Harry nie slyszy. Wyciaga obie rece i rusza ustami, czarny owal w widmie twarzy.
Znowu krzycze i znowu mnie nie slychac.
Ona mowi, slysze ja, choc bardzo slabo, jakby znajdowala sie po drugiej stronie jeziora.
– Pomoz mi. Ja umieram.
– Nie! – Chce biec, ale nie moge ruszyc z miejsca.
Harry wchodzi do korytarza, ktorego wczesniej nie widzialam. Nad nim widze napis: ANIOL STROZ. Harry zmienia sie w cien i wtapia sie w ciemnosc.
Znowu ja wolam, ale juz nie wraca. Chce isc do niej, ale moje cialo jest nieruchome, po policzkach plyna mi tylko lzy.
Moja towarzyszka sie zmienia. Z plecow wyrastaja jej skrzydla pokryte ciemnymi piorami, a twarz robi sie blada i pokrywa sie glebokimi rysami. Oczy zmieniaja sie w kawalki kamienia. Patrze w nie, teczowki, brwi i rzesy, traca kolor. We wlosach pojawia sie biale pasmo i biegnie do tylu, oddzielajac kawalek skalpu i wyrzucajac go wysoko w powietrze. Tkanka upada na podloge, a na nia siada roj much z okna.
– Nie wolno zapominac o porzadku. – Glos dochodzi zewszad i znikad.
Nagle krajobraz zmienia sie i jestem na Poludniu. Dlugie promienie slonca przeswituja przez hiszpanski mech na drzewach i ogromne cienie tancza miedzy nimi. Jest goraco, a ja macham lopata. Poce sie wybierajac ziemie w kolorze wyschlej krwi i rzucam ja na kopiec za moimi plecami.
Lopata uderza w cos i odsuwam ziemie, ostroznie odkrywajac znalezisko. Ma biala siersc zlepiona ceglasta glina. Dalej odkopuje. Reka z dlugimi, czerwonymi paznokciami. Odsuwam ziemie wzdluz reki. Fredzle kowbojskiej kurtki. Wszystko drga w upale.
Widze twarz Harry i krzycze.
Z bijacym dziko sercem i zlana potem usiadlam na lozku. Chwile potrwalo, nim doszlam do siebie.
Montreal. Sypialnia. Burza sniezna.
Swiatlo sie nadal palilo i w pokoju bylo cicho. Sprawdzilam godzine. Trzecia czterdziesci dwie.
Uspokoj sie. Sen to tylko sen. Odzwierciedla obawy i niepokoje ale nie rzeczywistosc.
A potem kolejna mysl. Telefon Ryana. Przespalam go?
Odrzucilam koldre i poszlam do salonu. Zadna lampka na sekretarce sie nie palila.
Wrocilam do sypialni i zdjelam mokre od potu rzeczy. Ubralam sie w dzinsy i gruby sweter.
Nie wydawalo mi sie, bym znowu zdolala zasnac, wiec nastawilam wode. Bylo mi niedobrze od tego snu. Nie chcialam do niego wracac, ale te koszmarne wizje sprawily, ze cos sie w moim umysle ruszylo i musialam to rozpracowac. Zrobilam herbate i usadowilam sie na kanapie.
Moje sny z reguly nie sa ani cudownie piekne, ani straszne, czy tez groteskowe. Moglabym je podzielic na dwa rodzaje.
Najczesciej nie moge wykrecic numeru telefonu, nie widze drogi albo nie moge zlapac samolotu. Musze zdawac jakis egzamin, a nie chodzilam na zajecia. Male piwo: zwykly niepokoj.
Rzadziej sie zdarza, zeby przeslanie stanowilo jakis problem. Moja podswiadomosc przesiewa to, co ta swiadoma czesc zgromadzila, i tworzy z tego surrealistyczny obraz. Pozostaje wtedy zinterpretowanie tego, co moja psyche probuje mi powiedziec.
Ten koszmar byl zagadkowy. Zamknelam oczy i zaczelam sie zastanawiac, co moglabym rozszyfrowac. Obrazy przebiegaly mi przez glowe, jak migniecia, kiedy idzie sie obok plotu.
