– Nastepnego dnia wstalem wczesnie i wyszedlem. Nawet nie powiedzialem jej do widzenia.

Siedzielismy przez chwile w milczeniu.

– Tak bylo i nic na to nie poradze. Nie przysluguje mi jeszcze jedna proba. – Podniosl oczy i zaczal wpatrywac sie w turkus akwariow. – Zazdroscilem jej tego, ze pracowala, a ja nie moglem, wiec bylem dla niej oschly. Teraz musze z tym zyc.

Nim zdazylam pomyslec o odpowiedzi, jego napieta twarz zwrocila sie w moja strone i przemowil bardziej zdecydowanym niz wczesniej glosem.

– Poszedlem spotkac sie z moim szwagrem. Mial dla mnie jakies propozycje pracy. Bylem u niego caly ranek, potem trafi… Wrocilem do domu kolo poludnia. Ona byla juz niezywa. Sprawdzili wiarygodnosc mojego alibi.

– Monsieur Champoux, ja nie sugeruje, ze pan…

– Wydaje mi sie, ze nasza rozmowa donikad nie prowadzi. Przerabiamy po raz n-ty to samo. Wstal. Moj czas sie skonczyl.

– Przepraszam, ze wzbudzam w panu bolesne wspomnienia.

Przygladal mi sie w milczeniu, po czym ruszyl w strone przedpokoju. Poszlam za nim.

– Dziekuje za panski czas, monsieur Champoux. – Podalam mu swoja wizytowke. – Jesli pozniej by sie cos panu przypomnialo, prosze do mnie zadzwonic.

Pokiwal glowa. Jego twarz byla twarza czlowieka doswiadczonego nieszczesciem, ktory nie potrafi zapomniec, ze jego ostatnie slowa i czyny wobec zony, ktora kochal, byly malostkowe i ze zdecydowanie nie bylo to wlasciwe pozegnanie. Czy w ogole jest jakies wlasciwe pozegnanie?

Kiedy wyszlam, czulam na swoich plecach jego wzrok. Pomimo upalu, wewnatrz czulam chlod. Szybko podeszlam do samochodu.

Rozmowa z Champoux bardzo mnie poruszyla. Kiedy jechalam do domu, zadawalam sobie niezliczone pytania.

Jakie mialam prawo wywlekac na swiatlo dzienne bol tego czlowieka?

Przypomnialam sobie oczy Champoux.

Byl w nich taki smutek. Czy ja go wywolalam?

Nie. To nie ja bylam architektem tego domu udreki. Champoux cierpial z powodu wyrzutow sumienia, na ktore sam sobie zapracowal.

Ale co wlasciwie sobie wyrzucal? To, ze zranil zone?

Nie. To nie ten typ czlowieka.

Wyrzucal sobie, ze ja ignorowal. To, ze pozwalal jej myslec, ze jest niewazna. Do tego to sie sprowadza. Na dzien przed jej smiercia odmowil rozmowy, odwrocil sie do niej plecami i poszedl spac. Rano nie powiedzial jej do widzenia. Teraz juz nigdy tego nie zrobi.

Skrecilam na polnoc w St. Marc i jechalam w cieniu slimaka. Czy moje pytania zdadza sie na cos wiecej, czy tylko odswieza bolesne wspomnienia i jeszcze raz otworza nie do konca zabliznione rany?

Czy naprawde moge cos zdzialac, jesli calej armii profesjonalistow sie nie udalo? A moze ja po prostu zalatwiam prywatne sprawy, chce zakasowac Claudela?

– Nie!

Walnelam w kierownice otwarta dlonia.

Nie, do cholery, pomyslalam. To nie o to chodzi. Tylko ja jestem przekonana, ze mamy do czynienia z seryjnym morderca, ktory znowu zabije. Jesli moge zapobiec kolejnej smierci, musze dokopac sie do wiekszej ilosci faktow.

Wyjechalam z cienia na slonce. Zamiast jednak skrecic na wschod, w strone domu, przejechalam przez Ste. Catherine, zawrocilam na rue ilu Fort i tak znalazlam sie na 20 West.

Wyjezdzalam z miasta, stukajac niecierpliwie w kierownice. Bylo wpol do czwartej i Turcot Interchange byl juz mocno przypchany. Wybralam nie odpowiedni moment.

Czterdziesci piec minut pozniej zastalam Genevieve Trottier wyrywajaca chwasty sposrod pomidorow rosnacych za wyblaklym, zielonym domem w ktorym mieszkala razem z corka. Podniosla wzrok, kiedy zatrzymalam sie na podjezdzie i przygladala mi sie, kiedy przechodzilam przez trawnik.

