ROZDZIAL 10 — WITAJ W DOMU
Z wlasnej checi Alvin nie wrocilby do Hatrack River. Oczywiscie, tu sie urodzil, ale ze jego rodzina ruszyla dalej, zanim jeszcze potrafil samodzielnie usiasc, nie mial zadnych wspomnien z tamtego okresu. Wiedzial, ze najstarszymi osadnikami byli Horacy Guester, Makepeace Smith i stary Vanderwoort, holenderski kupiec, zatem kiedy przyszedl na swiat, musialy tam juz stac zajazd, kuznia i sklep. Ale w pamieci nie umial przywolac obrazow tamtej niewielkiej osady.
Znal Hatrack River z innych czasow — tu terminowal. Pamietal rynek, kosciol i kaznodzieje, Whitleya Physickera opiekujacego sie chorymi, a nawet urzad pocztowy i dosc rodzin z dziecmi, by zebrali pieniadze i zatrudnili nauczycielke. Tak wiec bylo to juz prawdziwe miasteczko, ale dla Alvina nie mialo to znaczenia. Tkwil tam od jedenastego roku zycia, zwiazany z chciwym mistrzem, ktory wyciskal ze „swojego” chlopaka ostatnia uncje potu, a uczyl go jak najmniej. Alvin prawie nie mial pieniedzy ani czasu, zeby czerpac z pobytu tutaj jakas przyjemnosc, czy tez korzystac z przyjemnosci, ktore mozna kupic, jesli ma sie czas.
Choc jednak przezyl u kowala trudne chwile, moglby cieplo wspominac Hatrack River. Byla tam zona Makepeace'a, Gertie, chytra kobieta, ktora jednak wspaniale gotowala i od czasu do czasu okazywala chlopcu dobre serce. Byl tez Horacy i stara Peg Guester, pamietajacy jego narodziny, ktorzy z radoscia go witali, kiedy tylko znalazl wolna chwile, by ich odwiedzic, a czasem w czyms pomoc. Alvin zyskal tez pewna slawe jako tworca doskonalych heksow i kowal lepszy od swojego mistrza, wiec ludzie z miasteczka odwiedzali go czesto, proszac o to czy tamto, i caly czas udajac niewiedze o tym, ze Alvin jest prawdziwym mistrzem w kuzni. Nie warto denerwowac starego Makepeace'a, bo potem odegra sie na chlopaku, prawda? A sprawne ma rece ten Alvin.
Dlatego Alvin moglby zachowac jakies szczesliwe wspomnienia z tego miejsca, tak jak ludzie zwykle potrafia spojrzec we wlasna przeszlosc i znalezc tam mile chwile, nawet jesli te same chwile byly bolesne, smutne czy wrecz potworne, kiedy je przezywali.
Lecz dla Alvina wszystkie te dzieciece i mlodziencze wspomnienia przycmilo ich zakonczenie. Akurat w najszczesliwszej chwili, kiedy probujac zdobyc troche rzetelnego ksiazkowego wyksztalcenia zakochal sie w pannie Larner, Odszukiwacze Niewolnikow przybyli po malego Arthura Stuarta i wszystko potoczylo sie fatalnie. Zmusili nawet Alvina, zeby wykul kajdany, w ktorych Arthur mial wrocic do swego wlasciciela. Potem Alvin i Horacy Guester, ryzykujac zycie, odebrali Arthura, a Alvin zmienil go do glebi i zmyl w Hio jego dawna tozsamosc, zeby Odszukiwacze nigdy go juz nie dopasowali do kawalkow ciala i wlosow w skarbczyku. Nawet wtedy mogl jeszcze zachowac mile wspomnienie trudnych chwil, ktore prowadzily do szczesliwego konca.
