kuzni. Wszedlem w plomien. Wiem, ze zelazo tez moze w nim przetrwac i wyjsc nienaruszone.

— Moze po to wlasnie wedrujemy — probowal zgadywac Arthur Stuart. — Zebys trafil do huty i nauczyl ich lagodniej wytwarzac stal.

— Moze — przyznal Alvin.

Dotarli pociagiem do Dekane i Alvin zaczal pracowac w odlewni. Pracowal i patrzyl, uczac sie wytwarzania stali.

— Znalazlem sposob — powiedzial w koncu. — Ale wymaga on Stworcy albo kogos bardzo bliskiego.

I to byl problem: jesli Alvin chcial zmienic swiat, musial dokonac tego, co mu sie nie udalo w Vigor Kosciele, czyli wyksztalcic nowych Stworcow.

Porzucili miasta stali i poszli na wschod, a Peggy, obserwujac plomien serca Alvina, nie widziala zadnej zmiany, zadnej zmiany, zadnej zmiany…

Az raz, pewnego dnia, calkiem nagle, bez zadnej przyczyny, jaka moglaby dostrzec w zyciu Alvina, otworzyly sie przed nim tysiace nowych drog, a na kazdej stal czlowiek, ktorego nigdy dotad nie widziala. Czlowiek, ktory nazywal sie Verily Cooper i mowil jak uczony w ksiazkach Anglik; kroczyl u boku Alvina po wszystkich sciezkach zycia przez dlugie lata. Na tej sciezce zloty plug otrzymal wspanialy uchwyt i zbudzil sie do zycia pod ludzka reka. Na tej sciezce Krysztalowe Miasto wyrastalo w niebo, a mgla na Mizzipy rozwiewala sie na przestrzeni kilku mil; Czerwoni stali na zachodnim brzegu i z radoscia witali Bialych nadplywajacych na lodziach i tratwach, by z nimi handlowac, rozmawiac i by sie od nich uczyc.

Ale skad sie wzial ten Verily Cooper, dlaczego tak nagle pojawil sie w zyciu Alvina?

Dopiero pozniej przyszlo Peggy do glowy, ze to nie dzialania Alvina sprowadzily tego czlowieka, ale czyny kogos innego. Spojrzala w plomien serca Calvina — tak daleki, ze musiala patrzec w glab ziemi, zeby zobaczyc go w Anglii, poza krzywizna planety. Tam odkryla, ze to on dokonal zmiany, i to dzieki najprostszemu z mozliwych wyborow. Calvin poswiecil nieco czasu, zeby oczarowac czlonka parlamentu, ktory zaprosil go na herbatke. I chociaz Calvin wiedzial, ze ten czlowiek nie moze mu pomoc, z kaprysu, wlasciwie bez powodu, postanowil tam pojsc. Niewiele sie zmienilo procz jednego: prawie na kazdej drodze Calvin spedzil godzine w towarzystwie Verily Coopera, mlodego prawnika, ktory pilnie sluchal wszystkiego, co Calvin mial do powiedzenia.

Czy to zatem mozliwe, ze Calvin jest jednak elementem planu Alvina? Wyruszyl do Anglii, majac w sercu zniszczenie wszystkich dziel brata, a mimo to z kaprysu, przypadkiem — jak gdyby istnialo cos takiego jak przypadek — nastapilo spotkanie, ktore niemal na pewno doprowadzi Verily Coopera do Ameryki. Do Alvina Smitha. Do zlotego pluga, do Krysztalowego Miasta i rozstapienia sie mgiel na Mizzipy.

* * *

Arise Cooper byl uczciwie pracujacym chrzescijaninem. Przezyl zycie tak bliski czystosci, jak tylko potrafil, uwzgledniajac skonczone mozliwosci ludzkiej duszy. Przestrzegal kazdego przykazania, jakie poznal; oczyszczal dusze z kazdej nieczystosci, jaka zdolal sobie wyobrazic. Codziennie uzupelnial szczegolowy dziennik, zaznaczajac wszystkie dziela boze w swym zyciu.

Na przyklad w dniu, kiedy przyszedl na swiat jego drugi syn, zapisal: „Dzisiaj Szatan zeslal na mnie gniew na czlowieka, ktory upieral sie, by zmierzyc trzy antalki, jakie dla niego zrobilem. Pewien byl, ze go oszukalem. Ale Duch Swiety wzbudzil w mym sercu wybaczenie, zrozumialem bowiem, ze czlowiek ow stal sie podejrzliwy, poniewaz tak czesto oszukiwali go ludzie opetani przez diabla. Zrozumialem tez, ze Pan dal mi misje, by przekonac go, iz nie wszyscy sa oszustami. Cierpliwie znioslem wiec obraze. I rzeczywiscie, tak jak nauczal Jezus, kiedy lagodnoscia odpowiedzialem na jego ataki, obcy ow opuscil warsztat jako moj przyjaciel, nie wrog, madrzejszym okiem spogladajac na dziela Pana posrod ludzi. Wielki jestes, ukochany Boze, zmieniajac me grzeszne serce w narzedzie sluzace celom Twym na tym swiecie! O zmroku przybyl na swiat moj drugi syn, ktorego nazwalem Zaprawde, Verily. Zaprawde, Powiadam Wam, Jesli Nie Odmienicie Sie i Nie Staniecie Jak Dzieci, Nie Wejdziecie do Krolestwa Niebieskiego”.

