i FBI. Znasz jakichs lewicowcow, Charlie? Jakichs zydowskich dzialaczy? Spalas z jakims? Bo jestem na sto procent pewien, ze znajda paru takich, ktorzy przysiegna, ze to robili, chocbys nie widziala zadnego na oczy.
— Odwal sie, Nightingale. — Odepchnela go piescia. — Odwal sie.
Nightingale naprawde byl w niej zakochany, pomyslal March. Beznadziejnie, po uszy zakochany. Charlie wiedziala o tym i bawila sie z nim jak kot z mysza. Przypomnial sobie pierwsza noc, kiedy zobaczyl ich razem w barze: jak strzasnela z ramienia jego wyciagnieta dlon. Dzis w nocy: jak Amerykanin spogladal na nich, kiedy Xavier pocalowal Charlie; jak cierpliwie znosil jej humory, jak nie spuszczal z niej maslanych oczu. Jej szept w Zurychu: „Pytales, czy jest moim kochankiem… Chcialby byc…”
Zanim zniknal w mroku, stal przez chwile w nieprzemakalnym plaszczu w progu jej mieszkania: zagubiony, niepewny, niechetnie pozostawiajacy ich razem.
Na pewno przyjdzie na spotkanie z Lutherem, pomyslal March. Chocby po to, zeby chronic ja przed niebezpieczenstwem.
Po wyjsciu Nightingale’a lezeli obok siebie na waskim lozku. Przez dluzszy czas zadne z nich sie nie odezwalo. Przez okno wpadalo swiatlo ulicznych latarni; sufit przecinal przypominajacy wiezienna krate cien okiennej ramy. Lekki powiew wiatru unosil zaslony. Raz doszly ich jakies krzyki i trzasniecie drzwi samochodu — to rozbawieni berlinczycy wracali z pokazu ogni sztucznych.
— Powiedzialas wczoraj przez telefon, ze cos znalazlas — przypomnial sobie March, kiedy glosy oddalily sie.
Dotknela jego reki i wstala z lozka. Slyszal, jak szuka czegos wsrod stosow papieru w salonie. Minute pozniej wrocila, dzwigajac pod pacha duzy album.
— Kupilam to w drodze powrotnej z lotniska. — Usiadla na skraju lozka, wlaczyla lampe i znalazla wlasciwa strone. — Tutaj — powiedziala, wreczajac Xavierowi otwarty album.
To byla czarno-biala reprodukcja obrazu, ktory ogladali w szwajcarskim skarbcu. Nie oddawala w pelni jego walorow. March zaznaczyl strone palcem i zamknal ksiazke, zeby przeczytac tytul. „Sztuka Leonarda da Vinci” piora profesora Arna Brauna z Kaiser Friedrich Museum w Berlinie.
— Moj Boze.
— Wiem. Juz w Szwajcarii wydawalo mi sie, ze go poznaje. Przeczytaj.
Historycy sztuki nadali mu tytul „Dama z lasiczka”. „Jedno z najbardziej tajemniczych dziel Leonarda”. Uwaza sie, ze zostalo namalowane miedzy rokiem 1483 a 1486 i „przedstawia Cecilie Gallerani, mloda kochanke Lodovico Sforzy, wladcy Mediolanu”. Na temat obrazu istnieja dwie publiczne wzmianki: jedna znajduje sie w poemacie zmarlego w roku 1492 Bernardina Bellincioniego; druga stanowi dwuznaczna, zamieszczona w liscie z roku 1498 uwaga samej
Cecilii Gallerani o „niedojrzalym” portrecie. „Na nieszczescie dla studiujacych sztuke Leonarda badaczy prawdziwa tajemnice stanowi obecne miejsce przechowywania obrazu. Wiadomo, ze pod koniec osiemnastego wieku wszedl w sklad kolekcji polskiego ksiecia Adama Czartoryskiego i zostal sfotografowany w Krakowie w roku 1932. Nastepnie zaginal, padajac ofiara tego, co Karl von Clausewitz tak elokwentnie nazywa »wojennym zametem«. Wszelkie wysilki wladz Rzeszy, majace na celu zlokalizowanie obrazu, okazaly sie do tej pory daremne i mozna sie obawiac, ze to bezcenne dzielo wloskiego Renesansu zostalo raz na zawsze stracone dla ludzkosci”. Xavier zamknal album.
— Zdaje mi sie, ze masz kolejny temat.
— I to nadzwyczajny. Na calym swiecie jest tylko dziewiec obrazow, co do ktorych wiadomo na sto procent, ze sa pedzla Leonarda. — Usmiechnela sie. — Jesli tylko uda mi sie stad wydostac, zrobie prawdziwa furore.
— Nie martw sie. Jakos cie wyprawimy. — Polozyl sie na plecach i zamknal oczy. Po kilku chwilach uslyszal, jak Charlie odklada album. Polozyla sie obok i przytulila do jego boku.
— A ty? — szepnela mu do ucha. — Wyjedziesz stad razem ze mna?
— Nie mozemy teraz rozmawiac. Nie tutaj.
— Przepraszam. Zapomnialam.
Czubek jej jezyka dotknal jego ucha. Poczul mrowienie, jakby porazil go prad. Jej dlon musnela lekko jego noge. Zaczela wodzic palcami po wewnetrznej stronie jego uda. Mruknal cos, ale podobnie jak w Zurychu polozyla mu palec na ustach.
— Kto sie pierwszy odezwie, daje fant.
Pozniej nie mogac zasnac, wsluchiwal sie w jej oddech. Co jakis czas wydawala ciche pomruki. A potem odwrocila sie do niego z glosnym jekiem. Rzucona na poduszke reka zaslaniala jej twarz. Najwyrazniej z kims walczyla. Gladzac ja po zmierzwionych wlosach poczekal, az oddali sie dreczaca ja zmora, a potem wyslizgnal sie cicho spod koldry.
Kuchenna podloga ziebila stopy. Otworzyl kilka szafek. W srodku staly zakurzone talerze i w polowie puste opakowania z zywnoscia. Przedpotopowa lodowka wygladala, jakby wypozyczono ja z jakiegos instytutu biologii; zawartosc pokryta byla niebieskim nalotem i nakrapiana egzotycznymi plamkami plesni. Najwyrazniej nie myslano tutaj zbyt wiele o zaopatrzeniu domu. Postawil wode na gaz, wyplukal kubek i wsypal do niego trzy lyzeczki rozpuszczalnej kawy.
Popijajac gorzki napoj wloczyl sie po mieszkaniu. W salonie stanal przy oknie i odsunal lekko zaslone. Bulow Strasse byla pusta. Za slabo oswietlona budka telefoniczna widac bylo ciemny zarys wejscia na stacje. Zasunal z powrotem zaslone.
Ameryka. Mysl, ze moglby sie tam znalezc, nigdy przedtem nie przyszla mu do glowy. Jego umysl wypelnil sie obrazami, ktore starannie umiescil tam doktor Goebbels. Zydzi i Murzyni. Kapitalisci w wysokich cylindrach i zadymione fabryki. Zebracy na ulicach. Bary ze striptizem. Strzelajacy do siebie z wielkich samochodow gangsterzy. Pozary wielkich kamienic i jazzowa muzyka niosaca sie przez murzynskie getta niczym wycie policyjnych syren. Szczerzacy zeby Kennedy. Ciemne oczy i jasne nogi Charlie. Ameryka.
Wszedl do lazienki. Sciany byly zaparowane i pokryte plamami mydla. Wszedzie staly buteleczki, tubki i male sloiczki. Tajemnicze kobiece przedmioty ze szkla i plastiku. Minelo mnostwo czasu, odkad po raz ostatni odwiedzil kobieca lazienke. Czul sie tu obco i niezgrabnie — niczym niezdarny ambasador innego gatunku. Wzial do reki kilka kosmetykow i powachal je, a potem nalozyl na palec wskazujacy troche kremu i roztarl go kciukiem. Jej zapach mieszal sie na jego rekach z innymi.
Owinal sie w duzy recznik i usiadl na podlodze, zeby sie zastanowic. Zanim zaczelo switac, uslyszal, jak Charlie trzy albo cztery razy krzyknela przez sen. W jej glosie brzmial autentyczny strach. Czy wracala do niej przeszlosc, czy bala sie przyszlosci? Chcialby to wiedziec.
2
Tuz przed siodma March wyszedl na Bulow Strasse. Jego volkswagen stal zaparkowany sto metrow dalej po lewej stronie ulicy, obok sklepu rzeznika. Wlasciciel wieszal wlasnie w witrynie potezne kawaly miesa. Stos lezacych na tacy krwistych kielbas nieodparcie z czyms sie Marchowi kojarzyl.
Paluchy Globusa, tak, to bylo to — te wielkie czerwone piesci.
Pochylil sie nad tylnym siedzeniem samochodu, wyciagnal na zewnatrz walizke i wyprostowujac sie rozejrzal szybko dookola. Nie zauwazyl nic podejrzanego: normalny sobotni wczesny ranek. Wiekszosc sklepow otwierano o tej samej porze co zwykle; w zwiazku ze swietem mialy byc czynne tylko do pierwszej.
Wrociwszy do mieszkania, zrobil wiecej kawy, postawil pelen kubek na stoliku przy lozku Charlie i poszedl do lazienki sie ogolic. Po kilku minutach uslyszal, jak wchodzi i staje tuz za nim. Objela go wpol, przytulajac piersi do jego nagich plecow. Nie odwracajac sie pocalowal ja w reke. SPAKUJ SIE. NIE WRACAMY TU JUZ, napisal palcem na zaparowanym lustrze. Starl napis i pierwszy raz chyba zobaczyl ja wyraznie w swietle dnia — z rozczochrana glowa, na pol przymknietymi powiekami, rysami twarzy wciaz miekkimi od snu. Kiwnela glowa i ruszyla z powrotem do sypialni.
Podobnie jak to zrobil przed odlotem do Zurychu, ubral sie w cywilne ubranie. Z niewielka roznica: tym razem luger wyladowal w prawej kieszeni trencza. Plaszcz — kupiony przez niego tanio i dawno temu z nadwyzek