Ostatniej nocy, sam na sam w kuzni z panna Larner, Alvin powiedzial, ze ja kocha, i poprosil, zeby zostala jego zona. Mogla powiedziec „tak”, widzial to w jej oczach, mogla sie zgodzic… ale wlasnie w tym momencie stara Peg Guester zabila jednego z Odszukiwaczy i sama zginela z reki drugiego. Dopiero wtedy dowiedzial sie, ze panna Larner to w rzeczywistosci mala Peggy, zaginiona corka Peg i Horacego Guesterow, zagiew, ktora ocalila Alvinowi zycie, kiedy byl jeszcze maly. To niezwykle, dowiedziec sie czegos takiego o ukochanej kobiecie dokladnie w chwili, gdy traci sie ja na zawsze.
Ale wtedy nie myslal o tym, ze traci panne Larner. Myslal tylko o starej Peg, gburliwej, zlosliwej, kochajacej Peg, zabitej przez Odszukiwacza. Niewazne, ze pierwsza zastrzelila jednego z nich — weszli do jej domu bez pozwolenia, wlamali sie, a chociaz dzialali zgodnie z prawem, bylo to zle prawo i zlem bylo zarabianie tym prawem na zycie. Zreszta nic wtedy nie mialo znaczenia, poniewaz Alvin byl tak wsciekly, ze nie potrafil rozsadnie myslec. Dogonil tego, co zabil stara Peg, i jedna reka skrecil mu kark, a potem walil jego glowa o ziemie, az czaszka popekala jak garnek w worku.
A kiedy wscieklosc przygasla, kiedy zniknela goraca pasja, kiedy sprawiedliwosc przestala wymagac smierci zabojcy, pozostalo tylko polamane cialo na rekach, krew na fartuchu i pamiec o morderstwie. Niewazne, ze nikt w Hatrack River nie nazwalby go zabojca za to, co uczynil tej nocy. W glebi serca wiedzial, ze zniszczyl wlasne Stwarzanie, ze w tej strasznej chwili stal sie narzedziem w rekach Niszczyciela.
To mroczne wspomnienie sprawialo, ze zadne inne nie moglo rozjasnic serca Alvina. I dlatego nigdy by pewnie z wlasnej woli nie wrocil do Hatrack River.
Ale przeciez nie byl sam. Mial ze soba Arthura Stuarta, a dla chlopca miasteczko Hatrack River oznaczalo tylko jasne, szczesliwe dziecinstwo. Oznaczalo obserwowanie Alvina przy pracy, a czasem nawet dmuchanie w miechy. Oznaczalo sluchanie piosenki drozda i rozumienie wszystkich slow. Oznaczalo poznawanie plotek i powtarzanie ich tak sprytnie, ze wszyscy dorosli smiali sie i klaskali. Oznaczalo mistrzostwo w ortografii w calym miasteczku, chociaz z jakiegos powodu nie pozwolili mu chodzic do normalnej szkoly. Owszem, zabili tam kobiete, ktora nazywal mama, ale Arthur nie widzial tego na wlasne oczy, zreszta przeciez i tak musial wrocic, prawda? Stara Peg, ktora zastapila mu matke, ktora w jego obronie zabila czlowieka i sama zginela, lezala pochowana na wzgorku przy zajezdzie. W grobie na tym samym wzgorku lezala tez prawdziwa matka Arthura, czarna niewolnica, ktora uzyla tajemnej afrykanskiej magii, zeby wyrosly jej skrzydla; odleciala z dzieckiem w rekach daleko na polnoc, gdzie malec byl bezpieczny, choc ona sama umarla z wyczerpania. Jak Arthur Stuart mogl nie wracac do tego miejsca?
