wyciagnal rece, przywolal plug i zapragnal, by ziemia go wyniosla. Po chwili plug wynurzyl sie na powierzchnie jak korek w spokojnym stawie. Alvin uslyszal za soba sykniecia i pomruki — na ludziach, nawet na jego rodzinie, takie otwarte demonstracje talentu wciaz robily wrazenie. Poza tym plug blyszczal wspaniale, jakby mozna go bylo zobaczyc nawet wsrod czarnej, bezksiezycowej, burzliwej nocy, jakby zloto nawet przez zamkniete powieki wypalalo sobie droge do oczu i prosto do mozgu. Drzal lekko pod reka Alvina.
Godzine pozniej Alvin stanal w tylnych drzwiach domu. To nie znaczy, ze przez godzine sie pakowal — prawie caly ten czas spedzil przy mlynie, probujac naprawic pompy. Nie zwlekal tez dlugo z pozegnaniami. Nikogo z rodziny nie zawiadomili, ze odchodzi, poniewaz ktos moglby uslyszec, a Alvin nie chcial, zeby na niego czekali, kiedy skieruje sie do lasu. Mama, ojciec, Measure i Armor musza przekazac blogoslawienstwa i wyrazy milosci braciom, siostrom, bratankom i siostrzenicom.
Alvin zarzucil na ramie worek z plugiem i zmiana ubrania, Arthur Stuart wzial go za druga reke. Alvin sprawdzil jeszcze heksy umieszczone wokol domu, upewnil sie, ze wciaz sa doskonale w swej szesciobocznosci, nie naruszone przez wiatr ani czyjas zla wole. Wszystko bylo w porzadku. Nic wiecej nie mogl zrobic dla rodziny pod swoja nieobecnosc, jedynie dbac o oslony, by nie dopuszczaly niebezpieczenstw.
— I nie martw sie o Amy — dodal jeszcze Measure. — Jak tylko stad znikniesz, zauwazy jakiegos innego chlopaka, o nim zacznie marzyc i opowiadac rozne historie, a ludzie zrozumieja, ze nic nie zrobiles.
— Mam nadzieje, ze sie nie mylisz — westchnal Alvin. — Bo nie mam zamiaru dlugo wedrowac.
Slowa przez moment zawisly w ciszy; wszyscy wiedzieli, ze byc moze, tym razem Alvin odchodzi na dobre. Moze juz nigdy nie wrocic do domu. Swiat byl pelen niebezpieczenstw, a Niszczyciel wyraznie zadal sobie wiele trudu, zeby wypedzic Alvina w droge.
Ucalowal i usciskal wszystkich, pilnujac, zeby ciezkim plugiem nikogo nie potracic. A potem odszedl w strone lasu za domem; maszerowal swobodnym krokiem, zeby ci, ktorzy go odprowadzali, mieli wrazenie, ze to tylko spacer, nie ucieczka, mogaca odmienic jego zycie. Arthur Stuart sciskal jego lewa dlon. I ku zdziwieniu Alvina, Bajarz ruszyl za nimi.
— Idziesz ze mna? — zapytal Alvin.
— Niedaleko. Chce tylko chwile pogadac.
— Ciesze sie.
— Zastanawialem sie, czy myslales o odszukaniu Peggy Larner — rzekl Bajarz.
— Ani przez chwile.
— A co, jestes na nia wsciekly? Do licha, chlopcze, gdybys jej tylko posluchal…
— Myslisz, ze tego nie rozumiem? Myslisz, ze nie zastanawiam sie nad tym bez przerwy?
— Mowie tylko, ze jeszcze w Hatrack River niewiele brakowalo do waszego slubu. I ze przydalaby ci sie zona, a nigdzie nie znajdziesz lepszej.
— Odkad to zostales swatem? — spytal Alvin. — Myslalem, ze tylko zbierasz opowiesci. Nie sadzilem, ze sprawiasz, by sie wydarzyly.
— Balem sie, ze bedziesz na nia zly.
— Nie na nia. Na siebie.
— Alvinie, potrafie rozpoznac, kiedy ktos klamie.
— No dobrze, jestem zly. Przeciez wiedziala, prawda? To dlaczego po prostu mnie nie uprzedzila? Amy Sump zacznie opowiadac klamstwa o tobie i zmusi cie do odejscia, wiec odejdz teraz, zanim jej dziewczece wyobrazenia wszystko zniszcza.
— Bo gdyby to powiedziala, nie odszedlbys. Prawda, Alvinie? Zostalbys wierzac, ze jakos to wszystko z Amy poukladasz. Pewnie nawet wzialbys ja kiedys na strone i powiedzial, zeby cie nie kochala. A gdyby wtedy zaczela opowiadac, byliby swiadkowie pamietajacy, jak to kiedys zostala po lekcjach sam na sam z toba. Dopiero mialbys klopoty, bo tym wiecej ludzi by jej uwierzylo i…
— Bajarzu, chcialbym, zebys kiedys zyskal talent do zamykania sie!