– Oui? – Spytala przyjaznie, siedzac na pietach i spogladajac na mnie.

Miala na sobie jaskrawozolte szorty i bluzke odslaniajaca brzuch, zbyt duza na jej male piersi. Pot lsnil na jej ciele i przylepial wlosy do twarzy. Byla mlodsza, niz sie spodziewalam.

Kiedy wyjasnilam, kim jestem i dlaczego tu jestem, przyjazne nastawienie zastapil smutek. Zawahala sie, odlozyla rydel, po czym wstala i otrzepala ziemie z rak. W powietrzu wokol nas wisial intensywny zapach pomidorow

– Lepiej wejdzmy do srodka – rzekla spuszczajac oczy. Podobnie jak Champoux nie pytala mnie, jakie mam prawo zadawac jej pytania.

Ruszyla przez ogrod, a ja za nia, z bolem myslac o rozmowie, ktora nas czekala. Zawiazana na wezel bluzka zwisala luzno na jej wystajacych kregach. Zdzbla trawy przylegaly jej do stop i z tylu nog.

Jej kuchnia lsnila w popoludniowym sloncu, porcelana i drewniane powierzchnie zdradzaly lata troskliwej opieki. Wzdluz okien z zoltymi firankami staly doniczki z fikusami. Na szafkach i szufladach byly zolte uchwyty.

– Zrobilam lemoniade – oznajmila, rekoma juz zabierajac sie do nalewania. Czula sie pewnie w sprawdzonych sytuacjach.

– Dziekuje. Napije sie z przyjemnoscia.

Siedzialam przy wypolerowanym stole i patrzylam, jak wyluskuje kostki lodu z plastikowej tacki, wklada je do szklanek i dodaje lemoniady. Przyniosla napoj i usiadla naprzeciw mnie, unikajac mojego wzroku.

– Ciezko mi mowic o Chantale – powiedziala wpatrujac sie w swoja lemoniade.

– Rozumiem i szczerze pani wspolczuje straty. Jak sie pani czuje?

– W niektore dni jest latwiej niz w inne.

Zalozyla rece i stezala, a jej chude ramiona uniosly sie pod bluzka.

– Przyszla mi pani cos powiedziec?

– Niestety nie, madame Trottier. Nawet nie mam jakichs konkretnych pytan, ktore chcialabym pani zadac. Pomyslalam, ze moze przypomniala pani sobie cos, co wczesniej nie wydawalo sie pani wazne?

Nie odrywala oczu od lemoniady. Na dworze zaszczekal pies.

– Czy przyszlo pani cos do glowy, od kiedy ostatni raz pani rozmawiala z detektywami? Jakis szczegol dotyczacy dnia, ktorego zniknela Chantale?

Zadnej odpowiedzi. Powietrze w kuchni bylo gorace i ciezkie od wilgoci. Delikatnie pachnialo cytrynowym plynem do mycia podlog.

– Wiem, ze to dla pani straszne, ale jesli mamy miec jakas nadzieje na nalezienie zabojcy pani corki, potrzebujemy pani pomocy. Czy cos nie dawalo pani spokoju? Myslala pani o czyms?

– Poklocilysmy sie.

Znowu to samo. Zbyt ostro obeszla sie z corka. Chciala cofnac slowa, korych uzyla, i zastapic niektore innymi.

– Nie chciala jesc. Uwazala, ze tyje. Wiedzialam o tym z raportu.

– Nie byla gruba. Powinna byla ja pani widziec. Byla piekna. Miala dopiero szesnascie lat…

Jej oczy w koncu spotkaly moje. Z kazdego oka wylala sie jedna lza i splynela po policzkach.

– Jak w tej piosence…

– Tak mi przykro – powiedzialam tak miekko, jak umialam. Przez okno czulam zapach skapanego w promieniach slonca geranium. – Czy Chantale byla nieszczesliwa z jakiegos powodu?

Jej palce zacisnely sie wokol szklanki.

– To wlasnie jest najgorsze. Byla takim pogodnym dzieckiem. Zawsze byla szczesliwa. Zawsze pelna zycia, az kipiala od najrozniejszych planow. Nawet moj rozwod nie wydawal sie jej zbytnio martwic. Nie przechodzila z tego powodu zadnego kryzysu.

Czy to prawda, czy znieksztalcone przez czas fantazje? Wiedzialam, ze panstwo Trottier rozwiedli sie, kiedy Chantale miala dziewiec lat. Jej ojciec mieszkal gdzies w centrum.

Вы читаете Zapach Smierci
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×