Oczywiscie, Arthur Stuart nie prosil Alvina, zeby tam poszli. Arthur nie robil takich rzeczy. Maszerowal u boku przyjaciela i niczego nie sugerowal. Tyle ze kiedy rozmawiali, ciagle mowil o tym czy innym wspomnieniu z Hatrack River, az Alvin sam doszedl do wlasciwych wnioskow. Domyslil sie, ze Arthur Stuart bylby szczesliwy, odwiedzajac miasteczko swego dziecinstwa; nie przyszlo mu nawet do glowy, ze jego wlasny smutek moze przewazyc nad radoscia chlopca. Dlatego od razu wyruszyl z Irrakwa, gdzie przypadkiem znalezli sie pod koniec sierpnia 1820 roku. Opuscili kraine kolei i fabryk, wegla i stali, barek, wozow i konnych poslancow pedzacych w pilnych sprawach. Opuscili cala krzatanine i ruszyli przez ciche lasy, przekraczajac szepczace strumienie, wzdluz sciezek jeleni i polnych drog, az okolica zaczela wygladac znajomo i Arthur Stuart powiedzial:
— Bylem tu kiedys. Znam to miejsce. — A potem dodal zachwycony: — Przyprowadziles mnie do domu, Alvinie.
Nadeszli z polnocnego wschodu, mijajac miejsce, gdzie rozgalezialy sie tory i odnoga przebiegala w poblizu Hatrack River, przez Hio i dalej, do Appalachee. Przekroczyli Hatrack krytym mostem, zbudowanym przez ojca Alvina i jego braci niczym pomnik dla zmarlego najstarszego Vigora, przygniecionego drzewem podczas przeprawy. Weszli do miasta ta sama droga co kiedys jego rodzina. Jak oni mineli kuznie i uslyszeli dzwonienie mlota na kowadle.
— Czy to nie kuznia? — zapytal Arthur Stuart. — Chodz, odwiedzimy Makepeace'a i Gertie.
— Raczej nie — odparl Alvin. — Przede wszystkim Gertie nie zyje.
— No tak — przyznal chlopiec. — Zylka jej pekla, kiedy wrzeszczala na Makepeace'a, prawda?
— Gdzie to slyszales? — zdziwil sie Alvin. — Zadna plotka cie nie ominie, co?
— Nic nie poradze, ze ludzie rozmawiaja, kiedy stoje obok — wyjasnil Arthur Stuart, po czym wrocil do poczatkowego pomyslu. — Pewno byloby lepiej odwiedzic Makepeace'a, zanim zobaczymy sie z tata.
Alvin nie tlumaczyl mu, ze Horacy Guester nie znosi, kiedy Arthur nazywa go tata. Ludzie mogliby sobie pomyslec, ze to sam Horacy jest biala polowka malego mieszanca, choc to nieprawda, ale ludzie roznie gadaja. Kiedy Arthur urosnie, Alvin wytlumaczy mu, ze nie powinien tak sie zwracac do Horacego. Ale na razie Horacy jest mezczyzna, a mezczyzna zniesie nieumyslna uraze ze strony chlopca pelnego dobrych checi.
Zajazd okazal sie dwa razy wiekszy. Horacy dobudowal nowe skrzydlo, przez co front sie wydluzyl, a weranda biegla wzdluz calego budynku. Ale to nie jedyna roznica: calosc wylozyl deskami, pobielonymi i pieknymi na tle ciemnej zieleni lasu podchodzacego blisko pod dom.
— No, Horacy wyelegancil zajazd — ocenil Alvin.
— Nic niepodobny do starego — dodal Arthur Stuart.
— Zupelnie — poprawil go Alvin.
— Jesli ty mowisz „wyelegancil”, to ja moge „nic”. Ni ma tu panny Larner, zeby nas ciegiem poprawiala.
— Powinno byc „ciagle” albo „nadal” — orzekl Alvin i obaj ze smiechem weszli na werande.
Drzwi otworzyly sie nagle i z wnetrza wyszla dosc korpulentna kobieta w srednim wieku. Prawie sie z nimi zderzyla. Pod pacha niosla koszyk, w drugiej rece parasolke, chociaz nie zanosilo sie na deszcz.
— Przepraszam — powiedzial Alvin.
Widzial, ze jest okryta heksami i urokami. Jeszcze kilka lat temu oszukalaby go, jak kazdego — choc zawsze