. Jest o wiele mniejsze od pozostalych. Nie chce patrzec, ale nie moge sie cofnac.
Nie! Zapieram sie, ale to nic nie daje.
Carlie lezy na brzuchu, z dlonmi zwinietymi w piastki.
Jest ich jeszcze dwoje, malutkich, leza obok siebie.
Chce krzyknac, ale nie moge.
Czuje dlon na swojej rece. Patrze w gore i widze moja przewodniczke. Zmienila sie, a moze po prostu wyrazniej ja widac.
To jest zakonnica, ma postrzepiony i pokryty plesnia habit. Kiedy sie rusza, slychac uderzajace o siebie paciorki rozanca, czuc won mokrej ziemi i zgnilizny.
Podnosze wzrok, kakaowa cere pokrywaja czerwone wrzody, z ktorych cos sie saczy. To Elisabeth Nicolet.
– Kim jestes? – pytam ja w moich myslach, ale ona odpowiada.
– Cala w szacie najczarniejszej.
Nic nie rozumiem.
– Dlaczego tu jestes?
– Jestem niechetna oblubienica Chrystusa.
Pojawia sie druga postac. Stoi w niszy, mrok okrywa jej twarz i sprawia, ze wlosy sa matowoszare. Patrzy w moje oczy i mowi cos, ale te slowa do mnie nie dochodza.
– Harry! – krzycze do niej, ale i moj glos jest cichy i slaby.