Komputerowa twarz Amalie Povencher.
Zwloki dzieci.
Uskrzydlona Daisy Jeannotte. Pamietam, co mowilam Ryanowi. Czy ona byla prawdziwym aniolem smierci?
Kosciol. Przypominal klasztor w Lac Memphremagog. Dlaczego wlasnie to?
Elisabeth Nicolet.
Blagajaca o pomoc, a potem znikajaca w ciemnym tunelu Harry. Harry, zakopana z Birdiem. Czy jej naprawde cos grozilo?
Niechetna oblubienica. Co to, do cholery, znaczylo? Czy Elisabeth byla w zakonie wbrew swojej woli? Czy to byla czesc jej swietej prawdy?
Dzwonek do drzwi przerwal mi dalsze rozmyslania. Przyjaciel czy wrog, pomyslalam podchodzac do wideofonu.
Na ekranie ukazala sie wysoka, tyczkowata postac Ryana. Wpuscilam go do srodka i przez wizjer patrzylam, jak idzie korytarzem. Wygladal, jakby wlasnie przeszedl Szlak Lez.
– Musisz byc wykonczony.
– To byla dluga noc i nadal pracujemy po godzinach. Przez te burze jestem sam.
Wytarl buty i rozpial kurtke. Zdjal czapke i na podloge posypaly sie drobinki lodu. Nie zapytal, dlaczego jestem ubrana o czwartej rano, a ja nie pytalam, skad ta wizyta.
– Baker znalazl Kathryn. W ostatniej chwili zmienila zdanie i uwolnila sie od Owensa.
– A co z dzieckiem? – Moje serce oszalalo.
– Tez je maja.
– Gdzie?
– Masz kawe?
– Jasne.
Rzucil czapke na stolik w holu i poszedl za mna do kuchni. Mowil, a ja mielilam kawe i nalewalam wode.
– Ukrywala sie z jakims facetem o nazwisku Espinoza. Pamietasz te sasiadke, ktora zadzwonila do opieki spolecznej?
– Myslalam, ze ona nie zyje.
– Zgadza sie. To jest jej syn. On nalezy do sekty, ale ma normalna prace i mieszka w domu swojej mamusi.
– Jak Kathryn odzyskala Carliego?
– On caly czas tam byl. Rozumiesz teraz? Ktos zaprowadzil furgonetki do Charleston, a grupa zatrzymala sie w domu Espinozy. Oni nie ruszyli sie z wyspy. Dopiero kiedy troche przycichlo, wyjechali.
– Jak?
– Rozdzielili sie i kazdy wybral inny sposob. Niektorzy zabrali sie lodzia, inni zostali przewiezieni furgonetkami i w bagaznikach samochodow. Owens musi miec niezla organizacje. A my, palanci, obserwowalismy tylko furgonetki…
Podalam mu parujacy kubek.
– Kathryn miala jechac z Espinoza i jakims jeszcze facetem, ale namowila ich, by zostali.
– Gdzie jest ten drugi facet?
– Espinoza milczy jak grob, kiedy go o to pytamy.
– Dokad oni wszyscy pojechali? – Mialam scisniete gardlo. Przeciez dobrze znalam odpowiedz.
– Oni sa chyba tutaj.
Nic nie powiedzialam.
– Kathryn nie jest pewna, dokad zmierzali, ale wie, ze na pewno mieli przekroczyc granice. Podrozuja dwojkami i trojkami i maja jechac drogami, ktore nie sa patrolowane.
– Gdzie?
– Twierdzi, ze slyszala o Yermont. Patrole na autostradach i sluzby imigracyjne zostaly powiadomione, ale juz jest pewnie za pozno. Minely trzy dni, a Kanada to nie Libia, jezeli chodzi o szczelnosc granic.
Popil kawe.
– Kathryn mowi, ze nie dociekala tego, bo nigdy nie wierzyla, ze oni naprawde pojada. Ale co do jednej rzeczy jest pewna. Kiedy znajda tego aniola stroza, to wszyscy umra.
Zaczelam wycierac juz wytarty blat
Przez chwile milczelismy.
– Czy twoja siostra sie odezwala?
Moj zoladek znowu zwariowal.