— Przepraszam. Po prostu nie mam tego daru. Paplam tylko i denerwuje ludzi. Chodzi o to, ze Peggy powiedziala ci tyle, ile mogla, zeby nie pogorszyc jeszcze sytuacji.
— Zgadza sie. Sama zdecydowala, ile mam prawo wiedziec, i tyle wlasnie mi powiedziala. A ty masz smialosc tlumaczyc mi, ze powinienem sie z nia ozenic?
— Nie nadazam za twoim rozumowaniem, Alvinie — wyznal Bajarz.
— Co by to bylo za malzenstwo, gdyby zona wiedziala wszystko, ale nigdy nie mowila dosyc, zebym sam mogl podjac decyzje? To ona za mnie decyduje. Mowi tyle, ile musi, zeby mnie sklonic do tego, co jej zdaniem powinienem zrobic.
— Przeciez nie zrobiles tego, co ci powiedziala. Zostales w domu.
— Wiec takiego zycia dla mnie pragniesz? Albo bede sluchal zony, albo zalowal, ze tego nie zrobilem!
Bajarz wzruszyl ramionami.
— Nadal nie rozumiem twoich zastrzezen.
— To proste: dorosly mezczyzna nie chce sie zenic z wlasna matka. Chce sam o sobie decydowac.
— Na pewno masz racje — zgodzil sie Bajarz. — A kto jest tym doroslym mezczyzna, o ktorym wspomniales?
Alvin nie zlapal przynety.
— Mam nadzieje, ze pewnego dnia ja nim bede. A to sie nie stanie, jesli zwiaze sie z zagwia. Wiele zawdzieczam pannie Larner, a jeszcze wiecej tej dziewczynce, ktora byla, zanim zostala nauczycielka, ktora wiele razy ratowala mi zycie. Nic dziwnego, ze ja pokochalem. Ale malzenstwo z nia byloby najgorszym bledem w moim zyciu. Uczyniloby mnie slabym. Uzaleznionym. Talent pozostalby w moich rekach, ale calkowicie na jej uslugi. Mezczyzna nie moze tak zyc.
— Chcesz powiedziec: dorosly mezczyzna.
— Kpij do woli, Bajarzu. Zauwazylem, ze ty tez nie masz zony.
— Widocznie jestem dorosly — odpowiedzial Bajarz ostrym tonem. Spojrzal raz jeszcze na Alvina, po czym zawrocil i odszedl w strone, skad przyszli.
— Nigdy jeszcze nie widzialem go tak rozzloszczonego — odezwal sie Arthur Stuart.
— Nie lubi, kiedy ktos rzuca mu w twarz jego wlasne rady — burknal Alvin.
Arthur Stuart nie odpowiedzial. Czekal.
— No dobrze, chodzmy juz.
Arthur odwrocil sie natychmiast i ruszyl przed siebie.
— Moze na mnie zaczekasz?
— Po co? Ty tez nie wiesz, dokad idziemy.
— Pewno tak, ale jestem starszy, wiec to ja decyduje, do ktorego nigdzie zmierzamy.
Arthur zasmial sie cicho.
— Zaloze sie, ze nie ma takiego kierunku, gdzie ktos nie stalby ci na drodze. Chocby i o pol swiata stad.
— Nic o tym nie wiem — odparl Alvin. — Wiem za to, ze w ktorakolwiek strone bysmy poszli, w koncu trafimy na ocean. Umiesz plywac?
— Nie przez ocean.
— To na co cie bralem? Liczylem, ze mnie przeholujesz.
Zaglebili sie w las. I chociaz Alvin nie wiedzial, dokad zmierza, wiedzial jedno: zielona piesn jest moze slaba i nierowna, ale ciagle rozbrzmiewa; mogl poruszac sie w doskonalej harmonii z zielona puszcza. Galazki odsuwaly mu sie z drogi, a liscie miekly pod stopami; po chwili sunal juz bezglosnie, nie pozostawiajac sladow i niczego nie zaklocajac.
Tej nocy obozowali nad jeziorem Mizogan. Jesli mozna to nazwac obozem, bo nie rozpalali ognia ani nie budowali szalasu. Poznym popoludniem wyszli spomiedzy drzew i staneli na brzegu. Alvin pamietal, ze byl kiedys nad tym jeziorem — nie dokladnie w tym miejscu, ale tez niezbyt daleko — kiedy Tenska-Tawa przywolal trabe powietrzna, okaleczyl sobie stopy i poszedl po krwawej wodzie; zabral ze soba Alvina, wciagnal go w tornado i pokazal wizje. Wtedy wlasnie Alvin pierwszy raz zobaczyl Krysztalowe Miasto i zrozumial, ze kiedys je zbuduje, a raczej odbuduje, poniewaz juz kiedys istnialo i moze nawet wiecej niz raz. Ale burza minela, stala sie mglistym wspomnieniem; ludzie Tenska-Tawy odeszli takze: wiekszosc zginela, a reszta trafila na zachod. Teraz byl nad zwyczajnym jeziorem.
Kiedys Alvin bal sie wody, bo wode raz po raz wykorzystywal Niszczyciel, zeby go zabic jeszcze w