— Ty nastepna! — zawolal March do Charlie.
— Cos panu powiem. On nigdy sie tedy nie przecisnie — powiedziala, wskazujac palcem Jaegera.
Max objal sie rekoma, w pasie. Amerykanka miala racje. Byl zbyt gruby.
— Ja zostane. Cos wymysle. Uciekajcie wy dwoje.
— Nie. — To zaczelo zamieniac sie w farse. Xavier wyjal koperte z kieszeni i wetknal ja Charlie do reki. — Niech pani to zabierze. Moga nas rewidowac.
— A pan? — Trzymajac w reku swoje glupie szpilki wspiela sie na krzeslo.
— Niech pani czeka, az sie odezwe. I nikomu nic nie mowi. — Zlapal ja pod kolana i podrzucil w gore. Byla lekka jak piorko.
Esesmani byli juz na dole. Biegli korytarzem — slyszal trzaskanie otwieranych drzwi. Wsadzil z powrotem krate i kopnal na bok krzeslo.
CZESC TRZECIA
CZWARTEK, 16 KWIETNIA
Kiedy Narodowy Socjalizm bedzie panowal dostatecznie dlugo, niemozliwe bedzie wyobrazenie sobie zycia innego niz nasze.
1
Szare BMW wiozlo ich na poludnie Saarland Strasse. Mijali pograzone we snie hotele i opustoszale sklepy srodmiescia. Przy ciemnym gmachu Museum fur Volkerkunde skrecili w lewo w Prinz-Albrecht Strasse, kierujac sie w strone siedziby Gestapo.
W samochodach, jak we wszystkim, tez obowiazywala hierarchia. Orpo musialo sie zadowolic blaszanymi oplami. Kripo mialo do dyspozycji volkswageny — czterodrzwiowa wersje oryginalnego robotniczego KdF-wagena, produkowanego w milionach egzemplarzy w zakladach w Fallersieben. Gestapo bylo jeszcze madrzejsze. Jego funkcjonariusze uzywali BMW 1800 — zlowrogiej maszyny z podrasowanym silnikiem i matowoszara karoseria.
Siedzac na tylnym siedzeniu obok Maxa Jaegera, March nie spuszczal oczu z czlowieka, ktory ich aresztowal. Kiedy wyszli z piwnicy, dowodca oblawy na mieszkanie Stuckarta powital ich idealnym narodowosocjalistycznym salutem. „Sturmbannfuhrer Karl Krebs, Gestapo!” Marchowi nic to nie mowilo. Dopiero teraz w BMW rozpoznal go z profilu. Krebs byl jednym z dwoch oficerow SS, ktorzy towarzyszyli Globusowi w willi Buhlera.
Mial mniej wiecej trzydziesci lat i pociagla inteligentna twarz. Gdyby nie mundur, nie sposob bylo zgadnac, czym sie zajmuje: mogl byc prawnikiem, bankierem, eugenikiem, katem. Tak wlasnie wygladali teraz mlodzi ludzie w jego wieku. Schodzili z linii produkcyjnych Deutsches Jungvolk, Hitlerjugend, Reichsarbeitsdienst[3] i Kraft durch Freude. Sluchali tych samych przemowien, uczyli sie na pamiec tych samych sloganow, jedli te same jednodaniowe posilki Pomocy Zimowej. Byli konmi pociagowymi rezimu — nie znajacy innego autorytetu poza partia, banalni i niezawodni jak volkswageny Kripo.
Samochod zatrzymal sie. Krebs prawie natychmiast znalazl sie na zewnatrz i otworzyl przed nimi drzwi.
— Prosze tedy, panowie.
March wygramolil sie z samochodu i spojrzal na ulice. Krebs bawil sie w uprzejmosci, ale z drugiego BMW, ktore zatrzymalo sie dziesiec metrow z tylu, jeszcze w biegu wyskoczyli uzbrojeni tajniacy. Tak to wlasnie wygladalo od chwili, kiedy odnaleziono ich w schronie przy Fritz-Todt Platz. Zadnego bicia kolbami w brzuch, zadnych przeklenstw i kajdankow. Zadzwoniono po prostu na komende i poproszono ich o udanie sie na Gestapo w celu „dalszego przedyskutowania sprawy”. Krebs nalegal rowniez, zeby oddali bron. Zachowywal sie grzecznie, ale pod ta grzecznoscia czaila sie grozba.