Ktos moglby uznac, ze to przesada, ale imie Arise'a takze pochodzilo z Pisma: Arise, czyli Wstan. Wstan i Chodz. A imie jego zony bylo najkrotszym wersetem w Pismie: Jesus Wept, Jezus Zaplakal. Imie dziecka, Verily, z czasem skrocono do Very.

Ale nie imie bylo najciezszym brzemieniem Verily'ego Coopera. Nie; cos rzucilo o wiele mroczniejszy cien na jego dziecinstwo.

Zona Arise'a, Wept, przybiegla pewnego dnia, kiedy chlopiec mial zaledwie dwa lata. Byla bardzo podniecona.

— Arise, widzialam dzisiaj, jak nasz syn bawil sie kawalkami drewna. Budowal z nich wieze.

Arise poszukal w pamieci, co zlego mozna uczynic z kawalkami drewna pozostalymi w warsztacie bednarza. Tylko jedno przyszlo mu do glowy.

— Czy byl to wizerunek wiezy Babel?

— Moze tak, a moze i nie — odparla zdziwiona Wept. — Skad moge wiedziec? Przeciez nie mowi jeszcze ani slowa.

— O co wiec ci chodzi? — spytal Arise zniecierpliwiony, gdyz zona nie przeszla od razu do sedna. Nie, byl zniecierpliwiony, poniewaz nieprawidlowo odgadl i teraz troche sie wstydzil. To grzech zrzucac na nia wine za zle uczucia, jakie sam wzbudzil. W sercu pomodlil sie o wybaczenie. Zona mowila dalej:

— Nasz syn budowal z tych kawalkow, ale one sie przewracaly, potem znowu i znowu. Zobaczylam to i pomyslalam: Pan nasz w niebiosach uczy malca, ze wszystkie dziela czlowiecze w proch sie rozsypia, a tylko dziela boze przetrwaja. Ale wtedy maly zrobil posepna mine, pelna stanowczosci, zaczal ogladac kazdy kawalek drewna i ukladal je bardzo ostroznie. Budowal, budowal i budowal, az ostatnie kawalki ukladal wyzej niz glowa, a one ciagle staly.

Arise nie byl pewien, co takiego zona probuje mu powiedziec i dlaczego ja to niepokoi.

— Chodz, mezu, obejrzyj dzielo rak naszego dziecka.

Podazyl za nia do kuchni. Nikogo tam nie zastali, choc byl to czas gotowania. Arise od razu zrozumial, czemu wszyscy uciekli: wieza z resztek drewna stala wyzej, niz pozwalal na to rozsadek i prawa rownowagi. Klocki lezaly przekrecone na wszystkie strony, ale doskonale zbalansowane, niezaleznie od dziwacznych czy nieprawdopodobnych polaczen z tymi na gorze i na dole.

— Zburz ja natychmiast — polecil Arise.

— Myslisz, ze nie probowalam? — zaszlochala Wept.

Machnela reka i przewrocila wieze na podloge. Wieza upadla, ale w calosci; nawet lezac, klocki pozostaly zlaczone ze soba, jak gdyby ktos je skleil.

— Bawil sie klejem — mruknal Arise, ale wiedzial, ze to nieprawda.

Ukleknal przy obalonej budowli i sprobowal oderwac klocek z jednego konca — nie potrafil. Chwycil cala wieze i uderzyl nia o kolano. Zabolalo, ale konstrukcja sie nie zlamala. Wreszcie stanal na niej i z wysilkiem pociagnal jeden koniec; dopiero wtedy ja przelamal, ale z takim trudem, jakby probowal zlamac solidna deske. A kiedy zbadal brzegi, odkryl, ze pekla przez srodek klocka, nie na laczeniu.

Zerknal na zone i wiedzial, co powinien jej powiedziec. Powinien powiedziec, ze ich syn zostal w oczywisty sposob opetany przez diabla, opetany do tego stopnia, ze juz w tak mlodym wieku zdolny jest do niezwyklych czarow. A kiedy padna te slowa, nie pozostanie im nic innego, jak tylko odprowadzic chlopca do magistratu, gdzie poddadza go probie. Chlopiec, jako zbyt mlody i nie potrafiacy jeszcze mowic, nie wyzna swoich win i sie nie pokaja, wiec z wyroku sadu splonie na stosie, jezeli nie utonie podczas sledztwa.

Arise nigdy nie kwestionowal slusznosci praw, pozwalajacych chronic Anglie od czarow i innych mrocznych sztuczek Szatana. Nie wypedzano juz czarownic za ocean — jedynym skutkiem takiej polityki byl caly narod opetany przez diabla. Pismo nie pozostawialo watpliwosci: Nie pozwolisz zyc czarownicy.

A jednak Arise nie wypowiedzial do zony slow, ktore zmusilyby ich do oddania dziecka magistratowi. Po raz pierwszy w zyciu Arise Cooper, znajac prawde, powstrzymal sie od dzialania.

— Spalmy te deske dziwacznego ksztaltu — rzekl. — I nie pozwalaj dziecku bawic sie klockami. Pilnuj go dobrze i naucz, by w kazdej chwili swego zycia scisle przestrzegal praw bozych. Poki tego nie zrozumie, nie pozwol zadnej innej kobiecie patrzec na niego w twej nieobecnosci.

Spojrzal zonie prosto w oczy; najpierw zobaczyl w nich zaskoczenie, potem ulge, wreszcie stanowczosc.

— Bede go tak pilnowala, ze Szatan nie znajdzie okazji, by szeptac mu do ucha — obiecala Wept.

Вы читаете Alvin Czeladnik
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату