Kiedy znow sie odezwal, mowil glosem ostrym, czystym, jak czlowiek wyksztalcony; musial sie tego nauczyc juz po przybyciu do Anglii. Dopiero wtedy Verily uswiadomil sobie, ze akcent Calvina zmienial sie podczas tego dlugiego wykladu. Calvin Miller zrzucil z siebie cienka powloke angielskosci i pokazal to, co amerykanskie.
— Kim jest ow czlowiek, ktory przekazal panu te wiedze? — zapytal.
— Czy to wazne? Co taki prostak wie o naturze? — Calvin odpowiedzial drwiaco, ale znowu klamal. Verily wiedzial o tym.
— Ten „prostak”, jak go pan nazwal… Podejrzewam, ze mowil o wiele wiecej niz te kilka slow, jakie zechcial nam pan dzisiaj powtorzyc.
— Och, nie mozna go uciszyc, tak sie rozkoszuje wlasnym glosem. — Gorycz w tonie Calvina przekazala Verily'emu jasna wiadomosc: to jest szczere. Calvin nie lubi tego filozofa z pogranicza. Bardzo nie lubi. — Nie chcialbym nudzic towarzystwa bredniami szalenca z zachodu.
— Ale pan nie uwaza go za szalenca. Prawda, panie Miller? — spytal Verily.
Chwila milczenia. Szybko wymysl odpowiedz, Calvinie Millerze. Znajdz sposob, zeby mnie oszukac, jesli zdolasz…
— Nie powiem tego, drogi panie — oznajmil Calvin. — Nie sadze, zeby rozumial choc polowe z tego, o czym mowi, ale nie nazwalbym wlasnego brata klamca.
Nastapila gwaltowna erupcja gwaru. Calvin Miller mial brata, ktory filozofowal na temat talentow i uwazal, ze nie pochodza od Szatana!
Dla Verily'ego wazniejszy byl fakt, ze slowa Calvina w zaden sposob nie pasowaly do swiata, w ktory realnie wierzyl. Klamstwa, klamstwa… Calvin wyraznie uwazal, ze jego brat jest bardzo madrym czlowiekiem, prawdopodobnie wiedzacym wiecej, niz Calvin chcial przyznac.
W tej wlasnie chwili, nie zdajac sobie z tego sprawy, Verily Cooper powzial decyzje o wyjezdzie do Ameryki. Kimkolwiek byl brat Calvina, wiedzial cos, czego Verily rozpaczliwie pragnal sie nauczyc. W ideach tego czlowieka dzwieczala prawda. Gdyby mogl sie z nim spotkac i porozmawiac, moze ow czlowiek wyjasnilby mu jego talent. Wytlumaczylby, dlaczego ma taki wlasnie i dlaczego talent przetrwal, choc ojciec probowal go wybic.
— Jak ma na imie panski brat? — zapytal.
— Czy to wazne? — rzucil Calvin z lekka drwina w glosie. — Wybiera sie pan niedlugo w dzicz?
— Stamtad pan pochodzi? Z dziczy?
Calvin wycofal sie natychmiast.
— Wlasciwie nie, troche przesadzilem. Moj ojciec byl mlynarzem.
— A jak zginal ten biedny czlowiek?
— On zyje.
— Ale mowil pan o nim w czasie przeszlym. Jakby nie byl juz mlynarzem.
— Nadal prowadzi mlyn — odparl Calvin.
— Wciaz mi pan nie zdradzil imienia swego brata.
— Takie samo jak ojca: Alvin.
— Alvin Miller? — upewnil sie Verily.
— Kiedys tak. Ale w Ameryce nadal zmieniamy nazwiska wraz z zawodem. On jest teraz kowalskim czeladnikiem i nazywa sie Alvin Smith.
— A pan pozostal Calvinem Millerem, poniewaz…
— Poniewaz nie wybralem sobie jeszcze zajecia.
— Ma pan nadzieje odkryc je we Francji?
Calvin poderwal sie, jakby odkryto jego najstraszliwsza tajemnice.
— Musze juz isc.
Verily takze wstal.
— Drogi przyjacielu, obawiam sie, ze moja natarczywosc popsula panu nastroj. Natychmiast zaprzestane wypytywania pana i przeprosze cale towarzystwo, ze poruszylem dzis tak trudne tematy. Mam nadzieje, ze wybaczy mi pan moja nienasycona ciekawosc.
Wiele glosow natychmiast go zapewnilo, ze dyskusja byla nad wyraz interesujaca, ze nikt na nikogo sie nie gniewa ani nie zostal przez nikogo urazony. Rozmowa rozpadla sie na wiele osobnych pogawedek.
Po chwili Verily przysunal sie blizej do mlodego Amerykanina.
— Panski brat, Alvin Smith — powiedzial. — Niech pan zdradzi, gdzie moge go znalezc.
— W Ameryce — odparl Calvin; a ze rozmowa toczyla sie na osobnosci, nie kryl swojej pogardy.
— To tylko troche dokladniej, niz powiedziec, bym szukal go na Ziemi — zauwazyl Verily. — Wyraznie go pan nie lubi. Nie chce sprawiac klopotu i prosic, by powiedzial pan cos wiecej o jego teoriach. Ale nic pana nie kosztuje wyjawienie mi, gdzie on mieszka, zebym sam mogl go odnalezc.
— Chce pan przeplynac ocean, zeby porozmawiac z chlopakiem, ktory mowi jak wiejski prostak, bo chce sie pan dowiedziec, co mysli o talentach?
— Czy wyrusze w taka podroz, czy tylko napisze list, to juz nie panska sprawa. W przyszlosci z pewnoscia przyjdzie mi bronic ludzi oskarzonych o czary. Panski brat moze mi dostarczyc argumentow, ktore pozwola uratowac zycie klienta. Takich argumentow prozno by szukac tutaj, w Anglii. Zbytnie wglebianie sie w dziela Szatana moze tutaj zrujnowac komus kariere.
— Dlaczego wiec nie obawia sie pan zrujnowania wlasnej? — zapytal Calvin.
— Poniewaz cokolwiek on wie, jest dostatecznie prawdziwe, zeby takiego klamce jak pan przegnac przez polowe swiata w ucieczce przed prawda.
Twarz Calvina nagle zbrzydla z nienawisci.
— Jak pan smie zwracac sie do mnie w ten sposob! Moglbym…
A zatem Verily dobrze odgadl, Calvin nie pasowal do swojej rodziny w Ameryce.
— Nazwa miasta, a pan i ja juz nigdy nie bedziemy musieli rozmawiac.
Calvin zastanowil sie, wazac w myslach decyzje.
— Dobrze. Trzymam pana za slowo, panie Wschodzaca Gwiazdo Palestry. Miasto nazywa sie Vigor Kosciol, w Terytorium Wobbish. W poblizu ujscia Rzeki Chybotliwego Kanoe. Niech pan jedzie i znajdzie mojego brata, jesli pan potrafi. Niech sie pan uczy od niego, jesli pan potrafi. A potem przez reszte zycia moze sie pan zastanawiac, czy moze lepiej by pan wyszedl, uczac sie ode mnie.
Verily zasmial sie cicho.
— Nie przypuszczam. Umiem juz klamac, a niestety, to jedyny z posiadanych przez ciebie talentow, ktory wycwiczyles do stopnia mistrzowskiego.
— W innych okolicznosciach zastrzelilbym cie za takie slowa.
— Ale zyjemy w wieku, ktory kocha klamcow — dokonczyl Verily. — Dlatego tak wielu z nas zyje udajac. Nie wiem, co masz nadzieje znalezc we Francji, ale jestem pewien, ze bedzie to calkiem bezwartosciowe, jesli cale twoje zycie do tej chwili opieralo sie na klamstwie.
— A teraz jestes prorokiem? Umiesz zajrzec komus do serca? — Calvin usmiechnal sie drwiaco i odstapil o krok. — Zawarlismy umowe. Powiedzialem, gdzie mieszka moj brat. Teraz trzymaj sie ode mnie z daleka.
Verily opuscil przyjecie, a po kilku chwilach wyszedl takze Calvin Miller. Niegrzeczne zachowanie Verily'ego wywolalo prawdziwy skandal. Czy wypada nadal go zapraszac?
Po tygodniu kwestia ta przestala miec znaczenie. Verily Cooper zniknal: odszedl z firmy prawniczej, zamknal konta bankowe, odnajal mieszkanie. Rodzicom wyslal krotki list, informujac, ze wyjezdza do Ameryki, by przesluchac pewnego czlowieka w sprawie, nad ktora wlasnie pracuje. Nie dodal, ze to najwazniejsza sprawa zycia: proces jego samego o czary. Nie zdradzil takze kiedy, jesli w ogole, ma zamiar wrocic do Anglii. Poplynal na zachod. Na miejscu zamierzal kazdym dostepnym srodkiem transportu, a chocby i pieszo po wyboistych sciezkach, wyruszyc na spotkanie Alvina Smitha, ktory powiedzial pierwsza rozsadna rzecz o talentach, jaka Verily w zyciu uslyszal.
Tego dnia, gdy statek Verily'ego Coopera postawil zagle w Liverpool, Calvin Miller wsiadal na lodz do Calais. Od tej chwili mowil wylacznie po francusku, zdecydowany nabyc plynnosci, zanim jeszcze spotka Napoleona. Przez kilka lat ani razu nie pomyslal o Verilym Cooperze. Mial wazniejsze sprawy na glowie. Nie obchodzilo go, co o nim sadzi jakis londynski prawnik.