Siedziba Gestapo znajdowala sie w dostojnym pieciopietrowym wilhelminskim gmachu, korego fasada wychodzila na polnoc i nigdy nie ogladala slonca. Dawno temu, w czasach Republiki Weimarskiej, w przypominajacym muzeum budynku miescila sie berlinska Akademia Sztuk Pieknych. Kiedy przejela go tajna policja, studentom kazano spalic na dziedzincu ich modernistyczne malowidla. We wszystkich oknach wisialy teraz grube firanki: zabezpieczenie przed atakiem terrorystow. Za nimi niczym we mgle jarzyly sie kule zyrandoli.
March postawil sobie za punkt honoru nigdy w zyciu nie przekroczyc progu tego budynku i do tej pory mu sie to udalo. Trzy kamienne schodki prowadzily do holu wejsciowego. Po pokonaniu kilku kolejnych stopni wchodzilo sie do obszernego sklepionego westybulu: czerwony dywan na kamiennej posadzce, dudniace niczym w katedrze echo krokow. Panowal tu ozywiony ruch. W srodku nocy w Gestapo zawsze panowal ozywiony ruch. Z glebi budynku dobiegalo stlumione echo dzwoniacych telefonow, odglosy krokow, czyjes gwizdniecie i krzyk. Otyly mezczyzna w mundurze Obersturmfuhrera podniosl na chwile wzrok i przyjrzal sie im bez zbytniego zainteresowania.
Ruszyli korytarzem ozdobionym swastykami i marmurowymi popiersiami partyjnych przywodcow — Goringa, Goebbelsa, Borman-na, Franka, Leya i calej reszty. Wszyscy upozowani byli na rzymskich senatorow. March slyszal za soba stapanie uzbrojonych tajniakow. Spojrzal na Jaegera, ale Max zacisnal szczeki i wpatrywal sie prosto przed siebie.
Kolejne schody, nastepny korytarz. Dywan ustapil miejsca linoleum. Sciany byly obdrapane. March domyslil sie, ze sa teraz na drugim pietrze, gdzies na tylach budynku.
— Zechca panowie chwile poczekac — powiedzial Krebs. Otworzyl masywne drewniane drzwi i ustapil, zeby ich przepuscic. Zamigotala jarzeniowka. — Kawy?
— Nie, dziekuje.
Za chwile juz go nie bylo. Kiedy zamykal drzwi, March zobaczyl, jak jeden ze straznikow staje ze skrzyzowanymi na piersi rekoma na posterunku na korytarzu. Spodziewal sie uslyszec zgrzyt obracajacego sie w zamku klucza, ale nie dobiegl go zaden dzwiek.
Umieszczono ich w jednym z pokojow przesluchan. Posrodku stal prosty drewniany stol, po jego obu stronach dwa krzesla. Szesc innych ustawiono pod scianami. Naprzeciwko malego okna wisiala oprawiona w tania plastikowa rame reprodukcja portretu Reinharda Heydricha pedzla Josefa Vietze’a. Na podlodze widac bylo male brazowe plamy. Przypominaly Marchowi zaschnieta krew.
Przy Prinz-Albrecht Strasse bilo czarne serce Niemiec; ulica byla tak samo slawna jak aleja Zwyciestwa i Wielki Palac, choc nie kursowaly nia turystyczne autobusy. Pod numerem osmym: Gestapo. Pod dziewiatym: osobista kwatera Heydricha. Za rogiem: Prinz-Albrecht Palast, w ktorym miescila sie siedziba SD, wewnetrznego wywiadu partii. Wszystkie gmachy polaczone byly ze soba siecia podziemnych przejsc.
Jaeger mruknal cos i opadl ciezko na krzeslo. March nie bardzo wiedzial, co powiedziec, wyjrzal wiec przez okno. Roztaczal sie z niego widok na ciagnace sie za gmachem Gestapo tereny parkowe — ciemne kepy krzakow, atramentowe plamy trawnikow, bezlistne, skierowane ku niebu galezie lip. Po prawej stronie widac bylo za nagimi drzewami wzniesiony z betonu i szkla, zaprojektowany przez zydowskiego architekta Mendelsohna budynek Europa-Haus. Partia oszczedzila go, aby swiadczyl o „pigmejskiej wyobrazni” autora; rzucony pomiedzy granitowe monolity Speera sprawial wrazenie zabawki. Xavier przypomnial sobie niedzielny podwieczorek z Pilim w polozonej na dachu Europa-Haus kawiarni. Piwo imbirowe i Obsttorte mit Sahne, mala orkiestra deta, grajaca — coz by innego — wiazanke melodii z „Wesolej wdowki”, starsze kobiety w swoich wymyslnych niedzielnych kapeluszach, ich male zakrzywione palce zacisniete na kruchej porcelanie.
Wiekszosc obecnych z rozmyslem odwracala wtedy wzrok od widocznych za drzewami czarnych gmachow.